Autor: Krzysztof
A. Zajas
Tytuł: Taniec
piżmowych szczurów
Data premiery: 15.05.2024
Wydawnictwo: Harde
Liczba stron: 448
Gatunek: powieść
grozy
W tym roku Krzysztof A. Zajas świętuje dekadę
na polskim rynku książki! Kulturoznawca, literaturoznawca i profesor polonistyki,
który wykłada na Uniwersytecie Jagiellońskim, swoją przygodę pisarską z
literaturą rozrywkową zaczął w 2014 roku pierwszym tomem trylogii grobiańskiej
“Ludzie w nienawiści”, która gatunkowo zalicza się do kryminału. Aktualnie na
swoim koncie ma dwa kryminalne trylogie i powieść grozy - “Oszpicyn”, która
wydana została w 2017. Teraz do tej ostatniej dołącza “Taniec piżmowych
szczurów”, który, jak autor wyznaje w posłowiu, jest domknięciem tematu, który
męczył go od czasu wydania “Oszpicyna”. Do lektury tej książki jednak nie jest
konieczna jego znajomość - sama nie miałam okazji jej czytać, choć podejrzewam,
że gdyby było inaczej, to z “Tańca piżmowych szczurów” wyłapałabym jeszcze
więcej smaczków! Których jednak i tak jest tu naprawdę dużo 😊
Historia “Tańca piżmowych szczurów” zaczyna
się jesienią na targach książki w Krakowie. Pisarz Wiktor Szczęsny stoi na
stoisku swojego wydawcy, by podpisywać dla czytelników swoją najnowszą książkę
pt. “Gertruda”. Pod koniec ’warty’ podchodzi do niego pewien człowiek, dla
którego uzyskanie autografu jest tylko pretekstem - tak naprawdę tej książki
nawet nie przeczytał, zafascynowany jest jego wcześniejszą “Wróżdą”, którą
uważa za własną historię. Próbuje się z nim umówić na kawę, chce o czymś
porozmawiać, ale Wiktor go zbywa. Jakiś czas później sam kieruje się do
kawiarni, a tam czeka na niego ten mężczyzna… Mówi coś o domu na wsi Podborze,
który chciałby mu sprezentować… Wiktor trochę nie dowierza, trochę się z tego
śmieje i w końcu wykorzystuje okazję i ucieka ze spotkania. Jednak wracając do
domu dochodzi do pewnego szokującego zdarzenia, które sprawia, że w sumie nie
ma dokąd wracać… Wtedy przypomina sobie o tej propozycji i impulsywnie decyduje
się z niej skorzystać. Na miejscu szybko podpisuje akt notarialny i zostaje z
poleceniem, że ma pisać - nieważne co, byle by pisać. I zostaje sam. W obcym
domu, bez samochodu i telefonu, bez telewizji i internetu, całkowicie od świata
odcięty… Nastaje noc i wtedy się zaczyna - impulsywna decyzja, by tu zamieszkać,
chyba nie była trafiona… Co straszy Wiktora po nocach? Kogo szuka policja? I co
do tego mają małe dzieci z okolicznej wioski? Kiedy realność zaczyna mieszać
się z fikcją literacką robi się naprawdę niebezpiecznie…
“Nawiedzone domy czasem są trudne do wytrzymania, nawet dla autorów horrorów. Strach jest w nich zbyt prawdziwy.”
Książka podzielona jest na dziesięć
tytułowanych rozdziałów i epilog. Każdy rozdział podzielony jest na osobne,
kilkustronicowe numerowane podrozdziały. Narracja prowadzona jest w pierwszej
osobie czasu przeszłego przez Wiktora, który jest ciekawym narratorem, a jego
spojrzenie na świat nadaje styl całej powieści. A ten jest bardzo dosadny i
ironicznie-zabawny. Narrator, jak to pisarz, ma bujną wyobraźnię i dziwne skojarzenia,
lubi bawić się słowem i temu wszystkiemu daje wyraz w swoim przedstawieniu
świata tej historii. Nie stroni od mocniejszych słów, nawet od przekleństw, nie
kryje swoich myśli przed nami nieraz dopowiadając (w nawiasie) co naprawdę
myśli, czy co w międzyczasie przechodzi mu przez głowę. Nie ma przed nami
tajemnic, czytelnik ma wrażenie jakby siedział w jego głowie, obserwował, co on
sam widzi, w czym uczestniczy i jak to odczuwa. Stylistycznie książka jest
naprawdę błyskotliwa, już same te zabawy słowem (nie są częste, ale są)
wzbudzają respekt czytelnika - są pomysłowe, inteligentne i logiczne, a do tego
zabawne, więc nie sposób się przy nich nie zaśmiać. Całość czyta się
wyśmienicie, ma lekko gawędziarsko-uszczypliwy styl.
“Stąd groza. Rodzi się, gdy niemożliwe staje się możliwe.”
Gatunkowo historia zaliczana jest do
literatury grozy i ta klasyfikacja wcale nie widzi - już z początku, chwilę po
zawitaniu Wiktora do domu w Podborze orientujemy się, że to miejsce jest
nawiedzone przez duchy. Poprzez lekki i uszczypliwy styl autora powieść jednak
nie wydaje się specjalnie straszna do czasu… aż nie siądzie się do lektury w
nocy. Wtedy fragmenty, w których fabuła toczy się nocą nabierają innego
wymiaru, gdzieś tam na poziomie podświadomości wywołują ciarki na plecach.
Autor sprawnie korzysta tu ze znanych motywów gatunku, ale dzięki stylowi
narracji, jak i zawodowi narratora, cała historia nabiera ciekawego wydźwięku,
staje się raczej grą z konwencją niż zwyczajnym powielaniem dobrze ogranych już
motywów. Intryga, która spaja historię w jedno jest powiązana ze wspomnianym
już “Oszpicynem”, ale jest tu odpowiednio wyjaśniona, więc czytelnik nie musi
się obawiać, że czegoś nie zrozumie. Zagadka jest rozbudowana i dobrze
przedstawiona, gdyż czytelnik raczej długo nie będzie w stanie poskładać
wszystkiego w jedną całość, mimo tego, że tak naprawdę historia skomplikowana
nie jest. Ale ten styl, te komentarze pełne różnych literackich czy ogólnie
artystycznych nawiązań sprawiają, że podczas lektury tego nie zauważamy, bo raz
po raz coś odciąga naszą uwagę. Bardzo sprytny zabieg.
“Sam znajdowałem się w środku, między tymi dwoma planami. Na granicy dwóch światów. Jak na pisarza, pozycja całkiem niezła, powiedziałbym nawet: inspirująca. Przeszkadzało mi, że nie była moim wyborem. Ktoś mnie na tej pozycji ustawił i prowadził rozgrywkę, w której odgrywałem rolę jednego z pionków. Wciąż nie wiedziałem, o co ta gra się toczy.”
Tym jednak, co mnie najmocniej w tej powieści
zachwyciło, jest gra autora z czytelnikiem, mam wrażenie, że cała ta lektura to
jedno wielkie puszczanie oka do czytelnika. Narrator jako pisarz, który znalazł
się w nawiedzonym domu, cały czas balansuje na granicy fikcji literackiej a
realności - oczywiście jego realności, która dla nas jest fikcją, zatem jego
fikcja jest dla nas fikcją w fikcji. Tak, to malutki przedsmak jak gmatwają się
w tej historii rozważania narratora, jak łatwo wyobraźnia miesza się z tym, co
mogłoby się wydarzyć naprawdę. Przez to nic nie jest w tej powieści oczywiste,
bo narrator na przykład zaczyna sobie rozmawiać obrazkiem albo wytwór wyobraźni
podsuwa mu pomysł na wyjście z sytuacji. To jest zaskakujące i przyjemnie
nieszablonowe. A jednak to nie wszystko. Autor jeszcze mocniej miesza w fabule,
wplatając w nią jakby własne alter ego - nawet w pewnym momencie pojawia się
Krzysztof Zajas, autor “Oszpicyna”, a sam Wiktor Szczęsny z kolei jest autorem
“Gertrudy”, która w opisie jest łudząco podobna do “Gerdy” (recenzja - klik!).
Zatem świat z “Tańca piżmowych szczurów” zdaje się przenikać trochę do tego
naszego prawdziwego, a może raczej odwrotnie? To sprawia, że historia się
gmatwa, kręci, daje poczucie mocnego poplątania, splątania znowu na kolejnym
poziomie fikcji literackiej z życiem prawdziwym. Zresztą same doświadczenia
narratora, który dzieli się swoimi przemyśleniami i bolączkami pisarskimi też
pewnie mają jakieś osadzenie w doświadczeniach prawdziwego autora tej książki.
I tak czytelnik próbuje rozwikłać co jest prawdą, a co fikcją, a co jeszcze
fikcją w fikcji, co jest naprawdę dobrą zabawą.
“Pisarz siedzi okrakiem na dwóch rzeczywistościach i ciągnie wątki raz z jednej, raz z drugiej.”
A co z tym narratorem? Przede wszystkim to
pisarz, z mocno uszczypliwym poczuciem humoru, który mimo wszystko chyba ma serce
we właściwym miejscu. W tej historii zostaje trochę ofiarą, spada na niego kula
śnieżna, która zaczyna się coraz szybciej toczyć, a on nie jest w stanie jej
zatrzymać. Impulsywny, czasami podejmuje dziwne decyzje, ale to też nic nadzwyczajnego
- co chwilę zostaje wystawiony na zaskakujący wydarzenia, a każdy z nas z
pewnością ma na sumieniu jakąś głupią decyzję podjętą pod wpływem chwili. Mimo
swojej wybujałej wyobraźni emocje odczuwa tak jak każdy inny, nic więc
dziwnego, że są momenty kiedy się boi, mimo że powtarza sobie, że to przecież
nie może dziać się naprawdę…
“Rozum tak długo działa w człowieku, jak długo nie włączą się emocje. Gdy to nastąpi, kamień puszczony ze szczytu nabiera rozpędu i nic go nie zatrzyma. W drugą stronę - do emocji do rozumu - ta zasada nie działa.”
A co z tymi tytułowymi szczurami? Są, w
stawach za domem i też mają swoje miejsce w fabule, nie tylko funkcję
dekoracyjną. Trochę nawiązują do starych legend i nie są w tym w tej fabule
same.
“Historie, które nam się przydarzają mogą być bardzo różne, ale są podobne. Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy stawiamy sobie pytania o sens życia i znaczenie zdarzeń, które nas dotykają. Nikt nie zna odpowiedzi, ale pisarz udaje, że ją zna. Im lepiej udaje, tym lepsza książka.”
“Taniec piżmowych szczurów” to historia
wielowymiarowa. Na tym najprostszym poziomie jest to klasyczna powieść grozy -
jest dobry nastrój, dom, w którym straszy, w którym zalega w kątach stara
historia. Na wyższym poziomie jest to powieść o niedokończonych sprawach, o
wyrzutach sumienia, które mogą męczyć całe społeczności. Historia o traumach, o
chciwości, o układach i układzikach podejmowanych czasem nawet, gdy motyw nie
do końca jest jasny. Jest to też po prostu zabawa formą, gra z czytelnikiem,
testowanie plastyczności języka i świata fikcyjnego przedstawionego, który
nawet w gatunkach fantastycznych jest przecież ciągle bardzo bliski naszego.
Bardzo podobał mi się styl autora, sposób narracji i ta lekkość przekazu,
lekkość wtrąceń, które zmuszają do chwili refleksji. Dla pióra tego autora
sięgnęłam po gatunek, do którego ostatnio nie sięgam, i na pewno tego nie
żałuję!
Moja ocena: 7,5/10
Recenzja powstała w ramach współpracy z
Wydawnictwem Harde.
Dostępna jest też w abonamencie
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz