Autor: Dennis
Lehane
Tytuł: Ostatnia
przysługa
Tłumaczenie: Mirosław P. Jabłoński
Data premiery: 18.06.2024
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 336
Gatunek: thriller
/ kryminał / literatura piękna
Dennis Lehane to amerykański pisarz,
scenarzysta i producent filmowy. Wychowany w Bostonie, karierę literacką
rozpoczął jeszcze w latach 90tych XX wieku, kiedy sam miał około trzydziestki.
U nas jego proza pojawiła się około dekadę później. Teraz, na koncie ma
dokładnie piętnaście powieści, z czego sześć zostało zekranizowanych przez
sławy Hollywood takie jak Clint Eastwood czy Martin Scorsese. Jego książki
tłumaczone są na ponad 30 języków, choć to raczej jako scenarzysta filmowy
zdobył więcej nagród za swoją twórczość. “Ostatnia przysługa”, jego najnowsza
książka, która na rynku amerykańskim pojawiła się w poprzednim roku, jak
większość jego powieści jest zaliczana do gatunku thrillera, choć w mojej
ocenie to dużo, dużo więcej!
Boston, gorące lato 1974 roku, dosłownie kilka
dni przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Roku, który napawa rodziców
uczniów bostońskich szkół przerażeniem - w czerwcu sąd okręgowy wydał
orzeczenie, w którym zasądził obowiązkową desegregację rasową szkół, a to
znaczy, że dzieci miały być przewożone autobusami do szkół w innych
dzielnicach, tak, by zrównoważyć zróżnicowanie rasowe - czyli ze szkół, do
których uczęszczali sami biali uczniowie, część z nich miała zostać
przewieziona do szkół z uczniami czarnoskórymi i odwrotnie. To wywołało ogromne
oburzenie wśród białoskórych dorosłych, rodziców dzieci, w białych dzielnicach
zaczęło wrzeć… Historia zaczyna się na kilka dni przed wielkim protestem, w
którym udział wzięły tysiące ludzi. Znajdujemy się w jednej z białych dzielnic
klasy robotniczej, wśród której większość to osoby pochodzenia irlandzkiego.
Wśród nich jest Mary Pat, która nie uważa się za rasistkę - w końcu pracuje w
domu opieki z czarnoskórą kobietą, a to o czymś świadczy! - ale tak naprawdę
rasistką jest. Jak wszyscy tutaj. Mary Pat pochowała jednego męża, rozstała się
z drugim, jej syn po powrocie do domu z wojny w Wietnamie zaćpał się na śmierć.
Została córka, Jules, 17latka, która właśnie ma stać się ‘ofiarą’ orzeczenia
sądu. Jules wychodzi z przyjaciółmi na noc i nie wraca kolejnego dnia. Kiedy cała
dzielnica huczy od doniesień o śmierci czarnoskórego chłopaka pod kołami
pociągu na pobliskiej stacji, Mary Pat coraz mocniej zaczyna się o córkę
martwić. Gdzie się podziała? Na policję przecież nie ma co iść, zresztą nie
byłoby to mile widziane przez Marty'ego, mężczyznę, który rządzi tą dzielnicą…
Mary Pat zatem zaczyna szukać na własną rękę, a jako kobieta nienawykła do
subtelności, i to robi posługując się przemocą i pięściami.
“Zmiana - dla tych, którzy nie mają w tej sprawie nic do powiedzenia - wydaje się miłym określeniem śmierci. Śmierci tego, czego chcesz, śmierci wszelkich planów, jakie roiłeś, śmierci życia, jakie zawsze znałeś.”
Książka rozpisana jest na 32 rozdziały,
poprzedza je notka od autora do czytelnika i notka historyczna, w której Dennis
Lehane tłumaczy z jakich doświadczeń wzięła się ta książka i jak wyglądała w
czasach, w których historia się rozgrywa, sytuacja prawna. Rozdziały są różnej długości,
kilku-, kilkunastostronicowe, prowadzone są w narracji trzecioosobowej czasu
teraźniejszego - narrator głównie przedstawia historię z perspektywy Mary Pat,
jednak nie tylko, od czasu do czasu pojawiają się też rozdziały przedstawione z
perspektywy policjanta, który zostaje w sprawę śmierci na peronie i zaginięcia
Jules wplatany. Styl powieści to już kreacja sama w sobie. Jest szorstki, jest
dosadny, narrator nie przebiera nieraz w słowach, są przekleństwa, czasem
stosowane z częstotliwością przecinków. To wszystko ma oddać charakter
dzielnicy, charakter samej Mary Pat, która właśnie taka jest - brutalna,
szorstka, dosadna. Język oddaje to perfekcyjnie, choć przyznam, że przez kilka
pierwszych stron przeżyłam lekki szok, ale już wtedy podświadomie czułam, że to
po prostu do tej historii pasuje.
“(...) wszyscy wychowani przez rasistowskich rodziców, takich jak ty, zostali rzuceni w świat jak małe pierdolone granaty ręczne nienawiści i głupoty (...).”
Bo znajdujemy się w dzielnicy biednej, w
której przemoc słowna i fizyczna są na porządku dziennym. W dzielnicy, w której
rządzą gangsterzy nie do ruszenia, w której co trzeci nastolatek sprzedaje
innym narkotyki. Tu rodziny są wielodzietne, żyją w jednym miejscu od pokoleń.
Tu nic się nie zmienia, a właśnie zmienić ma się w postrzeganiu tej
społeczności wszystko.
“Ale jakim cudem to zawsze od biedaków oczekuje się, że przełkną to, co dla nich dobre, bez względu na to, jak smakuje? Nie widzi się, żeby musiał mieć z tym do czynienia ktoś z bogatych dzielnic.”
Nagle obcy mają się zjawić w szkołach ich
dzieci, bo jakiś bogaty gostek tak postanowił. W swojej zaściankowości, w swoim
głębokim rasizmie nie są w stanie dostrzec, że ich dzieciom krzywda nie grozi -
co z tego, że zyskają kilku czarnoskórych kolegów? Ich rodzice jednak są
przekonani, że to zagraża ich wolności, że ich prawo konstytucyjne zostało złamane.
Trudno to sobie wyobrazić - nie dosyć, że nas dzieli 50 lat od tego wydarzenia,
to jeszcze w Polsce nigdy nie było takich konfliktów rasowych. W Stanach jednak
wygląda to inaczej, a rok 1974 to zaledwie dekada od ustawowego zniesienia
segregacji rasowej. Takie dzielnice, jak ta, którą autor przedstawia,
reprezentowały sobą tak zwane ‘’białe śmieci” (ang. white trash) - ludzi
białych, rasistów, przekonanych o swojej wyjątkowości, mimo że ich życie raczej
nie toczyło się za ambitnie, brak wykształcenia, picie, przeklinanie i przemoc
były na porządku dziennym. W takiej dzielnicy, choć wiadomość o zniesieniu
segregacji dotarła, to jednak świadomość społeczna się nie zmieniła. I tę
społeczność reprezentuje Mary Pat.
“(...) jakie to dziwne, że najgorsi ludzie wyglądają podobnie jak my. Jak czyjś synowie, ojcowie. Kochani. Zdolni do miłości. Ludzcy.”
Przyznam, że problem rasowy ogromnie mnie
poruszył i oburzył, bo choć przecież nie jest to temat w literaturze obcy, to
tutaj poruszany jest w relacji rodzic – dziecko. Przyglądamy się jak wartości,
jakie rodzic przejawia, przechodzą na dzieci, jak trzymanie się stałych miejsc,
społeczności sprawia, że i światopogląd jest wąski i ciągle tak bardzo
niezmienny, skamieniały. Boli to, że ludzie, którzy żyją z przemocą na co
dzień, wśród gangsterów i narkotyków, boją się, a zatem nienawidzą, bo to jest
ich jedyna obrona, ludzi czarnoskórych. To oni nakręcają kolejne pokolenia,
uczą dalej, przekazują nienawiść. Tak jest i u Mary Pat, choć na początku tej
historii kobieta sobie tego jeszcze nie uświadamia…
“(...) zginęli dlatego, że stali na drodze. Zysku. Filozofii. Światopoglądu głoszącego, że reguły stosują się jedynie do ludzi, którzy nie mają władzy ich ustanawiania. Nazwij ich żóltkami, nazwij czarnuchami, nazwij żydkami, Irolami, Maksykańcami, makaroniarzami, żabojadami, nazwij ich, jak chcesz, bo dopóki jakoś ich nazywasz - jakkolwiek - to odziera ich z jednej warstwy człowieczeństwa, kiedy o nich myślisz. To jest cel. Jeśli to potrafisz, to możesz przewozić nastolatków za oceany, żeby zabijały inne nastolatki, albo możesz zatrzymać je tutaj, w domu, i zrobić to samo.”
No właśnie, bo Mary Pat to postać, która
przechodzi tutaj bardzo widoczną przemianę. To matka, która została
wielokrotnie zraniona - przez kraj, przez swoich bliskich, przez rodziców,
rodzeństwo, mężów i przyjaciół. To kobieta, która w chwili, gdy odrosła od
ziemi, nauczyła się, że musi być twarda, musi pięściami walczyć o swoje. Nie ma
dużo, z pieniędzmi się nie przelewa, choć na alkohol i papierosy jest zawsze. I
tak sobie żyje z dnia na dzień, ma przy sobie córkę, która choć zbuntowana,
jest teraz jej jedyną bliską. I to jej pewnego dnia nagle brakuje.
“(...) samo jądro tej kobiety zamieszkuje coś nieodwracalnie złamanego, jak i całkowicie niezniszczalnego.”
Córka zniknęła, matka została sama -
zrozpaczona, bojąca się, robi to, co potrafi - własną siłą próbuje dowiedzieć
się, co stało się z jej córką, z którą poprzedniego dnia przeprowadziła dziwną
rozmowę. I już samo to sprawia, że Mary Pat zaczyna myśleć, nachodzą ją
refleksje na temat rodzicielstwa, pytania o to, czy była dobrą matką, czy
dobrze wychowała swoje dziecko i czy to, kim stała jest jej córka, jest jej
własną i tylko jej odpowiedzialnością. Później zmiana zachodzi głębiej, Mary
Pat im dalej zagłębia się w poszukiwanie, w lokalną aferę, tym bardziej zauważa
drugiego człowieka bez względu na kolor skóry... Jednak czy całe życie rasizmu
można wymazać jednym zdarzeniem? A może to właśnie te zdarzenie było tym, które
przelało czarę?
“Z taką łatwością zabijają jedynie odmienne istoty ludzkie. Zatem to nie może się zmienić, jeśli nie widzą w nas takich samych ludzi. Nie mogą się zmienić, jeśli widzą w nas innych.”
Wszystko to: świetna kreacja Mary Pat,
doskonale oddane tło historyczno-społeczne, osnute jest w intrygę kryminalną.
Ta jest dynamiczna, gangsterska, jest dużo akcji, dużo się dzieje. Zagadka jest
prowadzona sprawnie, historia ciekawi i raz po raz zaskakuje, jest spójna i
przemyślana aż do samego końca. Przyznam jednak, że w pewnym momencie, to nie
ona była dla mnie ważna - zaprzątały mnie przede wszystkim kwestie
psychologiczne i społeczne.
“Bez względu na to, co mówimy publicznie, prywatnie wszyscy wiemy, że jedynym prawem i bogiem jest forsa. Jeśli masz jej dosyć, to nie musisz ponosić konsekwencji ani cierpieć za swoje poglądy, tylko po prostu narzucasz je innym i czujesz satysfakcję z powodu szlachetności własnych intencji.”
“Ostatnia przysługa” to proza zaskakująca.
Dosadna, surowa, nieraz boli już w samym sposobie wysławiania się postaci. I
dobrze, ma boleć. Ma przypomnieć, że pięćdziesiąt lat po wydarzeniach, które są
tłem tej historii, ma być już całkiem inaczej. Ma być, ale ciągle niekoniecznie
jest. Społeczeństwo nadal boryka się z uprzedzeniami, wkluczeniami, popierając
swoje racje źle pojętym prawem, źle pojętą wolnością wyboru. To opowieść o
grzechach przekazywanych z rodziców na dzieci, o odpowiedzialności i o
światopoglądzie, który trudno w zamkniętych społecznościach zmienić. To
historia obrazująca tragiczne wydarzenia, które tutaj są tłem, a o których nam,
Polakom, chyba niespecjalnie dużo wiadomo. Nie wiem jak odbierają tę historię
Amerykanie, ale mnie poruszała do głębi - zszokowała, zaskoczyła, wzruszyła,
zasmuciła. To jedna z tych historii, które wbijają się we wnętrze i zostają tam
na zawsze. Które jeszcze długo po zakończeniu lektury bolą i, o których
wystarczy jedno wspomnienie, by ten ścisk w gardle powrócił.
Moja ocena: 9/10
Recenzja powstała w ramach współpracy z Domem
Wydawniczym Rebis.
Dostępna jest też w abonamencie
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz