lutego 16, 2025

Kilka pytań do... Piotra Gajdzińskiego, autora "Operacji Monastyr"

Dlaczego Piotr Gajdziński zdecydował się w "Operacji Monastyr" poruszyć tak drażliwy temat, jakim teraz jest Rosja i jej wpływ nie tylko na Europę, ale i cały świat, kto powinien sięgnąć po ten tytuł, czy książki z dziennikarzem Terleckim trzeba czytać w kolejności chronologicznej i co autor zmienił w tej postaci po sugestii swojej redaktorki, czy podróżuje do miejsc, które później w swoich książkach opisuje i co musi nadrobić w kolejnej swojej powieści?

Zapraszam na rozmowę z Piotrem Gajdzińskim!

fot. Katarzyna Gajdzińska
Piotr Gajdziński notka biograficzna:
Absolwent Wydziału Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, publicysta miesięcznika "Odra". Autor biografii Władysława Gomułki, Edwarda Gierka i Wojciecha Jaruzelskiego, książek o Leszku Balcerowiczu, Józefie Piłsudskim i Mateuszu Morawieckim. Napisał także między innymi "Imperium plotki, czyli amerykańskie śniadanie z niemowląt" i "Anatomię zbrodni nieukaranej" oraz trzy powieści sensacyjne: "Sierociniec janczarów", "Szczurzy szlak" oraz "Fabryka szpiegów".


I część wywiadu

 - opublikowany został również na onet.pl


Kryminał na talerzu: Mimo wieloletniego doświadczenia w posługiwaniu się piórem, dopiero niedawno zwrócił się Pan ku beletrystyce, a dokładniej mówiąc ku powieści sensacyjnej – skąd przyszła taka potrzeba i jak się Pan w takiej formie odnajduje?

Piotr Gajdziński: Wcześniej pisałem przede wszystkim o polityce lub jej obrzeżach, wydałem trzy biografie byłych I sekretarzy KC PZPR (Gomułki, Gierka oraz Jaruzelskiego) i to było inne pisanie, poruszanie się w zupełnie innym reżimie. Chciałem spróbować czegoś innego, co pozwoliłoby mi spożytkować tamtą wiedzę, ale jednak wejść na nowy teren. Wydaje mi się, że była to dość naturalna ewolucja, przy czym cały czas bardzo pilnuję, aby moje książki były bliskie prawdy, rzeczywistych wydarzeń, możliwych ludzkich motywacji i emocji, aby akcja nie była wyimaginowana, a bohater przy pomocy jednego magazynka nie wystrzelał całego oddziału komandosów z Navy SEALs. Stąd waga, którą przywiązuję do reaserchu i weryfikacji faktów. 


„Operacja Monastyr” to czwarta Pana powieść, a zarazem kolejna, w której pojawia się dziennikarz Terlecki. Czy konieczne jest czytanie wszystkich książek chronologicznie? 

Nie, każda książka jest osobnym bytem, a łączy je tylko dziennikarz Rafał Terlecki oraz kilka mniej znaczących postaci, które pojawiają się i w „Sierocińcu janczarów”, i „Szczurzym szlaku”, w „Fabryce szpiegów” i wreszcie w „Operacji Monastyr”. Trzy pierwsze książki wiąże jeszcze miejsce akcji – Wolsztyn, moja rodzinna miejscowość, urocze miasteczko położone w zachodniej Wielkopolsce między dwoma jeziorami. Miejsce fascynujące także dlatego, że po odzyskaniu niepodległości Wolsztyn leżał na pograniczu polsko-niemieckim i był zamieszkany nie tylko przez Polaków i Niemców, ale także sporą grupę Żydów.


„Operacja Monastyr” kieruje naszą uwagę na Wschód, na naszych sąsiadów, budzącej niechęć Rosji. Odsłania sposoby działania tego kraju, stosunek do władzy i w jaki sposób wpływa on na Europę i świat. Dlaczego uwikłał Pan Terleckiego w intrygę z Rosją w roli głównej? I czy nie obawia się Pan, że jest to jednak temat, którego czytelnicy w tym momencie wolą unikać?

To ważny temat, powiedziałbym, że egzystencjalny. Nie ma nic ważniejszego niż to, co w drugim dziesięcioleciu XXI wieku zostało zapoczątkowane w Rosji, bo to zmieniło nie tylko ten kraj, nie tylko sytuację na terenach dawnego Związku Sowieckiego, ale też w Europie i na świecie. Chyba nie do końca zdajemy sobie sprawę, że Putin uruchomił procesy, które grzebią znany nam świat, ten wyznaczany przez pokój i globalizację. To większa zmiana niż w 1989 roku, gdy runął Mur Berliński. Większa, a przede wszystkim znacznie bardziej dramatyczna. Wpełzamy w nową rzeczywistość, w bardzo burzliwy okres, tylko nie bardzo zdajemy sobie jeszcze z tego sprawę i nie umiemy zdefiniować, co się z tego chaosu wyłoni.


Zwracam uwagę na polityczny aspekt Pana książki, bo znakomicie pokazuje Pan, w jaki sposób nie tylko pośrednio, przez decyzje polityków, ale i bezpośrednio, jesteśmy poddawani rosyjskim wpływom. Na przykład bardzo wyraźnie opisuje Pan, jak Rosja sieje dezinformację w sieci, czyli w miejscu, w którym każdy z nas jest narażony na taką manipulację. No właśnie - jak nie dać się zmanipulować, jak odróżnić prawdę od politycznych działań?

To jest niezwykle trudne, a w świecie mediów społecznościowych obawiam się niemal niemożliwe - dezinformacja stała się bardzo wygodnym i niezwykle tanim narzędziem, przy pomocy którego można dezintegrować społeczeństwo i w dużym stopniu paraliżować całe państwa. Sowieci, a raczej wszystkie państwa totalitarne, zawsze kładły duży nacisk na propagandę, ale kiedyś przez swój prymitywizm była ona dość łatwa do rozpoznania. Dzisiaj jest inaczej, Moskwa nauczyła się stosować subtelne metody i robi to znakomicie. Już nie przekonują, że ludziom w Tule lub Władywostoku żyje się lepiej niż w Paryżu czy Warszawie, ale uwypuklają negatywne zjawiska na Zachodzie, przekonują, że wszyscy jesteśmy oszukiwani, okłamywani, okradani, że nie ma dla nas przyszłości. To są działania mające podważyć wszystkie znane prawdy i wywołać nie miłość do Rosji, ale niechęć do naszego świata, ciągły niepokój, strach i chaos. Gdy powiedzmy we Francji rozbije się mały prywatny samolot, którego pilot zginie, to w mediach społecznościowych znajdzie Pani informację pod hasłem „Katastrofa samolotu w Paryżu. Nikt nie przeżył”. Niby prawda. Niby. Rosyjska dezinformacja jest oparta właśnie na niby-prawdzie.


Wspomina Pan też, że właśnie poprzez działania w sieci inne państwa mogą wpływać na to, jak obywatele postrzegają swój kraj, swój rząd. Czy można to w jakimś stopniu odnieść do sytuacji, jaką jeszcze niedawno mieliśmy w naszym kraju?

Jeśli Pani pozwoli trochę ucieknę od tego pytania i przywołam przykład Rumunii. W grudniu ubiegłego roku tamtejszy Sąd Konstytucyjny unieważnił wybory prezydenckie udowadniając, że zwycięzca pierwszej tury, Călin Georgescu, nacjonalista i demagog, był bardzo wydatnie wspierany przez Rosję i to jej wsparciu zawdzięczał swój sukces. W Rumunii to udowodniono, ale przecież podobne, bardzo poważne podejrzenia dotyczyły wyborów także w wielu innych krajach. Rosja będzie to robiła, cały czas udoskonala swoje narzędzia i metody, a obrona przed nimi jest bardzo trudna. Mam wrażenie, że w Polsce nie jest aż tak źle, ogromna większość Polaków ma świadomość, jakie geopolityczne niebezpieczeństwo stwarza moskiewska satrapia, ale na Zachodzie tego brakuje. Dobrym przykładem są Niemcy, gdzie nadal królują pacyfistyczne poglądy, podczas gdy wschód Europy płonie.


