października 09, 2024

"Latawiec" Przemysław Kowalewski - recenzja premierowa

Autor: Przemysław Kowalewski
Tytuł: Latawiec
Cykl: Ugne Galant, tom 4
Data premiery: 09.10.2024
Wydawnictwo: Filia 
Liczba stron: 384
Gatunek: kryminał
 
Lubię śledzić drogę pisarską autorów od samych ich początków, to jak nabierają wprawy, jak doskonalą swój warsztat i przekształcają pomysłów w solidne, pełnoprawne powieści. I z Przemysławem Kowalewskim tak mam, ale doprecyzujmy - czytam jego książki od razu po premierze od jego debiutu z maja 2023, jednak jeśli chodzi o doskonalenie, to akurat ten autor już wystartował z wysokiego poziomu. Od początku widać, że z piórem do czynienia miał od dawna, ma doświadczenie w dziennikarstwie, widać też, że do tworzenia powieści jest zawsze doskonale przygotowany - dba o szczegóły, o realizm tła, co jest tym większym wyzwaniem, iż akcja jego powieści toczy się w czasach PRL-u, a nie całkiem współcześnie. To było widać już w debiucie, jak i widać to w każdej kolejnej powieści. Do tej pory wydał cztery, wszystkie należą do cyklu o milicjancie Ugne Galancie (recenzje – klik!), jednak są napisane tak, że bez problemu każdą z nich można też traktować jak powieść osobną - to nie tylko osobne powieści kryminalne, ale i akcja każdej z nich oddalona jest najczęściej o kilka lat od poprzedniej (wyjątkiem jest czwarty tom, pomiędzy trzecim a nim upłynął rok).
 
Druga połowa października, rok 1976, Szczecin, dzielnica Warszewo. Ugne od roku stacza się coraz mocniej, praktycznie nie trzeźwieje. Mimo to ciągle pracuje w milicji, ciągle zjawia się na miejscach zdarzenia. I tak jest i teraz - trafia do domu mężczyzny, który pozornie zmarł w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Wygląda na to, że wskutek nadmiernego spożycia alkoholu, jednak na miejscu zdarzenia kilka szczegółów nie daje śledczym spokoju - mężczyzna ewidentnie pił prostu z butelki, a na stoliku stoi pełny kieliszek. Obok w glinianym wazoniku krokusy wycięte z papieru, kwiaty, które są symbolem trzeźwości, mimo tego, że w pokoju panuje brud i bałagan, nie ma też dzieci, a to wygląda na coś, zrobionego ręką dziecka. To jednak nie wszystko - jakiś czas wcześniej policja dostała zgłoszenie, że ten mężczyzna umrze, a pomoże mu w tym jeden z jego kompanów od kieliszka. A jednym z nich jest Ugne, który naprawdę nie pamięta, czy był tutaj poprzedniej nocy… No cóż, dowody wskazują, że tak, jednak zespół śledczych ma takie zaufanie do milicjanta, że nie wierzą, by to on mógł do śmierci mężczyzny się przyczynić. Sytuacja zaostrza się, gdy dochodzi do kolejnej dziwnej śmierci w okolicy…
 
Książka rozpisana jest na prolog, dwie tytułowane części i epilog. Części składają się z rozdziałów, a tych jest w sumie 38, każdy jest zatytułowany i opatrzony miejscem akcji oraz dniem tygodnia, datą dzienną i rokiem zdarzeń. Większa część historii toczy się w roku 1976, od czasu do czasu jednak pojawiają się przebitki, retrospekcje sprzed kilku, a nawet i kilkunastu lat. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, narrator nie tylko opisuje to co widzi, ale też uzupełnia wiedzę czytelnika - tłumaczy, jeśli do zrozumienia reakcji postaci są jakieś zdarzenia z przeszłości, chętnie zdradza ich myśli, choć w większości jego uwaga skupiona jest na Ugne. Zdarza się też jednak, że w aktualnie opisywanych czasach narrator podąża za innym bohaterem, a fragmenty z przeszłości opowiadają historię związaną z synami zabitego. Mamy też szybkie spojrzenia na podejrzanego osobnika, prawdopodobnie mordercę, jednak są one pisane tak, że czytelnik oprócz relacji z jego poczynań (a te są bardzo wyrywkowo opisane) nie jest w stanie nic wywnioskować - już w samej warstwie językowej autor doskonale sobie poradził z polską, ukierunkowaną na rodzaj odmianą raz pisząc o tym kimś “osoba”, raz “osobnik”, a zatem czytelnik nawet podświadomie nie jest w stanie założyć kim jest sprawca. Styl powieści jest prosty, dynamiczny, lekko stylizowany na język czasów PRL-u, przekleństwa się pojawiają, ale nie ma ich dużo. Całość wypada zgrabnie, od razu wskazuje czytelnikowi sensacyjne zabarwienie historii.
 
W prozie Kowalewskiego tym, co liczy się najbardziej, jest zawsze opowieść. Postacie są jej nośnikami, a zatem nacisk nie jest położony specjalnie mocno na ich psychologię. Może dlatego sama postacie z tomów poprzednich kojarzę, ale też nie za wiele jestem w stanie powiedzieć o ich charakterach. Jednak Ugne wśród nich się wybija - niestety niekorzystnie. Jest to utalentowany śledczy, który w rewelacyjny sposób posługuje się swoją spostrzegawczością i inteligencją, jednak równocześnie to wrak człowieka. Ciągle pijany, nie kryje się już nawet ze swoim alkoholizmem, a potrzeba picia co chwilę jest jego głównym wyznacznikiem kolejnych kroków. Przyznam, że w tym tomie przede wszystkim budził we mnie odrazę, dlatego też jego relacje z innymi wzbudzały moje wątpliwości, co do ich realności. A jednak niepotrzebnie się martwiłam, autor znalazł dla nich odpowiednie uzasadnienie.
“- Wierzysz w coś?
- Tak, wierzę. (...)
- A czy ten twój Bóg ma jakiś plan na ciebie?
- Bogowie moich przodków dali mi wolną wolę i to ja decyduję, jak może życie będzie wyglądało. Wszystko jest w moich rękach.
- To jesteś szczęściarą, bo mój Bóg to kawał chuja, który bawi się ze mną jak mały wredny bachor mrówkami, rozgniatając te, które za bardzo się do mnie zbliżą.”
Oczywiście poza Ugne jest garść postaci, które znam z tomów poprzednich, są też i nowe, jak milicjantka, która na miejsce Basi dołącza do zespołu Galanta. Na podstawie zachowania tych bohaterów, możemy sporo dowiedzieć się o zwyczajach, jakie w tamtych latach panowały. Przede wszystkim jest to kultura picia alkoholu, a może właśnie jej totalny brak….
“- Co jest z tobą, dziewczyno?
- Powiedziałam ci, że nie piję. (...)
- Jak można w tym kraju nie pić? (...)
- Kwestia zasad.”
Bo to uzależnienie od alkoholu jest tematem głównym tej powieści. Potraktowany zarówno ogólnie - ukazane jest jak cierpią rodziny uzależnionego, jak same stają się współuzależnione, jak funkcjonują w takiej relacji małżonkowie, a przede wszystkim dzieci. Jednak to te spojrzenie bardziej kierunkowe, na to, jak uzależnienie od alkoholu traktowane było w czasach PRL-u ma największą moc oddziaływania. Wtedy ciągle przecież to mężczyzna był głową rodziny, to jemu podległa była żona i podległe były dzieci. I choć mogli starać się żyć normalnie, to przecież w mężem i ojcem ciągle pijanym, agresywnym i zwracającym uwagę tylko na swoją jedną, najważniejszą potrzebę, nie było to tak naprawdę możliwe. Autor doskonale oddaje to, jak trudne były to czasy, jak picie czystej wódki było normalnym sposobem na spędzanie czasu. Jak mała była świadomość tego problemu, jak nie było gdzie szukać pomocy. Jak straszne sytuacje to stwarzało, jak nikt na to nie reagował. To zaledwie pięćdziesiąt lat różnicy od tego jak żyjemy teraz, a jednak świat pod tym względem był wtedy całkiem inny.
“Alkohol morduje nas i nasze rodziny. Dzieci stają się pierwszymi ofiarami tego chocholego tańca. Alkohol budzi przemoc i doprowadza do upadku relacji w rodzinie. Ludzie przestają się kochać…”
Akcja powieści osadzona jest na zagadce kryminalnej, która tak jak i w poprzednim tomach, tak i w tym ma w sobie nieco sensacyjną nutę. Z początku może nie jest to tak odczuwalne, w końcu śledczy jeszcze do końca nie wiedzą o jaki temat mają się zahaczyć, jednak samo wplątanie Ugne w morderstwo jest sposobem na przyciągnięcie uwagi czytelnika. Później już akcja przyspiesza, im dalej, tym dzieje się więcej, aż do wielkiego finału, który faktycznie zaskakuje. Intryga usnuta jest bardzo precyzyjnie, z dbałością o szczegóły - i to tak dużą, że faktycznie byłam zaskoczona jak wszystko świetnie zgrało się w logiczną i w pełni uzasadnioną w tym gatunku całość.
 
A miejsce akcji? Jak zawsze u tego autora oddane doskonale. Szczecin, co prawda, jest położony daleko od mojego miejsca zamieszkania, jednak takich szczegółów nie da się wymyślić - autor doskonale zna historię miasta, doskonale wie gdzie, co było położone i jak faktycznie wyglądało i tą wiedzą, w tle historii, się z czytelnikami dzieli. To nadaje książce realności i tego zgrabnego połączenia kryminalnej historii fikcyjnej z prawdą historyczną jej tła.
“Zrobiła błąd, myśląc jak każdy uznający się za zdroworozsądkowego przedstawiciela homo sapiens, tymczasem żyje tu, gdzie żyje. A tu panują inne zasady. Powinna myśleć jak homo sovieticus.”
Podsumowując, “Latawiec” to dobra, zajmująca historia kryminalna z nutką sensacji, w której na uwagę zasługuje nie tylko skrupulatność w budowaniu intrygi, ale też tło wydarzeń doskonale oddające charakter PRL-u, tego, jak żyło się w tamtych czasach, jaki panował światopogląd w kwestiach życia w rodzinie czy podejście do kościoła. Najważniejszy jednak jest obraz alkoholizmu, tego jak niewiele wtedy w Polsce zamkniętej na nowinki ze świata nauki Zachodu wiedziano o tej chorobie, jak picie na co dzień było zjawiskiem normalnym. Jest to temat przerażający, smutny i wstrząsający, bo przecież tak nam nieodległy czasowo, ale też uniwersalny, bo krzywdy, jakie alkoholizm wyrządza, nadal są żywe, nadal są rodziny, które takich sytuacji doświadczają. Jest to problem, z którym i w czasach współczesnych się spotykamy, który już zdecydowanie lepiej rozumiemy i rozpoznajemy, ale ciągle jest obecny, a zatem najbliższy z chyba wszystkim tomów, jakie do tej pory Przemysław Kowalewski napisał.
 
Moja ocena: 8/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Filia Mroczna Strona.

Dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz