października 30, 2024

"Pieśń prorocza" Paul Lynch

Autor: Paul Lynch
Tytuł: Pieśń prorocza
Tłumaczenie: Kaja Gucio
Data premiery: 23.10.2024
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 288
Gatunek: literatura piękna
 
Paul Lynch to irlandzki autor, którego książki do samego początku były nagradzane, a jednak tę światową sławę przyniosła mu dopiero piąta powieść, ta, która ukazała się dekadę po debiucie. To “Pieśń prorocza”, książka, która otrzymała Nagrodę Bookera i morze innych wyróżnień literackich. Okrzyknięta jedną z najlepszych powieści roku przez znane magazyny, w końcu wprowadziła prozę Lyncha na rynek polski. A teraz nie pozostaje nic innego, jak zapytać - kiedy polski czytelnik doczeka się jego poprzednich czterech tytułów?!
 
“Pieśń prorocza” toczy się w Irlandii w czasach współczesnych. Eilish Stack prowadzi spokojne życie naukowczyni wraz z mężem nauczycielem i czwórką dzieci - trójką nastolatków i jednym maluchem - pomiędzy tym zajmuje się ojcem, u którego powoli zaczyna dostrzegać oznaki demencji. W kraju sytuacja polityczna się zagęszcza, a ludzie wychodzą na ulice. Czytelnik poznaje historię w momencie, gdy to nauczyciele wyrażają sprzeciw, a ten jest po cichu tłumiony. Na razie. Znikają niektórzy nauczyciele, idą na urlopy albo gorzej - zabiera ich policja. Pewnego wieczoru pukają do drzwi Eilish, pytają o męża, który ma mieć informacje o kimś innym… Eilish namawia męża, bo im pomógł, by zapewnił tym im spokój. Niestety, mąż po wizycie na policji znika. Eilish nie może się do niego dostać, nie może uzyskać żadnej informacji, podobno go aresztowali, podobno wywieźli do obozu więźniów politycznych. To jednak dopiero początek, atmosfera gęstnieje, coraz więcej ludzi wychodzi na ulicę, ich protesty są coraz agresywniej tłumione. Część Irlandczyków zaczyna myśleć o wyjeździe, ale nie Eilish - jak mogłaby wyjechać, kiedy mąż może w każdej chwili wrócić, a ojciec nie nadaje się do przeprowadzki? Zatem żyją nadal, starają się nie wychylać. Ale czy to na pewno dobre podejście?
“(...) teraz wszystko się zmieniło, nie rozumiesz? Nie ma już odwrotu.”
Książka rozpisana jest na dziewięć rozdziałów, te dzielone są na mniejsze fragmenty najczęściej jedno-, dwu-, kilkustronicowe. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu teraźniejszego, narrator przedstawia historię z punktu widzenia Eilish. Tym jednak, co książkę wyróżnia, co sprawia, że jej przesłanie jest jeszcze mocniejsze, jest pewne odstępstwo od zasad interpunkcyjnych. Mianowicie, tekst pisany jest jednym ciągiem - nie ma zdań zaczynanych od nowej linijki, nie ma zaznaczonych myślnikami dialogów, a same zdania są często długie - bo tam, gdzie byłby myślnik, jest przecinek. Może się to wydawać dziwne, przynajmniej tak na sucho w opisie, jednak nadaje to książce rytmu, rytmu modlitwy, rytmu wprowadzającego w pewien rodzaju trans, a to pogłębia wszystkie emocje, jakie ta lektura wywołuje - a tych jest naprawdę dużo. Prosty zabieg, wydawałoby się wręcz, że taki, który utrudnia odbiór lektury, a jest odwrotnie - odbiór dzięki temu jest pogłębiony.
Sam styl autora jest delikatnie liryczny, pojawiają się gdzieś przenośnie czy metafory, ale to zabiegi bardzo subtelne i doskonale pasujące do całości, język dobrany jest znakomicie.
“(...) zrozumiałam, co oni z nami robią, geniusz tego procederu, zabierają ci coś i zastępują to ciszą, a ty napotykasz tę ciszę przez cały czas i nie umiesz żyć, przestajesz być sobą i stajesz się czymś sprzed tej ciszy, czymś co już tylko czeka, aż ta cisza się skończy, czymś, co na kolanach błaga i szepcze do niej całe noce i dnie, czymś, co czeka, aż to, co ci zabrano, zostanie zwrócone i dopiero wtedy będziesz mogła zacząć żyć na nowo, ale cisza się nie kończy (...).”
Paul Lynch obrał sobie za temat sytuację, którą znamy, zarówno z historii, jak i współcześnie, gdyż wydarzyła się zaledwie chwilę temu tuż obok nas. To sytuacja, w której polityka wchodzi z butami w życie normalnych ludzi, która zmienia ich życia, która je sobie zawłaszcza. To sytuacja, w której ustrój niepostrzeżenie z demokratycznego zmienia się w totalitarny. I autor oddaje to doskonale, dokładnie tak, jak to się dzieje - niepostrzeżenie. Ilu jest ludzi takich jak Eilish, którzy dla spokoju swojej rodziny przymykają oko, nie chcą się mieszać, liczą, że wszystko się ułożyć, a nagle okazuje się, że nie, że już jest za późno, że reagować było trzeba wcześniej. I tak obserwujemy, jak władza totalitarna się rozszerza, jak zwyczajny człowiek traci swój głos, swoją wolność, swoje poczucie bezpieczeństwa.
“(...) teraz widzę, że to, co brałam za wolność, było tak naprawdę tylko walką i że od początku nie było żadnej wolności (...).”
A jest to tym bardziej poruszające, bo obserwujemy to na przykładzie jednostki, na przykładzie matki czwórki dzieci, kobiety, która stara się zapewnić dzieciom bezpieczeństwo, a jednocześnie kocha swój dom, swoje życie, swojego męża i nie chce tego opuszczać.
“(...) historia to niemy rejestr ludzi, którzy nie wiedzieli, kiedy wyjechać.”
Przyglądamy się codziennym decyzjom Eilish, jej dylematom, jej próbie ogarniania dzień po dniu tego, co się dzieje, mimo że tak trudno w to uwierzyć. Eilish nie jest superbohaterką, jest zwyczajnym człowiekiem i postępuje tak, jak wielu z nas w takiej sytuacji pewnie by postąpiło. A my przyglądamy się konsekwencjom jej wyborów, doświadczamy wraz z nią wszystkich emocji - najpierw nadziei, niedowierzania, bagatelizowania, później coraz głębszej rozpaczy, której przecież okazywać nie może, bo ma dzieci, o które musi zadbać, o których bezpieczeństwo musi się troszczyć. Tylko czy to co robi, na pewno im to zapewni? Gdyby tak dało się to przewidzieć…
“(...) myślisz, że nic nie robię, że po prostu siedzę i czekam na powrót twojego ojca, ale to dzięki mnie ta rodzina jest w komplecie, ponieważ w tej chwili to najtrudniejsza rzecz na świecie, który najwyraźniej chce nas rozdzielić (...)”
Przyznam, że nie wiem, jak o tej książce pisać. Porusza ona tyle czułych strun, tyle tematów opisuje w samo sedno, że ilość cytatów jakie z niej wypisałam, wystarczyłoby na drugą taką recenzję. Mówimy przecież tutaj i o poczuciu obowiązku w rodzinie, w kraju, i o poczuciu wolności, a raczej jej odbieraniu. Przyglądamy się sytuacji poprzez jednostkę, ale na jej podstawie, jej losów dostajemy pełny obraz tego, co się dzieje. Obraz tak dobrze znany nie tylko z historii, ale i z telewizji.
“(...) jej życie zostało pochłonięte przez jakieś prawo silniejszego, które rządzi wszystkim, a ona jest niczym, tylko drobiną pyłu, maleńką plamką trwania (...).”
Jest to proza, która bezbłędnie oddaje emocje, ale są to emocje smutne, emocje rozszarpujące człowieka na strzępy. Emocje tak przerażające, bo oddające z bezwzględnością to, co cały czas wydarza się gdzieś na świecie, gdzieś, daleko czy trochę bliżej nas. Ale dopóki nie zdarza się to nam samym, to zwyczajnie to bagatelizujemy, ba! Bagatelizujemy, nawet kiedy zaczyna się to zdarzać nam...
“(...) PSN próbuje zmienić to, co ty i ja nazywamy rzeczywistością, chcą ja zamulić jak wodę, jeśli stwierdzisz, że jakaś rzecz jest inną rzeczą, i powtarzasz to dostatecznie wiele razy, to musi tak być, a jeśli powtarzasz to w kółko, ludzie przyjmują to za prawdę, sama idea jest już oczywiście stara, to naprawdę nic nowego, ale ty obserwujesz, jak rozgrywa się to w twoich czasach, a nie w książce.”
O “Pieśni proroczej” mówi się, że to nowy Orwell, ja jednak widzę tutaj też “Opowieść podręcznej” przełożoną na to, co może wydarzyć się tak naprawdę w każdej chwili. Mam wrażenie, że nawet w Polsce przez chwilę się to działo - przecież już byliśmy na ulicach. Na szczęście w naszym wypadku udało się kryzys zażegnać albo przynajmniej delikatnie go wyciszyć. A gdyby tak wydarzyło się inaczej? Czy doświadczyliśmy tego, co doświadczyła Eilish? Czym jest wolność, czym jest państwo, czym jest bezpieczeństwo - czy to faktycznie jest, czy jest to tylko iluzja, w której trwamy? Czym jest jednostka w obliczu państwa, w obliczu polityki, w obliczu ustroju? Paul Lynch pochyla się nad tymi problemami ukazując nam wizję świata tak bardzo realną, wizję końca świata dla tych, którzy grają pierwsze skrzypce jego powieści. Bo przecież innego końca świata nie będzie…
“(...) koniec świata to zawsze wydarzenie lokalne, które przybywa do twojego kraju, odwiedza twoje miasto i puka do drzwi twojego domu, dla innych zaś staje się jedynie odległym ostrzeżeniem, krótkim przekazem w wiadomościach, echem zdarzeń, które przeszły do ludowych podań (...).”
“Pieśń prorocza” to proza niezwykła, coś absolutnie niepowtarzalnego zarówno pod względem samego sposobu budowy powieści, jak i emocji, przemyśleń jakie wywołuje. Tu wszystko jest w punkt, tu wszystko trafia centralnie w sam środek jestestwa. Nie mam takiej skali, takiego zasobu słów, by wyrazić emocje, jakie we mnie wzbudziła, jak mocno mną wstrząsnęła!
“(...) widzi swoje dzieci sprowadzone na świat oddania i miłości, i widzi je skazane na świat grozy, pragnie, by taki świat się skończył, pragnie, by świat został unicestwiony, patrzy na swojego małego synka, wciąż niewinne dziecko, i zauważa, że sama łamie własne zasady, i jest przerażona, widząc, że z grozy rodzi się litość, a z litości rodzi się miłość, a miłość może ponownie odkupić świat, i widzi, że świat się nie kończy, że to próżność myśleć, że świat skończy się za twojego życia w jakimś nagłym wydarzeniu że to, co się kończy, to twoje życie i tylko twoje życie (...).”
Moja ocena: 10/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Marginesy.


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz