Dlaczego "Źródła Wełtawy" to książka najbliższa sercu Petry Klabouchovej, skąd autorka zaczerpnęła inspirację do współczesnego wątku kryminalnego i co tak naprawdę jest w niej prawdą a co fikcją literacką, gdzie powinni udać się fani seriali kryminalnych, a gdzie można przyjechać z rodziną odwiedzając ten surowy szumawski zakątek świata, gdzie autorce pisze się najlepiej swoje książki, co przyniesie jej kolejna powieść i czym dla Petry Klabouchovej jest jedzenie?
Zapraszam na rozmowę z autorką!
fot. David Konečný |
Petra Klabouchová notka biograficzna:
ur. 1980, pisarka, dziennikarka i menadżerka muzyczna. Studiowała dziennikarstwo i media relations na Uniwersytecie Masaryka w Brnie, kilka lat pracowała w redakcjach regionalnej prasy i telewizji. Od roku 2004 działa w branży muzycznej jako menadżerka zespołów rockowych. Dzieli życie między Włochy, Stany Zjednoczone i Czechy. Jest autorką dziecięcej serii o wampirach, dwóch zbiorów opowiadań i czterech powieści. Największą jak dotąd uwagę czytelników i krytyków przyciągnęła jej książka Źródła Wełtawy (Prameny Vltavy, 2021). W roku 2023 ukazała się kolejna powieść kryminalna autorki inspirowana mrocznymi faktami historycznymi pt. U severní zdi.
Kryminał na talerzu: „Źródła Wełtawy” to Pani czwarta książka skierowana do dorosłego czytelnika, ale pierwsza jaka została przetłumaczona na polski. Jak się Pani czuje z tym, że to właśnie ten tytuł trafił do polskiego czytelnika?
Petra Klabouchová: Także w Czechach „Źródła Wełtawy” są dla mnie książką przełomową – taką, która przyciągnęła największą uwagę. Do jej sukcesu przyczyniła się zapewne zmiana mojego poprzedniego czeskiego wydawcy na wydawnictwo Host – tu po raz pierwszy praca nad moim tekstem była tak gruntowna. Dlatego wydało mi się naturalne, że właśnie „Źródła Wełtawy” jako pierwsze trafią w ręce zagranicznych czytelników. Poza tym ta książka jest najbliższa mojemu sercu, zawarłam w niej nie tylko własne wspomnienia, ale też wspomnienia moich rodziców i dziadków. Wielką i małą historię Szumawy.
Historia kryminalna tej powieści rozgrywa się wśród szumawskich lasów, w małej wsi położonej tuż przy granicy z Niemcami, w której w przeszłości rozgrywały się tragiczne zdarzenia, a teraz uderzają w to miejsce ponownie. W tekście często podkreśla Pani, że mieszkańcy Szumawy to ludzie inni niż wszyscy, twardzi, surowi, przetrwają wszystko. Czy faktycznie tak jest? Z tego co widziałam, to Pani właśnie stamtąd pochodzi, więc charakter szumawskich ludzi zna Pani najlepiej 😊
Lasy Szumawy rozciągają się na terenach Austrii, Niemiec i Czech. Przed wojną wszystkie te trzy narody żyły tu razem i właściwie nie istniały granice. Potem Hitler wypędził Czechów, a niemieckich mieszkańcy szumawskich wsi – ludzi, którzy często nigdy nawet nie byli w „prawdziwych” Niemczech, zmuszono do zaciągnięcia się do niemieckiej armii i umierania za Hitlera, gdzieś pod Stalingradem. Później przechodziły tędy marsze śmierci. Po wojnie Czesi powrócili i dokonali na niemieckich sąsiadach okrutnej zemsty. Niełatwe czasy. Niemcy, którzy przeżyli, zostali wypędzeni. Musieli porzucić wszystko: domy, pola, majątki, groby rodziców. Wiele domów pozostało pustych, więc sprowadzono do nich ludzi, którzy stracili wszystko podczas wojny. Na Szumawę przybyli Słowacy, Rumuni. Ludzie, którzy chcieli po prostu zacząć gdzieś od nowa, ale nie znali Szumawy, nie była ich domem i nie potrafili jej pokochać, bo tutaj zawsze żyło się ciężko i biednie. Ziemia nie jest urodzajna a górska zima daje w kość. Dlatego wielu z przyjezdnych tylko zrabowało domy po Niemcach i poszło szukać szczęścia gdzieś dalej. Później władzę przejęli komuniści, odebrali ludziom poletka, gospodarstwa i wysiedlili ich do bloków mieszkalnych w okolicznych miastach. Dużą część Szumawy zmieniono w poligon; wojskowi, w ramach ćwiczeń, strzelali z czołgów do starych domów i kościołów... Ze względu na bliskość granicy niemieckiej, na reszcie terenu Szumawy utworzono strefę ochronną. Zasieki, straż graniczna, przemytnicy. Strzelano do swoich. Szumawska ziemia do dziś jest przesiąknięta krwią i łzami, wiele ran nie zdążyło się zagoić. A ludzie, którzy zdołali przetrwać to wszystko, są niezłomni. Czyli, wreszcie odpowiadając na Pani pytanie – tak, bardzo dobrze znam specyficzny charakter swoich krajan, w moich żyłach płynie szumawska krew i jestem dumna z mojej małej ojczyzny.
Intryga kryminalna współczesna osadzona jest na tym, co było dawniej. To, co współcześnie to fikcja, ale to co kiedyś, to prawda historyczna, zgadza się? Trudno było połączyć fikcję z prawdą?
Szczerze mówiąc, współczesny wątek kryminalny tej powieści też nie jest do końca fikcją. Nie mam aż tak bogatej wyobraźni. Do podobnej zbrodni doszło we Włoszech, dziewczynka nazywała się Yara Gambirasio. Włochy to jeden z krajów, między które dzielę swoje życie, jestem z wykształcenia dziennikarką i często oburza mnie sposób, w jaki włoskie media robią niesmaczną, tanią sensację ze zbrodni, z czyjejś tragedii. Środki masowego przekazu mają we Włoszech ogromny wpływ na opinię publiczną, a co za tym idzie – na pojmowanie „sprawiedliwości”. Do błędów dochodzi częściej, niż powinno i nie zawsze są to błędy niezamierzone… „Źródła Wełtawy” są też trochę o tym. O tym, jak nie powinno wyglądać rzetelne dziennikarstwo.
Samo połączenie faktów historycznych z fikcją nie było trudne. Bo ja tak naprawdę początkowo zamierzałam napisać książkę o okrutnym losie, jaki spotkał mieszkańców Szumawy, a pomysł na drugi, kryminalny wątek, pojawił się o wiele później, na samym końcu. Chciałam wyciągnąć na światło dzienne prawdę o obozie jenieckim Źródła Wełtawy, o którym wcześniej się milczało. Do dziś wiele osób na Szumawie nie ma o nim pojęcia. W miejscu, gdzie istniał, nie ma żadnego krzyża, tabliczki. Dokumentacja dotycząca tajnej nazistowskiej fabryki, funkcjonującej dawniej w podziemiach naszych gór, nadal nie jest oficjalnie dostępna. Najpierw chciałam pisać tylko o tym. A kiedy już rozpisałam sobie w głowie wątek historyczny, postanowiłam dołożyć intrygę kryminalną, żeby książka nie była tylko nudną, suchą literaturą faktu.
Moje ulubione powieści kryminalne to te, które skupiają się na ludzkich charakterach. Jak wspominałyśmy już, w Pani książce jest dużo o ludziach zamieszkujących Szumawy jako o ogóle, ale są też jednostki i to takie naznaczona sporymi skazami. Czy od zawsze to ludzkie pogmatwane charaktery były tym, co w książkach interesowało Panią najbardziej? Czy skąd wynikło te skupienie na postaciach w tej powieści?
Zapewne tak bywa, tyle że wartka akcja pasuje raczej do historii z Nowego Jorku czy Sztokholmu. A u nas, na Szumawie, nawet pociąg pospieszny się nie spieszy. To gnuśna, cicha, tajemnicza ziemia. Bardzo podatny grunt na hodowanie w sobie poczucia krzywdy, rozpamiętywanie win. Doskonałe warunki dla stworzenia takich, a nie innych bohaterów. Każda z postaci jest zresztą w pewnym sensie prawdziwa, ma swój realny pierwowzór. Znam takich ludzi, ich demony i sposoby, w jakie je oswajają. Znam ich błędy. I pisanie o tym mnie pociąga. Dlatego zostawię innym autorom szalone gonitwy w metrze czy zabójców fundujących czytelnikom po dwadzieścia sadystycznych morderstw na książkę, to nie dla mnie.
Mnie ta książka mocno przypadła do gustu, w sumie za całokształt, ale zastanawiam się, który jej aspekt Pani lubi najbardziej? No i w ogóle tak dla Pani o czym jest ta historia?
Moja powieść jest mroczna, spotkałam się też z opinią, że wszystkie postaci są niesympatyczne. Nie zgadzam się z tym. Są po prostu realne. Każdy ma jakąś ciemną stronę, ludzie nie są idealni, kryształowi. Nie chcę tworzyć takich bohaterów. Być może nie zrobiłam tego bardzo dosłownie, ale jednak – wplotłam w zakończenie tej ponurej historii promyczek nadziei. Pojednania. Dla mnie Szumawa jest jak matka natura. Potrafi być okrutna, niesprawiedliwa, ale później czarne chmury rozstępują się i nastaje słoneczny poranek. I chyba właśnie zakończenie, ten promyk nadziei, lubię najbardziej w całej książce. Lubię też moje bohaterki. Choć może to raczej antybohaterki. Twarde, silne kobiety, którym zawsze wiał w oczy wiatr historii. Zresztą, one nawet nie potrafiłyby się poddać. Te wszystkie babcie, ciotki, zwykłe staruszki, które można spotkać w naszych górach. W głowie się nie mieści, co niektóre z nich przeszły. I jakim kosztem.
Długo ją Pani tworzyła? Napotkała Pani w trakcie jakieś trudności?
Praca nad książką zajęła łącznie około dwóch lat. Na pewno trudny był research, wyszukiwanie informacji w archiwach. Najtrudniejsze jednak były spotkania ze świadkami. Osób, które to wszystko pamiętają zostało już niewiele, mieszkają po obu stronach granicy i wcale nie są skłonni do zwierzeń. Zarówno ci ludzie, jak ich dzieci, nadal boją się mówić o obozie i jego jeńcach oraz o tajnej fabryce. W czasie wojny i w okresie komunizmu byli zmuszeni milczeć, więc przywykli milczeć. Już wcześniej, kiedy pracowałam w tutejszej gazecie, interesowałam się tym tematem, wypytywałam tu i ówdzie, a potem w redakcji zdarzały się dziwne telefony. Pewni ludzie pytali czego się dowiedzieliśmy i od kogo. W kronice gminy Kvilda dziwnym trafem brakuje wszystkich stron z tego okresu, a dokumentacja ministerstwa nadal nie jest dostępna.
Gdzieś wyczytałam, że w tym roku na Pani rodzimym rynku ukazała się druga Pani powieść, w której prawda miesza się z fikcją literacką. O czym jest ta historia?
Książka nazywa się "U severní zdi" ("Przy północnej ścianie"), od miejsca, które w niej opisałam. Na pewnym dużym praskim cmentarzu, przy jego północnej ścianie, znajdują się tajne masowe groby. W grobach tych, oprócz więźniów politycznych – straconych lub zakatowanych na śmierć podczas komunistycznych przesłuchań – śpią snem wiecznym małe dzieci. Noworodki. Jedne dożyły tylko kilku godzin, inne kilku dni. To dzieci więźniarek politycznych, które urodziły w zakładzie karnym w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Dzieci te umierały najczęściej z powodu zaniedbania – nie otrzymały potrzebnych lekarstw, czy po prostu opieki, jakiej potrzebuje noworodek, czasami scenariusz był jednak o wiele gorszy: znęcano się nam nimi, mordowano. W książce opisałam prawdziwe historie matek i ich dzieci, zarówno tych, które skończyły w masowych grobach, jak i tych, które na zawsze zniknęły na nielegalnym rynku adopcyjnym, zostały odebrane prawdziwym rodzicom i ci nigdy ich nie znaleźli. Sam cmentarz był zamknięty w okresie komunizmu, nie można było tam wchodzić, nikt nic nie wiedział. Do dziś się o tym nie mówi. Wolimy nie wiedzieć, do jak straszliwych rzeczy zdolny był nasz naród. Nikt też nie poniósł kary za te zbrodnie. Chciałam więc ukarać winnych przynajmniej na kartach powieści, gdzie jedno z dzieci powraca i zaczyna się mścić. Nazwałam tego bohatera opisowo - Mężczyzna z dziurą w sercu. Podobnie jak Komisarz ze "Źródeł Wełtawy", także ten bohater nie ma u mnie imienia ani nazwiska.
To teraz już króciutko, ale troszkę prywatniej. Ulubione miejsce na Ziemi?
Często się przeprowadzam. W tym roku po raz dwudziesty trzeci w życiu! Wynika to z tras, jakie odbywam z zespołami. Pokrótce wyjaśnię: działa to mniej więcej tak, że kiedy zespół, który akurat reprezentuję, jedzie nagrywać płytę lub ma większe tourne, to się przeprowadza. Bo mniej popularny zespół, który chce na siebie zarobić, nie może sobie ot tak skoczyć do USA, na powiedzmy dwa tygodnie, musi tam zostać, popracować dłużej, na przykład na rok. I ja tak sobie z nimi jeżdżę.
A moim ukochanym miejscem na ziemi jest Wenecja. Kiedy jestem w Europie, najczęściej mieszkam właśnie tam – w wyjątkowym mieście, w którym zatrzymał się czas. Tam niemożliwy jest pośpiech, nigdzie na świecie nie jest tak, jak tam. A po sezonie, w listopadzie, kiedy znikają hordy turystów, otacza nas tylko ciężka mgła i cudowna atmosfera starych czasów. Dobrze mi się tam pisze.
Była Pani kiedyś w Polsce?
Nie wiem, czy to się będzie liczyło, ale swego czasu rok mieszkałam w Karkonoszach, bardzo blisko polskiej granicy. Raz wybraliśmy się na motorze na wycieczkę, okolica była piękna, ale nagle zauważyłam, że szyldy sklepów są jakieś nie tego… no i okazało się, że przypadkiem przejechaliśmy granicę i od kilkuset metrów jesteśmy po polskiej stronie. W Lubawce.
Dalej nie udało mi się dotrzeć, ale na pewno chciałabym kiedyś zobaczyć Warszawę, Kraków… Kocham morze, więc chętnie wybiorę się też nad Bałtyk, na wasze plaże.
A gdybyśmy my, czytelnicy Pani książki, mieli odwiedzić Szumawę, to gdzie koniecznie powinniśmy pójść, co zobaczyć?
Polecam, oczywiście, wycieczkę do źródła Wełtawy. Stamtąd wypływa królowa naszych rzek. Mówi się, że kto nie widział tego miejsca, nie może nazywać się Czechem. Oprócz tego wspaniałe są Puszcza Boubínska, szczyt Špičák, Černé Jezero – najgłębsze naturalne jezioro w Czechach. Dziewicze, magiczne tereny, nietknięte ludzką ręką. Miłośnikom seriali kryminalnych polecam Modravę, romantyczną osadę położoną wysoko w górach, gdzie wiele lat kręcono serial telewizyjny Policie Modrava, emitowany przez telewizję NOVA. To trochę zabawne, bo wioskę zamieszkuje w rzeczywistości tylko 78 osób, a serial ma 40 odcinków i w każdym trafiamy na co najmniej jednego trupa, ale Czesi naprawdę uwielbiają ten serial rozgrywający się w szumawskiej scenerii. Na wypoczynek z rodziną polecam nasze „morze południowoczeskie”, czyli Zbiornik Lipnowski – zalew w samym sercu Szumawy. Dosłownie w samym jej sercu, bo kiedy w latach 50. tworzono zbiornik i zalewano w związku z tym dolinę Wełtawy wraz z wszystkimi jej wioskami, pod wodą zniknęło też najbardziej znane zakole rzeki, meander zwany Sercem Wełtawy. Bieg rzeki w tamtym miejscu naprawdę wyginał się w kształt serca. Niedawno odkryto, że ten meander wcale nie zniknął, nadal jest tam, gdzie był, tyle że pod powierzchnią Zbiornika Lipnowskiego. Serce Szumawy nie przestało bić…
Jak wygląda Pani biblioteczka, jakich autorów, gatunków znajdziemy w niej najwięcej?
Jestem czytelniczką-bulimiczką. Otwieram lodówkę i szybko, bez ładu i składu opycham się wszystkim, co mi wpadnie pod rękę. Sięgam po wszystko, co mnie interesuje, mniejsza o gatunek. A jeśli książka jest dobra, to nawet temat jest dla mnie drugorzędny. Lubię się bać, dlatego chętnie sięgam po horrory i kryminały, lubię też książki historyczne. Moim ulubionym autorem jest Edgar Allan Poe. Z autorów współczesnych mogłabym wymienić np. Słowaka, Jozefa Karikę i Dana Simmonsa.
Z uwagi na to, że żyję w ciągłych rozjazdach, nie mam biblioteczki. Rok mieszkam w USA, kolejny w Japonii, kolejny w Szwecji. Trudno tak często przeprowadzać się z regałem pełnym papierowych książek. Dlatego moja e-biblioteczka jest zawsze ze mną, w laptopie.
I ostatnie, obowiązkowe pytanie na moim kulinarno-kryminalnym blogu: co najbardziej lubi Pani jeść?
Urocza jest nazwa tego bloga 😊 Mogłabym ją wypożyczyć do opisania czasów, kiedy jako bardzo młoda dziewczyna uczyłam się gotować. Niektóre z moim dokonań kulinarnych śmiało można było nazwać nawet odważniej: „zbrodnie przeciw ludzkości na talerzu”.
Przez to, że tak wiele czasu spędzam za granicą, zrozumiałam, że jedzenie to nie tylko sam smak potraw, ale też wspomnienia, miejsca, ludzie, którzy towarzyszyli nam podczas posiłku. Często tęsknię za zwykłym czeskim chlebem. Nigdzie na świecie takiego nie pieką. Brakuje mi też placków ziemniaczanymi mojej mamy i ciasta, do którego moja babcia dodawała jagód zebranych w naszych szumawskich lasach.
Serdecznie dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych sukcesów w karierze pisarskiej!
To ja dziękuję i życzę wielu kolejnych przepysznie pachnących książek na talerzu.
Tłumaczenie: Julia Różewicz
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz