Autor: Anne Eekhout
Tytuł: Mary Shelley. Narodziny Frankensteina
Tłumaczenie: Olga Niziołek
Data premiery: 13.11.2024
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 336
Gatunek: powieść
grozy / biograficzna / fantastyczna
Anne Eekhout to holenderska autorka, która na
polskim rynku po raz pierwszy pojawiła się dopiero teraz, z książką “Mary
Shelley. Narodziny Frankensteina”, choć debiutowała już dekadę temu. Jej
powieści cieszą się dobrymi opiniami, otrzymują nagrody i tłumaczone są na
kilkanaście języków. Aktualnie na koncie ma pięć tytułów: trzy powieści
skierowane do dorosłych, jedną dla czytelników nastoletnich oraz jedną dla
dzieci. “Mary Shelley. Narodziny Frankensteina” to czwarta z nich, która na
rodzimym rynku autorki wydana została w 2021 roku.
Mary Shelley nikomu chyba przedstawiać nie
trzeba. Uznawana jest za prekursorkę powieści science fiction, jest matką
Frankensteina, który wydany po raz pierwszy 1818 nie spotkał się ze specjalnie
ciepłym odzewem, ale który ostatecznie stał się powieścią mającą wpływ nie
tylko na literaturę, ale i na całą popkulturę. Podobnie jak jej matka, była
feministką, choć w epoce romantyzmu swoje wartości wyrażała nieco inaczej niż
robi się to współcześnie. Sama po raz pierwszy więcej o jej życiu czytałam w
biografii jej i jej matki “Buntowniczki” Charlotte Gordon (recenzja - klik!), z
której zresztą korzystała też Anne Eekhout tworząc swoją własną powieść…
Rok 1812, młoda, 14-letnia Mary Shelley
zostaje wysłana przez swojego ojca do Szkocji na kilkumiesięczny pobyt w
rodzinie Baxterów dla podratowania swojego stanu zdrowia - Mary cierpi na
egzemę, która dotknęła całe jej ramiona. Baxterowie są dla niej obcy, ale od
początku wydają się nastawieni do niej bardzo przyjaźnie - może dlatego, że
łączy ich wspólne doświadczenie utraty matki? Żona pana Baxtera i matka ich
czwórki dzieci zmarła niedawno, ciągle jeszcze pogrążeni są w żałobie, co najmocniej
wydać po Isabelli, dziewczynie 2 lata od Mary starszej, z którą miała nadzieję
się zaprzyjaźnić. Dziewczyna jednak całe dnie spędza w swoimi pokoju, Mary więc
korzysta samotnie z uroków Szkocji i cieszy się pieszymi wędrówkami po
mglistych polach oraz wieczorami z rodziną, podczas których opowiadają sobie
wymyślone historie…
Cztery lata później te lato przychodzi do niej
we wspomnieniach w chwili, gdy nad Jeziorem Genewskim, już jako w pełni dorosła
osoba, partnerka i matka, wraz z przyjaciółmi podczas jednego z burzowych
wieczorów podejmuje się wyzwania napisania powieści grozy. To wtedy odżywają
zasłyszane historie, jak i niepokojące doświadczenia, które do teraz plączą się
w jej głowie.
“Byłam z siebie dumna, bo wymyśliłam coś, co dało innym przyjemność. Wzięłam ułamek rzeczywistości, obracałam go i rozciągałam, dopóki nie stał się czymś więcej niż to, co naprawdę się zdarzyło. Czymś więcej niż prawdą.”
Historia zawarta w powieści toczy się
naprzemiennie: raz w 1812 roku, raz w 1816, co jest w tekście jasno i wyraźnie
(nawet graficznie!) zaznaczone. Rozdziały toczące się w 1812 roku określane są
datą, stylizowane są na formę zapisu wspomnień, może pamiętnika prowadzone w
narracji pierwszoosobowej czasu przeszłego. Rozdziały toczące się w 1816 roku
są tytułowane (nienumerowane), pisane w narracji trzecioosobowej czasu
teraźniejszego, choć i w tych fragmentach narrator ma pełny dostęp do emocji
bohaterki. Język powieści jest stylizowany na taki, jakim wtedy postacie mogły
się posługiwać, długość zdań oddaje charakter przeżyć - w momentach, gdy emocje
nabierają rumieńców, zdania są dłuższe, po prostu dzielone przecinkiem, co
nadaje powieści pędu. Mimo lekkiej stylizacji czytelnik nie ma problemu ze
zrozumieniem tekstu, czyta się łatwo i przyjemnie.
“(...) chciała wiedzieć, jak mieszkamy w Londynie, co sądzę o księgarni i czy lubię czytać.- Wprost za tym przepadam - odrzekłam. - To moje ulubione zajęcie.Co nie do końca jest prawdą. Najbardziej lubię dumać, fantazjować, ale tego oczywiście nie mogłam powiedzieć.”
Już na pierwszych kartach powieści da się
wyczuć dosyć mroczny, klaustrofobiczny klimat - z jednej strony mamy Jezioro
Genewskie i lato bardzo kapryśne, które sprawia, że postacie siedzą głównie w
domu - są świece, kominek, leje się wino, a towarzystwo artystyczne targane
jest bardzo żywymi emocjami. Z drugiej strony jest Szkocja - rezydencja
położona pośrodku niczego, wokół tylko pola i skały, które dają piękny, acz
surowy klimat. To, co dzieje się nad Jeziorem Genewskim raczej przez całą
powieść jest stałe, jednak klimat wizyty Mary w Szkocji nieustannie się
zmienia…
“Dostrzegam jednak swoje coraz głębsze zainteresowanie własnym światem. Swoimi snami, koszmarami, marzeniami na jawie. Widzę, że autorzy moich ulubionych książek mają umysły działające jak mój - łączą rzeczy, których nigdy wcześniej nie łączono, których może nie należy łączyć.”
Z biografii Mary autorka do swojej książki
wzięła w sumie tylko podstawowe fakty. W 1812 roku Mary miała lat 14 i
pojechała w odwiedziny do Baxterów do Szkocji, gdzie najbliższa wiekiem była
jej Isabella. Na tym w sumie zgodność biograficzna tych fragmentów się kończy,
fakty zarówno z pobytu, jak i historii szkockiej rodziny zostały ponaciągane i
zmienione. Bardziej bliższe realności są fragmenty z 1816 roku, tam przebieg
pobytu, towarzystwo (wspomniałam, że mocno artystyczne: jest jej partner poeta
Percy Shelley, jest lord Byron i John Polidori, późniejszy autor opowiadania „Wampir”,
którego zainspirowało do pisania te same wzywanie, które stało się motywacją
dla powstania “Frankensteina”), jak i przeżycia Mary z przeszłości, które wtedy
ją w snach dręczyły (śmierć jej pierwszego dziecka, lęk o drugie, które zresztą
też towarzyszyło jej w tej podróży) są udokumentowanymi faktami z jej biografii.
Autorka dba też, by codzienność postaci, jaką tam prowadzą, zachowała zgodność
historyczną, mimo że dosyć fragmentaryczną.
“(...) starzy ludzie mają w myślach węzły, w których bezustannie grzęzną.”
Fragmenty poświęcone pobytowi w Szkocji są
dużo bardziej fantastyczne, to one zawierają tę historię gotycką, pełną
niepokojów i wątków romansowych - w ten sposób autorka zdaje się wyrażać
dojrzewanie Mary, ten wiek, ten okres, w którym emocje i hormony buzują,
wyobraźnia jest żywa, a ciało zaczyna dawać sygnały, że i ono ma pragnienia. I
tu autorka zaczyna bardzo klimatycznie, od przeróżnych opowieści, w których
realność miesza się z bujną wyobraźnią Mary. Im dalej w lekturę, tym powieść
robi się coraz bardziej zagmatwana, pojawiają się dosyć dosłownie traktowane
wątki romansowe, pojawiają się sny i wizje, które nie wiadomo czym tak naprawdę
są. Widać w nich dużą inspirację samym Frankensteinem, widać w nich wpływ szkockich
legend i innych opowieści o zmorach, czarownicach i złych duchach, jak i
ówczesnych powieści gotyckich.
“Każde zdarzenie wciąż na nowo tworzy samo siebie, w niemal identycznych proporcjach, z niemal identyczną surowością, w niemal identyczny sposób. Jedyna różnica polega na tym, że za pierwszym razem zdarzenie przychodzi z zewnątrz, wnika do głowy i już nie odchodzi, jest opowiadane na nowo, imitowane, zamieniane w opowieść.”
W pierwszej połowie powieści autorka kieruje
uwagę czytelnika na ciekawe zagadnienia - pojawiają się rozmowy o granicy
między prawdą a fikcją, o tym czy opowieści stworzone przez wyobraźnię mają w
sobie jakąś prawdę czy są po prostu kłamstwem. Są rozmowy o elektryczności, o
impulsach dających życie, o nowinkach technologiczno-medycznych i religii. Jest
także sporo o żałobie, o radzeniu sobie z nią, a może i nieradzeniu, o samym
zdrowiu psychicznym. W drugiej połowie tematy, które można traktować
uniwersalnie, zaczynają się rozmywać, zaczynają rządzić instynkty, mroczne,
seksualne.
“Czy żałoba to miejsce pośrednie między pragnieniem zachowania a pragnieniem utraty? Między pragnieniem pamiętania a pragnieniem zapomnienia?”
I właśnie to mi w książce nie odpowiadało.
Historia zaczęła się mocno klimatycznie, baśniowo, dobrze mi się ją czytało,
dobrze się przy niej relaksowałam. Opowieści ze Szkocji snute przy kominku,
wędrówki po pustkowiach, podczas których Mary wypatrywała (czasami i
wypatrzyła) potworów z tych opowieści były mocno pasjonujące. Później jednak
autorka odważyła się na bardziej fantastyczne wizje przeplatane mocnymi wątkami
romansowymi skupionymi na cielesności, co zaburzyło mój odbiór, gdyż sama
jednak wolę bardziej subtelne sceny i mniej wyraźną granicę pomiędzy tym, co
realne, a tym, co nie. Myślę więc, żeby docenić w pełni tę powieść trzeba lubić
wyraźne wątki romansowe i dosyć odważne wizje kierujące się w stronę mrocznej
fantastyki.
“-Zgroza może stać się grozą, tylko wówczas (...) gdy napawa nas nią coś prawdziwego, czyż nie?”
Podsumowując, do powieści Anne Eekhout pt.
“Mary Shelley. Narodziny Frankensteina” należy podejść jak do impresji na temat
powstania wizji Frankensteina w głowie Mary zbudowanej na szkielecie powieści
gotyckiej z bogatym wątkiem mrocznej fantastyki i romansu. Autorka biorąc sobie
za punkt wyjścia dwa zdarzenia biograficzne Mary Shelley łączy jej opowieść o
Frankensteinie z wpływami legend szkockich budując coś niepokojącego,
oderwanego od rzeczywistości, gdzie sny i wizje halucynogenne mocno mieszają
nie tylko w głowie samej Mary, ale i w głowie czytelnika. Powieść jest duszna,
jest pełna niezrozumiałych dla dojrzewającej bohaterki emocji, co czytelnik
czuje bardzo wyraźnie. Ważne jest, by czytelnik wiedział po co sięga, gdyż sama
liczyłam na większe osadzenie historii na zdarzeniach prawdziwych, przez co
czułam się finalnie lekturą rozczarowana. Mam więc nadzieję, że to, co tu
napisałam, pomoże trafić książce do tych, którzy będą mogli docenić ją mocniej
ode mnie.
Moja ocena:6/10
Recenzja powstała w ramach współpracy z
Wydawnictwem Marginesy.
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz