października 04, 2024

"Brama Zdrajców" Jeffrey Archer - recenzja przedpremierowa

"Brama Zdrajców" Jeffrey Archer - recenzja przedpremierowa

Autor: Jeffrey Archer
Tytuł: Brama Zdrajców
Cykl: detektyw William Warwick, tom 6
Tłumaczenie: Maja Justyna
Data premiery: 08.10.2024
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 344
Gatunek: powieść detektywistyczna / sensacyjna
 
Jeffrey Archer to autor, który może pochwalić się nie lada popularnością na miarę światową. Jego książki publikowane są w prawie stu krajach, tłumaczone na około pięćdziesiąt języków, a ilość sprzedanych kopii podchodzi pod trzysta milionów. Debiutował w końcówce lat 70-tych XX wieku, teraz na koncie ma trzy cykle kryminalne, kilkanaście osobnych powieści, zbiory opowiadań i dzienniki więzienne. Jego powieści utrzymane są w starym, raczej bezkrwawym stylu, za to pełne ciekawostek z wielu różnych dziedzin - sam autor ma bogatą bazę doświadczeń, a równie chętnie korzysta z wiedzy swoich znajomych, specjalistów wielu ciekawych naukowych dziedzin. Cykl z Williamem Warwickiem to jego najnowsze dzieło, od niedawna wiadomo już, że będzie składać się z ośmiu tomów - premiera ostatniego na rynku angielskim przewidziana jest na rok 2025. Jest to cykl, który polecam czytać w kolejności chronologicznej wydania, gdyż jak sam autor w pierwszych tomach podkreślał - jest to opowieść o detektywie, nie powieść detektywistyczna. Od siebie dodam, że detektyw we wszystkich tomach uwikłany jest w grę ze złodziejem dzieł sztuki, a jego żona to kustoszka londyńskiego muzeum, zatem wątek sztuki jest w każdym z tomów mocno obecny.
 
Schyłek rok 1996. Żonie detektywa Metropolitalnej Służby Policyjnej Williama, Beth, która była kiedyś kustoszką w muzeum Fitzmolean, a teraz prowadzi własną firmę jako marszandka, właśnie zaoferowano stanowisko dyrektorki jej dawnego miejsca pracy. W tym czasie z nią i Williamem kontaktuje się ich dawny znajomy, aktualnie agent FBI, który podejrzewa, że w Fitzmolean może wisieć falsyfikat obrazu Rubensa, a oryginał wciąż znajduje się w mieszkaniu oszusta i złodzieja Milesa Faulknera. To Beth przyjmowała ten obraz, więc teraz ewidentnie muszą coś z tym zrobić. A to w konsekwencji skutkuje tym, że Faulkner decyduje się na ostateczne z nimi rozliczenie - zamierza urządzić skok stulecia, coś o czym będzie mówić nie tylko cała Anglia, ale i świat, a osobą, która będzie musiała przyznać, że to jej zaniedbanie doprowadziło do możliwości popełniani zbrodni ma być oczywiście William…
“Mam przeczucie, że ta historia będzie miała jeszcze kilka odsłon, nim poznamy jej zakończenie.”
Książka rozpisana jest na trzy części, każda z nich opatrzona jest cytatem. W sumie składają się na 27 rozdziałów, te podzielone są na mniejsze fragmenty, czasami liczące 2-3 strony, czasami zaledwie kilka zdań - im bardziej dynamiczna akcja, tym fragmenty są krótsze, opisują akcję naprzemiennie z kilku perspektyw, dzięki czemu czytelnik ma wrażenie, jakby oglądał dynamiczny film akcji. Całość historii rozciąga się na dobrych kilka miesięcy, choć kluczowe wydarzenie, które opisuje okładka książki faktycznie trwa niecałe 24 godziny. Narracja powieści prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, narrator raczej oddaje to, co widzi, nie zgłębia się w emocje postaci, przez co też nie mamy wrażenia, że siedzimy w głowie którejś z nich. Raczej jesteśmy obserwatorami przygód Beth, Williama, jego zastępcy Rossa, Faulknera, jego byłej żony Christiny i prawnika Bootha Watsona - obserwujemy ich życia naprzemiennie, co z jednej strony daje uczucie pełnego obrazu sytuacji, z drugiej jednak narrator utrzymuje nas długo w niepewności poprzez zasygnalizowanie tego, że postacie mają jakiś plan, ale nie zdradza nam jaki. Styl powieści utrzymany jest w klasycznej formie, język jest pozbawiony przekleństw, jest wyważony i dostosowany do czasów i manier postaci, które wypowiadają się bardzo elokwentnie i uprzejmie nawet w momencie, gdy sobie dopiekają.
Warto też wspomnieć, że autor trochę eksperymentuje z formą nie tylko poprzez krótkie fragmenty w dynamicznych momentach akcji, ale i w pewnym momencie pojawia się coś zbudowanego na kształt sztuki, czy opartego na zasadzie odliczania. Takie zmiany formy nadają lekturze lekkości i oryginalności, a to dobry sposób na pobudzenie ciekawości czytelnika.
 
Na wstępie wspomniałam, że warto tomy tej serii czytać w kolejności chronologicznej. A to z tego względu, iż charakterystyka postaci nie jest tutaj tym, co wysuwałoby się na plan pierwszy, autor poświęca jej mało miejsca oczekując od czytelnika, że on te postacie już zna. Oczywiście najważniejsze zależności pomiędzy nimi są wspomniane, ale bardzo ogólnikowo, więc czytelnikom, którzy mieliby sięgnąć tylko po ten tom może być trudno wgryźć się w lekturę - nie twierdzę jednak, że jest to niemożliwe.
A jak to w tej serii bywa, mamy dwa obozy postaci: dobrych, czyli tych stojących na straży prawa i zasad moralnych oraz tych, którzy są z tym na bakier. Czarne charaktery nie mają moralności, ich działania podyktowane są chęcią zysku i własnym egocentryzmem. Nadzwyczajnie mocno to w tym tomie odczułam, zastanawiałam się jak te postacie są w stanie ciągle ze sobą współpracować, a co więcej, jak jedna z nich może być ciągle uznawana za przyjaciółkę jednej z tych dobrych. To jednak nie są zarzuty do kreacji postaci, tylko refleksja psychologiczno-społeczna, bo cóż, jasne jest, że faktycznie w realnym świecie znajdziemy wiele ludzi zachowujących się podobnie.
Postacie pozytywne z kolei, poza walką ze złymi, żyją swoim życiem, przekazują swoje wartości młodszym pokoleniom. Dzieci Williama i Beth zajmują sporo miejsca w tej historii, a dzięki nim poznajemy ciekawy wycinek z angielskiej historii - opowieść o śmiałku, który kilka wieków temu pokusił się o wykradzenie z twierdzy Tower klejnotów królewskich…
 
I właśnie ta opowieść jest źródłem ciekawostek zawartych w tej powieści. Poza tym, co działo się w Anglii kiedyś, poznajemy też całą historię tej twierdzy i zasady, jakie teraz nią rządzą. Dowiadujemy się sporo również o tych wspomnianych klejnotach królewskich tj. mieczu i koronie, które przez większą część roku są właśnie tam zamknięte i chronione. Ponadto dostajemy też kolejne ciekawostki ze świata sztuki i kolekcjonerstwa - tym razem do tematu malarstwa dochodzi też numizmatyka.
 
Sama intryga kryminalna podzielona jest na kilka części. Na początku dostajemy historię związaną z dziełem sztuki, później jest chwila na sali sądowej, a na końcu wielki finał, czyli ten planowany skok. To są elementy, które budują tę serię, więc i w tym tomie porządek został zachowany. Oczywiście każdy ten motyw się ze sobą wiąże, więc zagadka, choć rozbudowana jest jedna, a plan skoku jest bardzo sprytnie opracowany - tak szczegółowo, że sama chętnie skontaktowałabym się z jakimś londyńczykiem, by ocenił, czy faktycznie taki plan jest tak realny jak na kartach powieści się wydaje. Mimo że czytelnik w czasie lektury widzi i odczuwa te trzy części historii, to każda jedna, choć różna od innych, jest ciekawa - przy snuciu planów z uwagą śledzimy ile postacie nam z nich zdradzą, na sali sądowej wszyscy, co lubią thrillery prawnicze będą z pewnością usatysfakcjonowani słownymi potyczkami adwokatów, a już przy scenach dynamicznych jasne jest, że nie da się od nich oderwać - bo dzieje się dużo i szybko. Wszystko jednak się ze sobą dobrze zgrywa, więc czytelnik nie ma wątpliwości, że poznaje jedną spójną historię.
 
“Brama Zdrajców” okazała się nieco inną lekturą niż spodziewałam się po opisie wydawcy, niemniej jednak jestem nią usatysfakcjonowana. Pod względem składników budowy powieści dostałam w niej to, co z tej serii znam - motyw sztuki i związane z nią oszustwa, chwilę dla prawników na sali sądowej i ciekawą, lekko sensacyjną historię związaną z policyjną akcją. Do tego dowiedziałam się sporo ciekawostek o klejnotach królewskich i związanych z nimi tradycjach, twierdzy Tower i samej historii Anglii. Autor w bardzo ciekawy sposób połączył coś, co wydarzyło się wieki temu i zastosował pewną klamrę, która równocześnie przełożyła te wydarzenie na realia współczesne. No właśnie, bo cała opowieść prowadzona jest tak, że sama nieraz zapominałam, że toczy się prawie trzydzieści lat temu, przypominało mi się o tym tylko we fragmentach, gdy wychodził na jaw brak dostępności telefonów komórkowych dla zwyczajnych obywateli czy brak internetu. Całość wypada bardzo przyjemnie, to dobra powieść detektywistyczna z nutką sensacji w starym, dobrym stylu. Już czekam na tom kolejny! I ubolewam, że już tylko dwa dzielą nas od ostatecznego zakończenia!
 
Moja ocena: 7,5/10
Recenzja powstała w ramach współpracy z Domem Wydawniczym Rebis.

Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

października 03, 2024

"Spuścizna" Nora Roberts

"Spuścizna" Nora Roberts

Autor: Nora Roberts
Tytuł: Spuścizna
Cykl: Zaginione narzeczone, tom 1
Tłumaczenie: Katarzyna Rosłan
Data premiery: 25.09.2024
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 608
Gatunek: powieść obyczajowa / grozy
 
Nazwisko Nory Roberts z pewnością jest każdemu czytelnikowi znane - czasami są to wspomnienia z dzieciństwa, z półek starszych pokoleń, czasami z bibliotek. Przynajmniej ja tak miałam i kojarzyłam ją z gatunkiem powieści romansowych. Jednak, jak się okazuje, Nora Roberts ma do zaprezentowania dużo więcej niż ot, takie czytadła w postaci romansów. Sama zaczęłam jej twórczość na nowo odkrywać dwa lata temu, kiedy to pierwszy raz spotkałam się z jej stroną kryminalną - jako J.D. Robb Nora od ponad trzydziestu lat wydaje książki z detektywką Eve Dallas. To dobre lektury na relaks, więc przy tej serii zostałam. Teraz jednak przyszła pora posunąć się znowu krok dalej - po raz pierwszy świadomie sięgnęłam po książkę Nory, którą wydała właśnie pod szyldem Nory Roberts. Jest to jedna z jej najświeższych pozycji, na rynku amerykańskim ukazała się rok temu, teraz czytelnicy anglojęzyczni oczekują tom drugiego, a u nas właśnie się ukazała - jest to “Spuścizna”. Pierwszy tom nowej trylogii, która zapowiada niesamowitą, osadzoną na gotyckim klimacie historię….
 
Czasy współczesne, Boston. Sonya MacTavish właśnie szykuje się do ślubu, który trochę wbrew jej woli, ale za to zgodnie z wolą narzeczonego ma zostać wyprawiony z wielką pompą. Zmęczona ciągłymi spotkaniami z kolejnymi ślubnymi ekspertami w końcu jedno z sobotnich ustaleń odwołuje i wraca bez zapowiedzi do domu. A tam jej własny narzeczony zdradza ją w jej własnym łóżku z jej własną kuzynką… Sonya to kobieta silna, która właśnie przejrzała na oczy - wyrzuca byłego już narzeczonego z mieszkania i odwołuje całe zamieszanie ze ślubem. Jednak rozstanie nie przebiega tak polubownie, jakby sobie tego życzyła, więc ostatecznie decyduje się też odejść z firmy, w której razem pracowali i spróbować sił jako freelancerka. I w tym momencie życia puka do jej drzwi prawnik z Maine. Przychodzi z informacją, że jej wuj, brat bliźniak jej ojca, o którym nikt z jej rodziny nie wiedział, niedawno zmarł i zapisał jej rodzinną posiadłość. By Sonya mogła spadek dostać musi się jednak zobowiązać, że będzie w rezydencji mieszkać przynajmniej trzy lata. Gdy początkowy szok mija, Sonya za namową przyjaciółki i matki decyduje się na wyjazd - na razie to wyprowadzka testowa, na trzy miesiące… Jednak od momentu przekroczenia progu wie, że właśnie znalazła dom. Szybko się jednak okazuje, że nie jest w nim sama, a jej towarzyszki, które tam mieszkają, mają związaną z tym domem tragiczną przeszłość…
“Taki stary dom, dom o takiej historii kryje w sobie mnóstwo strzępów życia. I śmierci.”
Książka podzielona jest na trzy tytułowane, opatrzone cytatami części (ładnie wydane, z grafiką klimatycznego starego domu na wzgórzu) w sumie składające się na trzydzieści rozdziałów. Historia rozpoczyna się prologiem, którego akcja toczy się w 1806 roku i później w czasie lektury dotyczącej czasów współczesnych pojawiają się jeszcze cztery bądź pięć fragmentów z przeszłości, a dzieli je między sobą około kolejnych 20-30 lat. Narracja tych fragmentów z przeszłości prowadzona jest w pierwszej osobie czasu teraźniejszego, w czasach współczesnych w trzeciej osobie czasu przeszłego w przeważającej mierze z perspektywy Sonyi, zaledwie kilka fragmentów przedstawia historię z punktu widzenia kogoś innego blisko z nią związanego. Styl powieści jest codzienny, użytkowy, z uwzględnieniem feminatywów, nie ma za to w nim przekleństw ani szczególnie wydumanych słów, choć z początku trafiłam na kilka dziwnych wyrazów, które mnie zastanowiły. To jednak tylko z początku, później tekst płynie gładko, a ja dałam się porwać lekturze.
 
Już w serii kryminalnej Nora dała mi odczuć z jaką lekkością potrafi prowadzić akcję. I w “Spuściźnie” jest dokładnie tak samo - książka, mimo że to opowieść o nawiedzonym domu, jest lekka, jest pisana tak, że zdarzyło mi się kilka razy śmiać w głos. Dialogi, rozmowy postaci prowadzone są z wyczuciem, wypadają naprawdę przyjemnie naturalnie, tak że czytanie po prostu relaksuje, nie wymaga dużo od czytelnika, a przynosi historię, od której trudno się oderwać…
 
Bo jest to powieść bardzo klimatyczna. Łączy w sobie powieść obyczajową z delikatną nutką romansu oraz powieść grozy, powieść gotycką o nawiedzonym domu, w którym straszy. Jest to więc motyw stary, znany, bardzo klimatyczny i momentami ujęty tak, że sama faktycznie (szczególnie w nocy) odczuwałam lęk (muszę jednak zaznaczyć, że jestem czytelnikiem strachliwym). Jednak te momenty grozy są doskonale równoważone współczesną lekką historią o kobiecie nowoczesnej, kobiecie, która zna swoją wartość i jest naprawdę uparta. Przyznam, że jestem naprawdę zachwycona tym, jak autorka połączyła stary gotycki motyw ze współczesnością, dając nam historię opartą na znanym, ale i z powiewem świeżości.
“Nie pozwól, by to, co on zrobił i kim się okazał, wpłynęło na to, co robisz i kim jesteś.”
Wspomniałam już o głównej bohaterce, że jest kobietą silną, pewną i samowystarczalną. To naprawdę udana kreacja, która wlewa siłę w czytelnika - czasami budzi podziw swoją upartością i determinacją, czasami zdarza jej się panikować, ale pamięta równocześnie, że to tylko emocje. Czytelnik z uwagą przygląda się jej życiu, jej pracy (jest graficzką), podziwia jej odwagę i sięganie po nowe, mimo że przecież każdego z nas zmiana napawa lękiem. Jest to postać bardzo pozytywna, wesoła i zwyczajnie przyjazna.
“Bo magii ani się nie szuka, (...) ani się nie znajduje. Samemu ją się tworzy.”
Poza nią przez powieść przewijają się inne kobiety - jest jej przyjaciółka (artystka, której chyba nie da się nie polubić, więc mimo że drugoplanowa, to jednak genialna kreacja!), jest matka i inne później już nowopoznane panie z miasteczka Poole's Bay i każda z nich wykreowana jest z wyczuciem i pozytywnym zacięciem. Oczywiście i mężczyźni się w tej historii pojawiają, w końcu jest też lekki wątek romansowy i są to kreacje, które pasują do pań - też pozytywne, wzbudzające ciepłe emocje.
Oczywiście są i czarne charaktery, szczególnie jeden, który wiąże się z tym, co dzieje się teraz w domu, a równocześnie z historią z przeszłości…
 
A ta związana jest z rodem Poole'ów, do którego i Sonya i jej wuj należą. To historia tragiczna, o pannach młodych, których najszczęśliwszy dzień życia okazał się koszmarem. To ona jest tym spoiwem, które rozłoży się na wszystkie trzy tomy, ale sama więcej zdradzać z niej nie będę - zostawię Wam tę przyjemność jej odkrywania.
 
Jednak jest coś, o czym wspomnieć muszę, mianowicie dom, rezydencja, jaką Sonya odziedzicza - to ten najważniejszy element, bez którego tej książki by nie było. Dom jest ogromny, w starym wiktoriańskim stylu, rezydencja rodu bogatego, szanowanego. To on z jednej strony zachwyca swoją ponadczasowością, skarbami jakie w sobie kryje, z drugiej przeraża tym, co może ukrywać w swoim wnętrzu. Jest zarówno ostoją, jak i może być więzieniem. Zmusza do zadawania pytań czy jest dom, co znaczy te pojęcie i w jak różny sposób można je rozpatrywać.
“Domy potrzebują ludzi, nie uważasz? Bez ludzi są tylko ścianami.”
Ale i okolica, w jakiej dom jest położony, jest ważna. Najbliższe otoczenie domu jest odludne, jest morze, skały i bliskość natury. Nieco dalej jest miasteczko, które założyli przodkowie rodziny Sonyi - to mała ostoja, gdzie wszyscy się znają, malutka społeczność, w którą teraz Sonya będzie musiała się wpasować.
 
Przyznam, że “Spuścizna” to jedno z najbardziej pozytywnych literackich zaskoczeń, jakich w ostatnich miesiącach doświadczyłam. Jest to historia urocza, naładowana pozytywną energią, która daje czytelnikowi zwyczajnie odpocząć. Ale jest i ta groza, ten klimat gotycki, który sprawia, że emocje w niespodziewanych momentach skaczą, która nadaje historii szkielet, jakąś zagadkę, którą trzeba rozwikłać… Mimo tego, że sama nieczęsto sięgam po powieści, w których nie wszystko jest realne, to w wypadku tego tytułu nie miałam wrażenia dziwności - wszystko doskonale się ze sobą zgrywa, dając historię przyjemnie nowoczesną, ale cały czas bazującą na opowieści o duchach… Z niecierpliwością wypatruję tomu drugiego!
 
Moja ocena: 7,5/10
 

Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Świat Książki.

Dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

października 02, 2024

"Znikąd pomocy" Yrsa Sigurđardóttir

"Znikąd pomocy" Yrsa Sigurđardóttir

Autor: Yrsa Sigurđardóttir
Tytuł: Znikąd pomocy
Cykl: Czarny lód, tom 1
Tłumaczenie: Paweł Cichawa
Data premiery: 25.09.2024
Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 384
Gatunek: thriller kryminalny
 
 Dla fanów klimatycznych, nieco klaustrofobicznych, opierających się na zagadnieniu złu w ludzkiej postaci kryminałów, Yrsa Sigurđardóttir będzie wyborem idealnym! To islandzka autorka, która tworzy i wydaje od końcówki XX wieku. Na swoim koncie ma aktualnie dwa cykle kryminalne składające się po sześć części każdy i bodajże cztery osobne powieści. Oraz nowy cykl, który w Polsce otrzymał nazwę “Czarny lód” - na Islandii dostępne są trzy jego tomy, u nas właśnie pojawił się pierwszy - to właśnie “Znikąd pomocy”.
 
Zima, odludzia islandzkich fiordów, okolice miasteczka Akranes. Na jedną z tamtejszych farm sprowadziła się rodzina, która po latach nieobecności wróciła na Islandię. Matka, ojciec i dwie dziewczynki - jedna nastolatka, druga kilkuletnia - zamieszkali na starej farmie, do której dobudowali nowoczesny, funkcyjny dom. Teraz, drugi już raz w przeciągu kilku dni odwiedza ich sąsiad - Karl. Martwi się, gdyż od ponad tygodnia nie ma od nich żadnych wieści, co jest dziwne i niepokojące. Emocje te zostają spotęgowane, gdy wysiada ze swojego samochodu i słyszy, że psy zamknięte są w oborze - poprzednim razem na pewno były w domu. Coś jest nie tak. Dom okazuje się otwarty, a widok, jaki tam zastaje, wywołuje silne torsje…
Na miejsce zostaje wezwana lokalna policja oraz wsparcie z Rejkiawiku - część policjantów pracuje nad sprawą na odległość, w stolicy, a w okolicy farmy na czas śledztwa ma zamieszkać dwójka oddelegowana do fizycznego wsparcia lokalnej policji - Týr, młody mężczyzna, który dopiero niedawno wrócił ze Szwecji na Islandię oraz czarnoskóra Karólína. Dokąd doprowadzi ich to śledztwo? Jak odkryć na takim odludziu kto zamordował całą rodzinę, a zatem i nie pozostawił żadnego świadka, który mógłby nakierować policję na właściwy tor?
 
Książka rozpisana jest na 33 rozdziały, których akcja toczy się naprzemiennie - aktualnie, w czasie trwania śledztwa, które zajmuje równo tydzień: od środy do wtorku, oraz wcześniej - w momencie gdy do domu przyszłych ofiar wprowadziła się nowa pracownica, coś na kształt pomocy domowej/opiekunki do dzieci. Rozdziały są przeważnie kilkustronicowe, a jeśli dłuższe, to dzielone są na fragmenty, przez co książkę czyta się wygodnie. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego z perspektywy Týra w rozdziałach opisujących śledztwo oraz z perspektywy Sóldís, wspomnianej nowej pracownicy w rozdziałach z wcześniej. Styl powieści jest spokojny, jest czas na oddanie tego pustego, zimnego klimatu, jaki roztacza się zimą w tym rejonie wyspy. Dialogi prowadzone są bardzo sprawnie, a mimo trzecioosobowej narracji i tak zaglądamy w emocje postaci, które tutaj grają kluczową rolę.
“Odcinanie się od świata nie pomaga. Problemy zawsze nas znajdą.”
Bo tym, co w powieści dominuje, jest nastrój. Budowany jest przede wszystkim przez rozdziały toczące się wcześniej - historia już na starcie budzi niepokój (przecież wiemy, że los rodziny zakończy się tragicznie), a z każdą kolejną stroną napięcie się pogłębia, idzie dalej i dalej, aż czytelnik zaczyna odczuwać grozę. To cały czas thriller, ale tak doskonale zbudowany, że w pewnym momencie sama się zwyczajnie bałam. Wiemy, że coś się w tym domu dzieje, z każdej strony zaczynają pojawiać się sygnały ostrzegawcze, coraz bardziej niepokojące sytuacje, ale autorka intrygę prowadzi tak perfekcyjnie, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć skąd przyjdzie zagrożenie. Z idealnym wyczuciem podrzuca kolejne tropy, które zamiast rozjaśniać, powodują tylko coraz większy mętlik w głowie, aż uczucie osaczenia sprawia, że czytelnik odczuwa zwyczajny lęk. Perfekcyjnie zbudowany nastrój i właśnie dlatego książkę określam jako thriller kryminalny, a nie kryminał, mimo że przecież połowa tej historii to opowieść o śledztwie.
“Uważał, że ma dość obiektywne spojrzenie na społeczeństwo islandzkie, bo oglądał je okiem outsidera, i nie zauważył, by ludzi dzielono tu na lepszych i gorszych.”
Na właśnie, śledztwo w sprawie tego brutalnego morderstwa to druga sprawa - dobrym zabiegiem jest to, że pojawia się ono naprzemiennie z historią z wcześniej, gdyż są to momenty, gdzie nasza ciekawość zostaje zawieszona i mamy też chwilę, by emocje trochę ostudzić, a może właśnie dzięki temu przedłużyć. Nie znaczy to oczywiście, że fragmenty z teraz nie są ciekawe, są po prostu inne. Przyglądamy się kierunkowi, w którym idzie śledztwo, przyglądamy się dwójce policjantów, którzy są dosyć niscy stopniem, a zatem nie oni mają tutaj możliwość decydowania o kierunku, choć oczywiście swoje myślą. Dodatkowo zaczynamy tutaj też poznawać historię Týra, która sama w sobie też jest bardzo ciekawa - to dobrze, w końcu z nim będziemy pochylać się nad kolejnymi śledztwami z tej serii.
 
Oczywiście tego wszystkiego nie byłoby, gdyby nie samo miejsce akcji. Islandia to teren surowy i chłodny, na którym poza kilkoma punktami na mapie typu Rejkiawik, raczej zaludnienie jest malutkie. Przez niewielką ilość słońca lokalna ludność poświęca się raczej uprawie zwierząt i tak właśnie żyje większość sąsiadów rodziny z farmy Hvarf. Oni zresztą też mają kilka zwierząt, ale ich życie od tego nie zależy - to informatycy, którzy dorobili się dużych pieniędzy w Stanach Zjednoczonych. I tutaj mamy ten kontrast, który doskonale współgra z nastrojem powieści - mroczna Islandia i nowa technologia, niepasująca do Islandii wygoda, którą rodzina stworzyła sobie przy pomocy techniki w nowo dobudowanym domu. Mamy więc całkowite pustkowie, zimę i dom, w którym coś niepokojącego się dzieje…
“Ludziom się wydaje, że przeprowadzka na wieś rozwiąże ich problemy. To dość powszechne przekonanie. (...) Ale nie ma takiego miejsca, do którego można pojechać, żeby uciec przed samym sobą.”
Kreacja postaci, szczególnie tej dwójki z perspektywy której obserwujemy całą historię, dopracowane są w najmniejszym szczególe. Oczywiście i one nie są dla czytelnika otwartą księgą, raczej zamknięci w sobie, a ich prywatnej historii musimy dochodzić powoli. Autorka i w tym wypadku postawiła na powiew świeżości - śledczym nie jest stary, doświadczony facet, a młody chłopak, który jeszcze w życiu chyba nie do końca się odnalazł. Sóldís jest jeszcze kilka lat młodsza, a zatem jej postrzeganie świata jest dosyć niefrasobliwe, może i naiwne - ma dwadzieścia kilka lat, to przecież taki okres, w którym w teorii jest się już dorosłym, ale w środku siebie się jeszcze za takiego nie uważa. Dzięki temu jej czasami nie całkiem racjonalne zachowania wypadają bardzo naturalnie, podbudowują te uczucie niepokoju, a nie dają wrażenia sztuczności.
 
Nic by jednak z tego nie wyszło, gdy nie pytania o naturę człowieka, jakie autorka tu zadaje. Nie są to może one nowe, w końcu większość thrillerów opiera się na pytaniu: jak dobrze znasz bliską tobie osobę?, ale wątpliwości jakie w trakcie lektury podsuwa rozłożone są perfekcyjnie, dzięki czemu nie sposób się od lektury oderwać. Bazując na tym, co nam bliskie, na obawach, które sami w ciągu życia na pewno przeszliśmy, autorka buduje historię, która właśnie przez tę bliskość mrozi krew w żyłach. Temat, jaki porusza, tak brutalne morderstwa, napawa lękiem, ale równocześnie świadomość, że zagrożenie mogło przyjść z wewnątrz z tego lęku może stworzyć prawdziwy horror.  
“Większość przeżyłaby szok na wieść o zamordowaniu całej rodziny tuż za miedzą. Na tej samej zasadzie ludzi bardziej przerażają wypadki w ich własnym kraju niż te, do których doszło za granicą. Im bliżej coś się dzieje, tym bardziej ich dotyczy.”
Jestem pełna podziwu do tego, co Yrsa Sigurđardóttir w “Znikąd pomocy” pokazała. Thriller praktyczne perfekcyjny, tak trzymający w napięciu, że sama zwyczajnie oddałam się lekturze całkowicie ignorując świat zewnętrzny. Autorka doskonale uchwyciła balans dzięki dwutorowej narracji, która z jednej strony nie pozwoliła mi się przebodźcować emocjami, a z drugiej pozwoliła, by te emocje cały czas były na stałym, wysokim, jeszcze wyższym poziomie, dochodziły do granicy, gdzie da się je w ogóle znieść. I to wszystko dzieje się na poziomie psychologii tej historii, bo to, że zbrodnia jest makabryczna, to wiemy, ale nie jest to eksponowane. Tu tym, co niepokoi, co wzbudza przeogromny lęk, jest po prostu człowiek. Człowiek, który przecież jest nieobliczalny, co do którego nie da się przewidzieć jak daleko może się posunąć. Dlatego w tej historii wszyscy zdają się podejrzani, a my oglądamy ją podwójnie - na chwilę przed zbrodnią i na chwilę po. Jestem tą powieścią prawdziwie zachwycona i przyznam, że nie wiem co autorka zrobi dalej - doskoczyć do tak wysoko postawionej tą książką poprzeczki będzie naprawdę trudno!
 
Moja ocena: 8,5/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Sonia Draga.


Dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!