To teraz pomówmy jeszcze chwilę o zakonach świeckich – ten pojawiający się w Pana książce jest oczywiście fikcją literacką, ale w posłowiu wspomina Pan, że takie zakony nadal istnieją. Czemu one służą? Czy mają realną władzę i wpływ, czy raczej podsycają fanatyzm?

Tak, Towarzystwo Chwały Jedynego Boga jest fikcyjnym zakonem, ale świeckie zakony oczywiście istnieją. W ich działalności nie ma niczego zdrożnego, większość z nich robi dobrą robotę, zajmując się między innymi działalnością charytatywną. Gromadzą ludzi głęboko wierzących, dla których wiara jest ważna. Ale potencjalnie mogą być wykorzystywane do złych celów i na tym zasadza się akcja „Operacji Monastyr”. To nie jest pomysł wzięty z sufitu, bo polscy dziennikarze udowodnili jednej ze świeckich międzynarodowych organizacji katolickich powiązania finansowe z Rosją.



Czy trudno było napisać taką książkę? Co przyniosło najwięcej trudności: zawiłości polityczne, research, czy może wymyślenie intrygi?

Tak, wymyślenie intrygi, a raczej jej sprecyzowanie. Sama intryga nie jest znowu aż tak daleka od rzeczywistości, właściwie jej elementy uważny czytelnik mediów i analiz politycznych dostrzega wokół siebie niemal codziennie. 


Mimo tego, iż książka jest mocno osadzona w zawiłościach politycznych, to jednak tym, co wiąże wszystko w jedną spójną całość jest śledztwo dziennikarskie Terleckiego. Lubi Pan tę postać?

Tak, raczej tak. Terlecki trochę ewoluuje, to na skutek sygnałów, które napłynęły od czytelników. W pierwszych książkach mój bohater jest strasznym birbantem, spożywa duże ilości rozlicznych alkoholi, zwłaszcza burbona. Teraz się trochę uspokoił, choć czasem jeszcze wierzgnie. Małgorzata Burakiewicz, moja niezrównana redaktorka z Muzy, czytając „Operację Monastyr” napisała mi: „Czy on naprawdę musiał iść z nią do łóżka?! Naprawdę?”. No to zmieniłem, zrobili to na kuchennym blacie.  


Który etap pracy nad książką, od pierwszego pomysłu po finalne jej wydanie, był dla Pana najprzyjemniejszy?

Początek jest oczywiście najlepszy, bardzo swobodny, tajemniczy, bo wszystko może się zdarzyć i wszystko jest jeszcze możliwe. W połowie wpadam w panikę, zwątpienie, strach, że nie dotrzymam terminu. Końcówka jest męcząca, może nie dla mnie, ale dla rodziny, bo wtedy cały tkwię w alternatywnej, książkowej rzeczywistości i nieustannie rozpatruję różne rozwiązania. Przywiązuję dużą wagę do szczegółów, więc wydzwaniam do ludzi, specjalistów z różnych dziedzin, pytając, czy coś jest możliwe, czy to tylko moja imaginacja. Ostatnio jeździłem w nocy po jednej z poznańskich ulic, chcąc się upewnić czy Terlecki rzeczywiście mógł dostrzec pewne szczegóły w śledzącym go samochodzie i zanudzałem pewną specjalistkę od papieru, biegłą sądową, jak mogą wyglądać dokumenty zakopane w ziemi w specjalnym pojemniku przez kilkadziesiąt lat. Podczas pisania jednej z wcześniejszych książek zapytałem znajomego weterynarza, czy świńskie oczy przypominają ludzkie. Dość ponure…


Na koniec chwila na autopromocję: jak zachęci Pan czytelników do sięgnięcia po „Operację Monastyr”?

To książka adresowana do osób, którym nie jest obojętne, co się wokół nas dzieje i którzy chcieliby rozumieć otaczający nas świat, chcą poczuć dreszczyk emocji, trochę zadumać nad rzeczywistością i może dostrzec to, co na co dzień im umyka. I rzecz jasna dobrze się bawić.


II część wywiadu - dodatek dla Kryminału na talerzu


Czytając opisy książek o Terleckim nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dwie pierwsze były klasycznymi kryminałami, skupionymi na tajemnicy z przeszłości, a dwie najnowsze to raczej thrillery polityczne podszyte elementami powieści sensacyjnej. Czy moje wrażenia są poprawnie i jeśli tak, to skąd taki zwrot?

To prawda, choć również w dwóch pierwszych jest trochę politycznych akcentów, ale o ile w „Sierocińcu janczarów” i „Szczurzym szlaku” są one zarysowane delikatnie, to w dwóch kolejnych powieściach stanowią rdzeń akcji. Ten zwrot wynika z samej konstrukcji akcji „Fabryki szpiegów” i „Operacji Monastyr”, gdzie przeszłość odgrywa bardzo istotną rolę. I w jakimś sensie wynika też z mojej obserwacji rzeczywistości, która jest bardzo, a może nawet niezwykle upolityczniona. Mamy do czynienia z końcem „końca historii”, w efekcie czego „kobyła historii” zmieniła się w konia wyścigowego i pędzi w nieznanym kierunku.


Jak wyglądał Pana research do książki? Czy praca wymagała wielu podróży, czy raczej oparł się Pan na internetowych poszukiwaniach?

Bardzo sobie cenię Internet, jest niezwykle pomocny i przyspiesza pracę, ale muszę „poczuć” miejsce. Pisząc „Operację Monastyr”, gdzie część akcji dzieje się w Malborku, spędziłem cały dzień w tym krzyżackim zamku, wlokąc za sobą rodzinę, choć bywałem tam wcześniej wielokrotnie i wydawało mi się, że znam ten piękny obiekt dość dobrze. Ale jednak było warto. Pisząc nową książkę spędziłem tydzień na Sycylii, bo tam dzieje się część akcji.


Czy może Pan zdradzić, o czym będzie kolejny tom o dziennikarzu Terleckim?

To też jest thriller polityczny. Praca jest już bardzo zaawansowana, muszę skończyć przed 1 marca, książka ma wyjść przed wakacjami.


To jeszcze kilka pytań ogólnych – Pana ulubiony sposób na relaks?

Sport. Dużo czasu poświęcam na tenis, gram regularnie trzy razy w tygodniu. To pierwsze miejsce. Dalej jogging, który w ostatnich miesiącach niestety zaniedbałem, pochłania mnie teraz praca nad kolejnymi przygodami Rafała Terleckiego, ale obiecuję sobie, że w marcu wrócę. Do tego rower i rzecz jasna czytanie. No, ale z reguły dobrym relaksem jest dla mnie również pisanie, zwłaszcza początek każdej książki, gdy wszystko jest jeszcze płynne i swobodne. Gorzej jest później, gdy ramy są już nakreślone i trzeba zachować dyscyplinę.


Jak wygląda Pana biblioteczka, jakich autorów, gatunków znajdziemy w niej najwięcej?

Przeważają książki historyczne i z zakresu polityki, czytam dużo biografii, wspomnień, dzienników. „Dziennik” Stefana Kisielewskiego albo „Dzienniki” Mieczysława F. Rakowskiego to dla mnie szczyt przyjemności, mogę się nimi rozkoszować na okrągło.


I ostatnie obowiązkowe pytanie na moim kulinarno-kryminalnym blogu: co najbardziej lubi Pan jeść?

Stawiam na krewetki i sushi. Dopiero po Pani pytaniu uświadomiłem sobie, że moi bohaterowie z lubością konsumują krewetki, a sushi jakoś mi umknęło. Muszę to nadrobić w kolejnej książce.


Dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych sukcesów w karierze pisarskiej! 

Wywiad przeprowadzony w ramach współpracy z Wydawnictwem Muza.


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz