Autor: Paul
Lynch
Tytuł: Pieśń
prorocza
Tłumaczenie: Kaja Gucio
Data premiery: 23.10.2024
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 288
Gatunek: literatura
piękna
Paul Lynch to irlandzki autor, którego książki
do samego początku były nagradzane, a jednak tę światową sławę przyniosła mu
dopiero piąta powieść, ta, która ukazała się dekadę po debiucie. To “Pieśń
prorocza”, książka, która otrzymała Nagrodę Bookera i morze innych wyróżnień
literackich. Okrzyknięta jedną z najlepszych powieści roku przez znane magazyny,
w końcu wprowadziła prozę Lyncha na rynek polski. A teraz nie pozostaje nic
innego, jak zapytać - kiedy polski czytelnik doczeka się jego poprzednich
czterech tytułów?!
“Pieśń prorocza” toczy się w Irlandii w
czasach współczesnych. Eilish Stack prowadzi spokojne życie naukowczyni wraz z
mężem nauczycielem i czwórką dzieci - trójką nastolatków i jednym maluchem -
pomiędzy tym zajmuje się ojcem, u którego powoli zaczyna dostrzegać oznaki
demencji. W kraju sytuacja polityczna się zagęszcza, a ludzie wychodzą na
ulice. Czytelnik poznaje historię w momencie, gdy to nauczyciele wyrażają
sprzeciw, a ten jest po cichu tłumiony. Na razie. Znikają niektórzy
nauczyciele, idą na urlopy albo gorzej - zabiera ich policja. Pewnego wieczoru
pukają do drzwi Eilish, pytają o męża, który ma mieć informacje o kimś innym…
Eilish namawia męża, bo im pomógł, by zapewnił tym im spokój. Niestety, mąż po
wizycie na policji znika. Eilish nie może się do niego dostać, nie może uzyskać
żadnej informacji, podobno go aresztowali, podobno wywieźli do obozu więźniów
politycznych. To jednak dopiero początek, atmosfera gęstnieje, coraz więcej
ludzi wychodzi na ulicę, ich protesty są coraz agresywniej tłumione. Część
Irlandczyków zaczyna myśleć o wyjeździe, ale nie Eilish - jak mogłaby wyjechać,
kiedy mąż może w każdej chwili wrócić, a ojciec nie nadaje się do
przeprowadzki? Zatem żyją nadal, starają się nie wychylać. Ale czy to na pewno
dobre podejście?
“(...) teraz wszystko się zmieniło, nie rozumiesz? Nie ma już odwrotu.”
Książka rozpisana jest na dziewięć rozdziałów,
te dzielone są na mniejsze fragmenty najczęściej jedno-, dwu-, kilkustronicowe.
Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu teraźniejszego, narrator
przedstawia historię z punktu widzenia Eilish. Tym jednak, co książkę wyróżnia,
co sprawia, że jej przesłanie jest jeszcze mocniejsze, jest pewne odstępstwo od
zasad interpunkcyjnych. Mianowicie, tekst pisany jest jednym ciągiem - nie ma
zdań zaczynanych od nowej linijki, nie ma zaznaczonych myślnikami dialogów, a
same zdania są często długie - bo tam, gdzie byłby myślnik, jest przecinek.
Może się to wydawać dziwne, przynajmniej tak na sucho w opisie, jednak nadaje
to książce rytmu, rytmu modlitwy, rytmu wprowadzającego w pewien rodzaju trans,
a to pogłębia wszystkie emocje, jakie ta lektura wywołuje - a tych jest
naprawdę dużo. Prosty zabieg, wydawałoby się wręcz, że taki, który utrudnia
odbiór lektury, a jest odwrotnie - odbiór dzięki temu jest pogłębiony.
Sam styl autora jest delikatnie liryczny,
pojawiają się gdzieś przenośnie czy metafory, ale to zabiegi bardzo subtelne i
doskonale pasujące do całości, język dobrany jest znakomicie.
“(...) zrozumiałam, co oni z nami robią, geniusz tego procederu, zabierają ci coś i zastępują to ciszą, a ty napotykasz tę ciszę przez cały czas i nie umiesz żyć, przestajesz być sobą i stajesz się czymś sprzed tej ciszy, czymś co już tylko czeka, aż ta cisza się skończy, czymś, co na kolanach błaga i szepcze do niej całe noce i dnie, czymś, co czeka, aż to, co ci zabrano, zostanie zwrócone i dopiero wtedy będziesz mogła zacząć żyć na nowo, ale cisza się nie kończy (...).”
Paul Lynch obrał sobie za temat sytuację,
którą znamy, zarówno z historii, jak i współcześnie, gdyż wydarzyła się
zaledwie chwilę temu tuż obok nas. To sytuacja, w której polityka wchodzi z
butami w życie normalnych ludzi, która zmienia ich życia, która je sobie
zawłaszcza. To sytuacja, w której ustrój niepostrzeżenie z demokratycznego
zmienia się w totalitarny. I autor oddaje to doskonale, dokładnie tak, jak to
się dzieje - niepostrzeżenie. Ilu jest ludzi takich jak Eilish, którzy dla
spokoju swojej rodziny przymykają oko, nie chcą się mieszać, liczą, że wszystko
się ułożyć, a nagle okazuje się, że nie, że już jest za późno, że reagować było
trzeba wcześniej. I tak obserwujemy, jak władza totalitarna się rozszerza, jak
zwyczajny człowiek traci swój głos, swoją wolność, swoje poczucie
bezpieczeństwa.
“(...) teraz widzę, że to, co brałam za wolność, było tak naprawdę tylko walką i że od początku nie było żadnej wolności (...).”
A jest to tym bardziej poruszające, bo
obserwujemy to na przykładzie jednostki, na przykładzie matki czwórki dzieci,
kobiety, która stara się zapewnić dzieciom bezpieczeństwo, a jednocześnie kocha
swój dom, swoje życie, swojego męża i nie chce tego opuszczać.
“(...) historia to niemy rejestr ludzi, którzy nie wiedzieli, kiedy wyjechać.”
Przyglądamy się codziennym decyzjom Eilish,
jej dylematom, jej próbie ogarniania dzień po dniu tego, co się dzieje, mimo że
tak trudno w to uwierzyć. Eilish nie jest superbohaterką, jest zwyczajnym
człowiekiem i postępuje tak, jak wielu z nas w takiej sytuacji pewnie by
postąpiło. A my przyglądamy się konsekwencjom jej wyborów, doświadczamy wraz z
nią wszystkich emocji - najpierw nadziei, niedowierzania, bagatelizowania,
później coraz głębszej rozpaczy, której przecież okazywać nie może, bo ma
dzieci, o które musi zadbać, o których bezpieczeństwo musi się troszczyć. Tylko
czy to co robi, na pewno im to zapewni? Gdyby tak dało się to przewidzieć…
“(...) myślisz, że nic nie robię, że po prostu siedzę i czekam na powrót twojego ojca, ale to dzięki mnie ta rodzina jest w komplecie, ponieważ w tej chwili to najtrudniejsza rzecz na świecie, który najwyraźniej chce nas rozdzielić (...)”
Przyznam, że nie wiem, jak o tej książce
pisać. Porusza ona tyle czułych strun, tyle tematów opisuje w samo sedno, że
ilość cytatów jakie z niej wypisałam, wystarczyłoby na drugą taką recenzję.
Mówimy przecież tutaj i o poczuciu obowiązku w rodzinie, w kraju, i o poczuciu
wolności, a raczej jej odbieraniu. Przyglądamy się sytuacji poprzez jednostkę,
ale na jej podstawie, jej losów dostajemy pełny obraz tego, co się dzieje.
Obraz tak dobrze znany nie tylko z historii, ale i z telewizji.
“(...) jej życie zostało pochłonięte przez jakieś prawo silniejszego, które rządzi wszystkim, a ona jest niczym, tylko drobiną pyłu, maleńką plamką trwania (...).”
Jest to proza, która bezbłędnie oddaje emocje,
ale są to emocje smutne, emocje rozszarpujące człowieka na strzępy. Emocje tak
przerażające, bo oddające z bezwzględnością to, co cały czas wydarza się gdzieś
na świecie, gdzieś, daleko czy trochę bliżej nas. Ale dopóki nie zdarza się to
nam samym, to zwyczajnie to bagatelizujemy, ba! Bagatelizujemy, nawet kiedy
zaczyna się to zdarzać nam...
“(...) PSN próbuje zmienić to, co ty i ja nazywamy rzeczywistością, chcą ja zamulić jak wodę, jeśli stwierdzisz, że jakaś rzecz jest inną rzeczą, i powtarzasz to dostatecznie wiele razy, to musi tak być, a jeśli powtarzasz to w kółko, ludzie przyjmują to za prawdę, sama idea jest już oczywiście stara, to naprawdę nic nowego, ale ty obserwujesz, jak rozgrywa się to w twoich czasach, a nie w książce.”
O “Pieśni proroczej” mówi się, że to nowy
Orwell, ja jednak widzę tutaj też “Opowieść podręcznej” przełożoną na to, co
może wydarzyć się tak naprawdę w każdej chwili. Mam wrażenie, że nawet w Polsce
przez chwilę się to działo - przecież już byliśmy na ulicach. Na szczęście w
naszym wypadku udało się kryzys zażegnać albo przynajmniej delikatnie go
wyciszyć. A gdyby tak wydarzyło się inaczej? Czy doświadczyliśmy tego, co
doświadczyła Eilish? Czym jest wolność, czym jest państwo, czym jest
bezpieczeństwo - czy to faktycznie jest, czy jest to tylko iluzja, w której
trwamy? Czym jest jednostka w obliczu państwa, w obliczu polityki, w obliczu
ustroju? Paul Lynch pochyla się nad tymi problemami ukazując nam wizję świata
tak bardzo realną, wizję końca świata dla tych, którzy grają pierwsze skrzypce
jego powieści. Bo przecież innego końca świata nie będzie…
“(...) koniec świata to zawsze wydarzenie lokalne, które przybywa do twojego kraju, odwiedza twoje miasto i puka do drzwi twojego domu, dla innych zaś staje się jedynie odległym ostrzeżeniem, krótkim przekazem w wiadomościach, echem zdarzeń, które przeszły do ludowych podań (...).”
“Pieśń prorocza” to proza niezwykła, coś
absolutnie niepowtarzalnego zarówno pod względem samego sposobu budowy
powieści, jak i emocji, przemyśleń jakie wywołuje. Tu wszystko jest w punkt, tu
wszystko trafia centralnie w sam środek jestestwa. Nie mam takiej skali, takiego
zasobu słów, by wyrazić emocje, jakie we mnie wzbudziła, jak mocno mną
wstrząsnęła!
“(...) widzi swoje dzieci sprowadzone na świat oddania i miłości, i widzi je skazane na świat grozy, pragnie, by taki świat się skończył, pragnie, by świat został unicestwiony, patrzy na swojego małego synka, wciąż niewinne dziecko, i zauważa, że sama łamie własne zasady, i jest przerażona, widząc, że z grozy rodzi się litość, a z litości rodzi się miłość, a miłość może ponownie odkupić świat, i widzi, że świat się nie kończy, że to próżność myśleć, że świat skończy się za twojego życia w jakimś nagłym wydarzeniu że to, co się kończy, to twoje życie i tylko twoje życie (...).”
Moja ocena: 10/10
Recenzja powstała w ramach współpracy z
Wydawnictwem Marginesy.
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz