Kiedy zrodził się pomysł na cykl komedii kryminalnych z Matyldą w roli głównej, co znaczy "Między młotem a imadłem" dla kreacji postaci Matyldy, co Olga Rudnicka myśli o Tomczaku, jak zareagowała redaktorka autorki na finał tomu poprzedniego, co w planach literackich autorki znajduje się w najbliższej kolejce i na jaką jesienną premierę czeka z niecierpliwością?
Zapraszam na rozmowę z Olgą Rudnicką!
fot. Tatiana Jachyra |
Olga Rudnicka notka biograficzna:
ur. 1988, autorka poczytnych powieści kryminalnych. Wielbicielka koni, psów i gryzoni. Wolny czas najchętniej spędza na łonie natury. Po wielu latach wewnętrznych zmagań polubiła kawę, do hipokryzji nie zamierza się przekonać.
Kryminał na talerzu: Właśnie na naszym rynku zagościł siódmy tom serii komedii kryminalnych z detektywką Matyldą Dominiczak pt. „Między młotem a imadłem”, która jest najdłuższą z serii w całym Pani dorobku literackim. Nie znudziła się Pani jeszcze główna bohaterka? Ile jeszcze tomów ma Pani zaplanowanych?
Olga Rudnicka: Matylda nie może się znudzić. Na pewno nie mnie. Mam nadzieję, że i Czytelnicy są podobnego zdania. To postać, która się zmienia, ewoluuje, uczy się na błędach, co nie zmienia faktu, że wciąż popełnia nowe, ale tym bardziej bawi i intryguje. Jednakże na jakiś czas robię przerwę od Matyldy, by dać szansę nowym postaciom, które narodziły się w mojej głowie i wręcz biją się o szansę wypłynięcia na szerokie wody. Obecnie nie mam zaplanowanego ani nowego tomu przygód Matyldy, ani też długości przerwy. Czas pokaże, kiedy do niej wrócę, a wrócę na pewno.
Matylda to postać, która pojawiła się po raz pierwszy na drugim planie w „Byle do przodu” z 2018 roku. Czy już pisząc tę powieść wpadła Pani na pomysł, by uczynić ją główną bohaterką całej serii czy nastąpiło to dopiero po wydaniu książki?
Matylda Dominiczak powstała na potrzeby „Byle do przodu”. W trakcie pisania stwierdziłam – „ale fajna babka, szkoda jej na jeden raz”, ale nie miałam jeszcze planu cyklu powieściowego. Kiedy poprawiałam tekst przed oddaniem do redakcji – po wielokroć! – i wciąż coś poprawiałam, dopisywałam, okazało się, że dopiski dotyczą w znacznej mierze właśnie Matyldy, która zaczęła się trochę szarogęsić i wtedy podjęłam decyzję. To nie koniec. To dopiero początek. Matylda Dominiczak to babka z ikrą – pokaże, na co ją stać. Matylda dostała już jakiś miniżyciorys w „Byle do przodu”, więc tworząc „Oddaj albo giń!” cofnęłam się te kilka lat wstecz z jej życiem. W końcu nie urodziła się z licencją detektywa w ręce.
Ten tom dosyć mocno powiązany jest z poprzednim, pod tytułem „Wadliwy klient”, który zakończyła Pani tak, że wielu czytelników sprawdzało kilka razy, czy to na pewno koniec. Nie bała się Pani tego zabiegu? Przyznam, że był ryzykowny, sama nie umiałam uwierzyć, że tak nas Pani zostawiła…
Oj, bałam, i to jak. Zwłaszcza jak moja ukochana redaktorka powiedziała: - Olga, pisz szybko, bo Czytelnicy cię zlinczują. Pomyślałam wówczas, że może przesadziłam. Ale w tamtym momencie czułam, że tak właśnie muszę. Skończyć powieść mocnym uderzeniem. Już wówczas miałam pomysł na kolejną część Matyldy i musiała być powiązana z „Wadliwym klientem”. Matylda potrzebowała silnego bodźca, by znaleźć w sobie odwagę, która była potrzebna jej do wyplątania się z tego światka, który wyciągał po nią szpony. Moja pani detektyw posiada silnie rozwiniętą inteligencję emocjonalną, również praktyczną, nie do końca uświadamia sobie procesy zachodzące w jej głowie, ale okazuje się, że ten aspekt docenia więcej osób niżby sobie życzyła. Nie zapominajmy też, że Matylda, którą poznaliśmy była istotą dość naiwną, wierzącą w dobro i aniołki. Jej ścieżka zawodowa, gdy spotkała się z tą niefajną częścią ludzkiej natury powoduje, że zaczyna błądzić w szarej strefie, ale to było za mało, musiałam postawić ją w sytuacji, która spowoduje, że wyjdzie ze swojej strefy komfortu. Musiało to być coś strasznego, drastycznego, a że to komedia kryminalna, nie mogłam zabić nikogo jej bliskiego, choć przyznaję, że przez moment rozważałam Romana jako denata, a pochowanie żywcem świetnie wpasowywało się w kanon traumatycznego przeżycia.
W tomie najnowszym mamy dwie intrygi kryminalne – tę z poprzedniego i nową, skupioną na wojnie gangów. Matylda zdaje się coraz mocniej wikłać w mafijne porachunki, choć sama tego nie chce. Czy w kolejnych tomach nadal będzie się Pani skupiać na tych sprawach czy może powoli będziemy od gangusów odchodzić? W końcu sześć lat później w „Byle do przodu” zajmowała się całkiem cywilnymi sprawami.
Jak mówiłam przed chwilą – Matylda została zmuszona do dokonania życiowego wyboru, moralnie niejednoznacznego, ale takiego, który pozwoli jej się uwolnić spod wpływów tych grup. Nie wiem jeszcze czy kolejna część, która powstanie gdzieś w odległej przyszłości, będzie dotyczyła tej wojny gangów, czy pchnę akcję kilka lat do przodu, i wydarzenia te będą gdzieś daleko poza nią. Być może sama Matylda podejmie decyzję mieszając mi szyki, jak niejednokrotnie już to bywało.
A właśnie, jak już jesteśmy przy datowaniu, to skoro teraz w „Między młotem a imadłem” jesteśmy w roku 2012, to ciekawi mnie Pani research – musi się Pani bardzo pilnować, żeby pamiętać, że akcja toczy się dekadę wcześniej? Dużo się w tym czasie w takiej zwyczajnej codzienności zmieniło?
Tak, to prawda. Sprawdzałam sporo informacji, co w którym roku obowiązywało, jak np. uzyskanie licencji detektywa. W tamtym czasie, gdy Matylda zmieniała swoją ścieżkę zawodową konieczne było zdanie egzaminu państwowego, obecnie wystarczy zrobienie kursu. Rzecz jasna nadal trzeba być niekaranym i spełnić inne wymagania, ale w zakresie różnic, musiałam Matyldę wysłać do szkoły. Co jeszcze? O, Ksawery Grom jest wielbicielem nowych aut, więc nie mogłam dać mu super fury z 2020 roku tylko sprawdzić, czym jeździło się w 2012 przykładowo. Sprzęt, którym posługuje się Matylda – sprawdzałam, co już było na rynku, gdy Matylda stawiała pierwsze kroki w zawodzie. Komedia kryminalna rządzi się swoimi prawami, ale piramidalnych głupot nie chciałam popełniać.
Oprócz postrzelonej, lekko zbzikowanej, ale uroczej w tym swoim szaleństwie i słowotoku Matyldy, mocno charakterystyczną postacią jest też Tomczak. Czy dobrze się Pani bawi pisząc jego kwestie? To starszy pan, raczej gbur, który ma poglądy mocno… mizoginistyczne.
Tak, uwielbiam komisarza Tomczaka. To wredny ramol, który mentalnie utknął w czasach „milicji”, i za nic nie potrafi odnaleźć się w rzeczywistości. Z jego punktu widzenia dużo spraw było „wtedy” prostszych. Kieruje się własnym poczuciem sprawiedliwości jak choćby pokazanie przemocowemu mężowi, że i on może „spaść ze schodów”. Czasami trudno odmówić mu racji, co nie oznacza, że należy przyklaskiwać przemocy. Co do mizoginizmu… Komisarz Tomczak nawet nie dałby rady przeliterować tego słowa, ale fakt, w jego opinii kobiety powinny rodzić dzieci i stać przy garach, ale! Podkochuje się w Salomei Gwint, która jest kobietą silną, niezależną, stojącą na czele firmy detektywistycznej. Cechuje go bezgraniczne wręcz uwielbienie dla Matyldy – mimo początkowych narzekań – i jej mamy, choć dla każdej z nich z innych powodów. Przy tym całym biadoleniu komisarza jak to kobiety przestały być kobietami nie da się ukryć, że to utajony pantoflarz.
Przyznam, że za każdym razem, gdy czytam kolejny tom chciałabym, żeby był trochę dłuższy. Czy nie kusi Pani, że czasem skumulować w jednym tomie to, co mogłoby być w dwóch, napisać trochę więcej tych stron?
Rzecz w tym, że to niekończąca się historia. Obawiam się, że nie dałabym rady skończyć powieści, a Czytelnik przez nią przebrnąć, gdyby jednak mi się udało. W trakcie pisania mam już pomysły na kolejne wątki, kolejne powieści, powstałaby „księga tysiące i jednej nocy” w nowej odsłonie.
Chętnie bym Panią wypytała o wszystkie dalsze plany literackie, jakie tylko Pani ma, ale ograniczmy się do dwóch pytań. Kiedy kolejny tom Matyldy i co może nam Pani z niego zdradzić?
Jak już mówiłam robię przerwę od Matyldy dla nowych bohaterów. Nie wiem jak długo ta przerwa potrwa, ale to na pewno nie koniec przygód mojej detektyw. Proszę się nie obawiać. „Między młotem a imadłem” to nie pożegnanie, to szansa dla Matyldy na coś zupełnie nowego.
Ale jeszcze nie wiem co.
I czy planuje Pani może jakoś niedługo napisać powieść oddzielną, tak zwane stand-alone?
Tak i to bardzo niedługo. Mam fajny pomysł na intrygę, zarysowanych wstępnie bohaterów, ale jeszcze trochę musi mi się to w głowie uleżeć, zanim przystąpię do pisania. W tej chwili pracuję jeszcze nad powieścią, której domagają się Czytelnicy, czyli wraca nam dzielnie zwalczająca pecha Tekla. I zasadniczo mam zamiar na jakiś czas skończyć z cyklami. No chyba, że wpadnie mi do głowy jakaś „superwoman” na miarę Matyldy to wtedy przemyślę sprawę cyklu. Na razie tyle o moich planach.
Teraz pogadajmy trochę ogólniej, tę część zacznijmy od pytania Patronów mojego bloga. Na swoim koncie ma Pani już 26 książek, to naprawdę piękny dorobek! Ale jak długo zajmuje Pani napisanie jednej? Czy zawsze mniej więcej tyle samo czasu potrzeba, czy bywa różnie?
Każda powieść to kilka miesięcy pisania, co nie oznacza, że w głowie nie pracuję nad tym już wcześniej. Często podczas pracy nad bieżącym tekstem jednocześnie robię notatki do czegoś co powstanie dopiero w przyszłości. Obecnie wydaję dwie lub trzy powieści rocznie, i staram się utrzymać to tempo pisania.
Który etap tworzenia i wydawania książki lubi Pani najbardziej, a który najmniej?
Ojej… Nie lubię promocji. Uwielbiam Czytelników i spotkania z nimi, ale wywiady, kamera, nagrywanie filmików to coś czego zdecydowanie nie lubię, co mnie paraliżuje, język mi się plącze, nigdy nie wiem co mam powiedzieć, a podobno na co dzień buzia mi się nie zamyka. Jakoś mało medialna jestem w tym medialnym świecie. Co do samego tworzenia – lubię moment, w którym trzymam książkę w ręce. Taka pachnąca, świeżutka, nowiutka, jeszcze niedostępna w księgarniach, ale już MOJA. To taki widoczny efekt mojej paromiesięcznej pracy. Lubię proces tworzenia bohaterów, nie przepadam za researchem. Często jest żmudny, monotonny i pracochłonny. Godzina poszukiwania i czytania informacji, żeby napisać jedno zdanie. Albo wykreślić kilkanaście stron, bo okazuje się, że Rudnicka sobie, a rzeczywistość sobie.
Ma Pani jakieś rytuały towarzyszące codziennemu pisaniu?
Kocyk i pokrzywa w dzbanku. Pracuję w pozycji półleżącej, schowana pod kocykiem, z laptopem na kolanach, popijam herbatę z pokrzywy i skoro zdarza zasypiać mi się podczas pracy, to chyba lepiej, że zdarza mi się to w łóżku niż przy biurku. Praca przy biurku mimo ergonomicznego krzesła i innych cudeniek, jakoś mi nie sprzyjała. Powstawały napięcia, ból kręgosłupa, a ta na pozór nie sprzyjająca pracy biurowej pozycja jakoś mi służy. Mam teorię, że jestem już tak krzywa, że z prawidłową pozycją mi nie po drodze. To chyba działa na zasadzie, która kiedyś obiła mi się o uszy podczas wizyty u fryzjera – że czasami trzeba ciąć krzywo, żeby włos układał się prosto.
Od zawsze chciała Pani pisać na wesoło? Co Pani w ogóle myśli o gatunku jakim jest komedia kryminalna?
Zasadniczo marzył mi się straszny kryminał, ale zdaje się, że to, co lubię czytać, a to co piszę, to dwie różne rzeczy i może lepiej, żeby tak pozostało. Komedia kryminalna jeszcze kilkanaście lat wcześniej kojarzyła mi się wyłącznie z Joanna Chmielewską i nigdy nie sądziłam, że moje nazwisko będzie z nią łączone. Jest to największy komplement, jaki mogłabym usłyszeć. Obecnie na rynku jest coraz więcej autorów gustujących w komedii kryminalnej, co bardzo mnie cieszy, bo jest to znak, że mamy zapotrzebowanie na tego typu gatunek wśród naszych odbiorców.
Jak wygląda Pani biblioteczka, jakich książek, gatunków, autorów znajdziemy w niej najwięcej?
Kryminał. Thriller. Horror. Mieczysław Gorzka, Anna Kańtoch, Kasia Puzyńska, Jakub Żulczyk, Magda Stachula, Stephen King, Tess Gerritsen, Dean Kontz, mogłabym wymieniać jeszcze wielu pisarzy, ale w tej chwili to moi ulubieńcy. Przede mną „Holly” Stehena Kinga i czekam na listopad, gdy ukaże się horror jednej z moich ulubionych polskich pisarek. „Bezgłos” jest już w zapowiedziach i dzień, w którym książka dotrze do mojego domku będzie świętem. Może zamiast pokrzywy zaparzę meliskę. Kto wie czy się nie przyda.
Poza czytaniem książek, co jeszcze Panią relaksuje?
W moim życiu niewiele się zmienia – nadal kocham konie, spacery z psem w lesie, ostatnimi czasy zostałam szczuromaniakiem – mam pięć szczurków. Grono odwiedzających mnie znajomych ostatnio zaczęło się zmniejszać, choć szczurza ekipa jest taka towarzyska. Zakładam, że ma to związek z sofą, którą mi zjadły i tej wersji będę się trzymać.
A może poleci nam Pani jakiś film, serial, dobrą, niedawno odkrytą książkę?
Serial to „Bates Motel”. Był taki creepy! Główna rola męska była genialna! Nie wiem kto był bardziej szalony – mama czy syn, ale tego nie dało się przestać oglądać. Z nowości, które ostatnio połknęłam to „Poszukiwacz zwłok” Mieczysława Gorzki i autor otrzymał od razu dożywotnie miejsce na mojej półce. Wciągnęły mnie też powieści Juana Gomeza – Jurado i to cała trylogia. A z filmów? Nic nie przychodzi mi do głowy. Więcej czytam niż oglądam, więc kiepski ze mnie „polecacz”.
I ostatnie, obowiązkowe pytanie na moim blogu: co najbardziej lubi Pani jeść?
Żelki!!!
Serdecznie dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych sukcesów w karierze pisarskiej!
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz