Autor: Matthew Perry
Tytuł: Przyjaciele,
kochankowie I ta Wielka Straszna Rzecz
Tłumaczenie: Jacek
Żuławnik, Paweł Bravo, Anna Klingofer-Szostakowska, Natalia Mętrak-Ruda
Data premiery: 09.11.2022
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 304
Gatunek: autobiografia
Serial Przyjaciele to kultowa produkcja znana na cały świat.
Od zakończenia ostatniego, dziesiątego sezonu minęły już prawie dwie dekady, a
mimo to Przyjaciele nadal są znani, rozpoznawalni i cały czas aktualni. Fenomen
na skalę światową, najlepszy, najpopularniejszy sitcom wszechczasów. Sama nie
jestem w stanie zliczyć ile razy widziałam już wszystkie dziesięć sezonów, ba!
właśnie kończę oglądać po raz kolejny… A kiedy tak mocno zżyje się z serialem i
jego bohaterami, nie dziwi też zainteresowanie losami aktorów, którzy przez
dziesięć lat wcielali się w te role. Sama śledzę ich kariery zawodowe, oglądam
wszystko, co pojawia się z nimi na ekranie dużym czy małym. Większość z nich
już nigdy nie wybiła się tak mocno, jak przy tym serialu, jedynie Jennifer
Aniston cały czas obecna jest jako aktorka filmowa i serialowa.
„Serial miał odnieść sukces i odmienić życie wszystkich na zawsze. Przysięgam, że jeśli ktoś uważnie słuchał, mógł wtedy usłyszeć pyknięcie. To był odgłos spełnionych marzeń.”
Za to Matthew Perry, odtwórca roli Chandlera, od zawsze
budził moje współczucie. Już oglądając serial widać, że aktor z czymś się
borykał przez wszystkie dziesięć sezonów, co trochę zakrawa na ironię, bo jego
postać też była pełna kłopotliwych naleciałości, które towarzyszyły mu przez
życie.
„Bo Chandler był przykrywką dla prawdziwego bólu. Cóż za świetna postać dla sitcomu! Obracać wszystko w żart, żeby nie musieć mówić o niczym realnym – tak zaczynał się Chandler.”
Do Polski jakoś nigdy nie dotarły szersze tłumaczenia tego,
co mu dolegało, sama wiedziałam tylko, że borykał się z uzależnieniem. Nie wiem
jak w USA, ale z tego co oficjalnie mówili pozostali aktorzy serialu, nigdy nie
mówiło się o jego problemach dużo. W końcu przecież to problemy osobiste,
prawda? Teraz jednak w końcu Matthew Perry zabrał głos i napisał niesamowicie
szczerzą autobiografię zatytułowaną „Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka
Straszna Rzecz”. Lektura obowiązkowa dla fanów serialu, ale nie tylko – bo i
nie tylko o serialu jest to książka. To coś uniwersalnego, coś co pozwoli
czytelnikom spojrzeć na innych bardziej empatycznie, pozwoli nie tylko
zrozumieć czym faktycznie jest nałóg, ale i da nadzieję na przyszłość.
Na początek jednak przyjrzyjmy się książce od strony
wizualnej, wydania i budowy. Twarda oprawa, rozmiar minimalnie większy niż
zwyczajowe książki, w środku wklejka licząca kilka kartek z kolorowymi
zdjęciami – to wszystko daje solidne wrażenie, widać, że książka przygotowana
została starannie. Na pierwszych stronach krótka, ledwie dwustronicowa przedmowa
Lisy Kudrow, odtwórczyni roli Phoebe. Później już prolog autorstwa Matthew
Perry’ego i część właściwa, czyli 11 rozdziałów poprzetykanych czymś zwanym Interludium,
zarówno i rozdziały, jak i interludia są tytułowane. Interludia przeważnie odnoszą
się do wydarzeń współczesnych, z aktualnego życia Matthew, rozdziały
przedstawiają w miarę chronologiczną historię jego życia.
„Teraz, te wszystkie lata później, jestem pewny, że zostałem sławny po to, abym nie zmarnował całego życia na starania o sławę. Musisz być sławny, żeby wiedzieć, że to nie jest rozwiązanie. A nikt, kto sam nie jest sławny, tak naprawdę w to nie uwierzy.”
Autor nieraz zwraca się bezpośrednio do czytelników, zadaje
retoryczne pytania. Styl, to coś do czego trzeba się przyzwyczaić – zarówno ze
strony autora, jak i czytelnika. Podczas lektury czuć, że na pierwszych strona
autor stara się być zabawny, dać coś, co znamy z serialu, ale jednak tematy są
tak poważne, że wkrótce ta nadmierna żartobliwość się wycisza, choć oczywiście
gdzieś tam lekko ironiczne zabarwienie zostaje na cały czas.
„Nie jestem fanem konfrontacji. Zadaję dużo pytań. Tyle że nie na głos.”
Początek więc jest czymś, co po prostu trzeba przeczytać, by
przywyknąć i poznać prawdziwego Matthew Perry’ego. Autor w całościowej ocenie
pisze bardzo sprawnie, często sięga po porównania, metafory, język jest
naprawdę przyjemny, szczególnie jak na człowieka wcześniej związanego raczej ze
światem filmowym niż literackim. Całość czyta się naprawdę dobrze, autor bardzo
dobrze, sprawnie ubiera w słowa to, co chce czytelnikowi przekazać.
A jest to jego własna, prywatna historia. Poczynając od
urodzenia, po czasu aktualne, w których Perry cieszy się trzeźwością, buduje dom,
pomaga innym, pisze dla telewizji i po prostu czuje wdzięczność. Kanadyjczyk z urodzenia,
syn pięknej kobiety, która wygrywała konkursy piękności i aktora, który choć lubił
sobie popić, to jakoś nigdy nie wpadł w szpony nałogu. Z Matthew sprawa wygląda
inaczej, to człowiek bardzo podatny na nałogi, które już w życiu nastoletnim dały
o sobie znać, choć wtedy jeszcze nie był tego świadomy.
„Nie umiem zdecydować, czy właściwie lubię ludzi, czy nie.Ludzie mają potrzeby, kłamią, zdradzają, kradną albo, co gorsza, chcą mówić o sobie. Alkohol był moim najlepszym przyjacielem, bo nigdy o sobie nie gadał. Po prostu był obok, jak niemy pies u nogi, i zerkał na mnie, zawsze gotowy do wyjścia na spacer. Odejmował tak wiele bólu, łącznie z samotnością, którą odczuwałem nie tylko wtedy, gdy byłem sam, ale także wśród ludzi. Dzięki niemu filmy stawały się lepsze, piosenki stawały się lepsze, j a s a m stawałem się lepszy.”
W pierwszych rozdziałach skupia się na dzieciństwie, które
zbudowało w nim niepewność siebie, wrażenie, że jest niewystarczający i że tylko
rozbawianie towarzystwa zapewnia mu tak potrzebną uwagę. Naturalne więc wydało
się wybranie zawodu komika, próbowanie swoich sił w aktorstwie z kolei wzięło
się z zawodu ojca, który tak długo w jego życiu był nieobecny. Mimo tego, że
Matthew szuka powodów dlaczego jest, jaki jest, już w swoim dzieciństwie, to
jednak na każdym kroku podkreśla, że nie wini rodziców, bo wie, że dali z
siebie wszystko. A jednak błędy, które naznaczają człowieka na całe życie,
ciężko wybaczyć, prawda? Jednak Perry nie wydaje się mieć z tym problem.
„Pamiętam, że myślałem sobie: ‘Kurczę, nikt mnie nie nauczył reguł życia’. Byłem w totalnej rozsypce, samolubny i narcystyczny. Wszystko musiało się kręcić wokół mnie, a do tego miałem całkiem poręczny kompleks niższości, co razem tworzyła niemal śmiertelne kombo.”
Autor w dalszej części opowiada o swojej pogoni za sławą, o
przyjaźniach z komikami, a trudach wyrobienia sobie nazwiska w tym zawodzie w mieście,
gdzie wszyscy chcą być lub są aktorami… Opowiada o początkach, by w końcu
przejść do rozdziałów opowiadających o serialu Przyjaciele, któremu poświęca wiele
solidnych stron.
„To było takie wyjątkowe, że miałem wrażenie, jakbyśmy wszystko spotkali się w poprzednim życiu albo coś. Albo w przyszłym życia, ale z pewnością w tym. To był prawdziwy dzień. Ale dzień, z jakiego zrobione są marzenia.”
To czas, kiedy jego
marzenia się spełniły, a jednak nie wystarczyły, by zrozumiał co się z nim
dzieje i by miał siłę zerwać z nałogiem. Wtedy był już nie tylko alkoholikiem,
ale i miał mocne uzależnienie od leków uspokajających. To jak opisuje swój
nałóg, tę niemożliwą do opanowania chęć sięgnięcia po coś, co uśmierzy ból i
niepewność istnienia jest dogłębnie przejmujące i szczerze.
„Choruję na strach, czuję w ustach lukrecjowy smak niedostateczności. Odrobina jednego leku, kropla drugiego i już wszystko jest OK – nie czujesz smaku, kiedy jesteś czymś odurzony.”
W czasie, gdy powstawali Przyjaciele, autor lądował kilka
dobrych razy na odwyku, był jednym z pierwszych celebrytów, o których opinia
publiczna usłyszała, że trafili na odwyk. To uświadamia jak inne były wtedy
czasy, teraz przecież nikogo to nie dziwi… Wtedy gwiazdy telewizji były jednak
traktowani z większym pietyzmem, dlatego też fakt, że sami borykali się z
takimi problemami, był mocno szokujący i budził ciekawość wszystkich fanów.
„Nałogowcy nie są złymi ludźmi. Jesteśmy ludźmi, którzy chcą poczuć się lepiej, ale mamy tę chorobę. Kiedy jest mi źle, myślę sobie: ‘Dajcie mi coś, od czego się lepiej poczuję’. Tylko tyle. Wciąż mam wielką ochotę pić i brać prochy, ale nie robię tego z powodu konsekwencji: jestem na takim etapie zaawansowania, że to by mnie zabiło.”
Autor szczerze opisuje o swoich odczuciach z kolejnych
terapii, kolejnych faz odtruwania, kolejnych odwyków. Nie są to może pełne
relacje, a skrótowe, ale nic w tym dziwnego – Perry stara się przekazać esencję
tego, co ważne, tego, co w życiu przeszedł. Opowiada o problemach zdrowotnych, o
kolejnych uzależnianiach, o poszukiwaniach dostępności do tak potrzebnych mu
leków. I cały czas tłumaczy – jego mózg po prostu działa inaczej niż mózg
zdrowego człowieka. To z własnym sobą musi cały czas prowadzić walkę, cały czas
tłumaczyć sobie i nad sobą panować. To trudne dla każdego z nas, dla człowieka
tak skłonnego do nałogów musi być to niewyobrażalnie ciężkie. I nawet te
zarabiane miliony nic w tej kwestii nie zmieniły.
„Miałem tylko nałóg. To był mój najlepszy i zarazem najgorszy przyjaciel, oprawca i kochanek w jednym. Moje wielkie straszne coś.”
Mam wrażenie, że lata po serialu były dla niego ciągłą tułaczką
po odwykach, terapeutach i szpitalach. W tym czasie coś próbował pisać, coś
robić, wszystko jednak skazane było na mniejszą lub większą porażkę. Nałóg nie
pomagał. Dopiero kolejne, teraz już naprawdę mocne otarcie się o śmierć,
wielomiesięczny pobyt w szpitalu dały mu moc, by zawalczyć o siebie tak
ostatecznie.
„Wiedziałem, że muszę spróbować innego podejścia, inaczej będzie po mnie. Nie chciałem, żeby było po mnie. Przecież nie zdążyłem się jeszcze nauczyć, jak żyć. Jak kochać. Nie zdążyłem lepiej zrozumieć świata.”
Czy trzeba było kolejnego, ale tym razem tak bliskiego
spotkania ze śmiercią, by otworzył oczy? Czy to było te słynne dno, od którego
trzeba się odbyć? Możliwe. Wygląda, że właśnie to przeprogramowało mu własne
myślenie o sobie, pozwoliło być w końcu dla siebie mniej wymagającym, mniej
surowym. Mniej oczekiwać, mniej się przejmować i po prostu brać, to co przynosi
każdy dzień. I być za to wdzięcznym, za tu i teraz i sam fakt, że się żyje.
„To jedno słowo – żyję – napełnia mnie przede wszystkim głęboką wdzięcznością. Człowiek, który znalazł się tak blisko bram nieba jak ja, nie ma wyboru: wdzięczność leży na stole w moim salonie niczym książka – nawet kiedy jej nie zauważam, ona zawsze tam jest. A jednak tuż za tą wdzięcznością, zakopane głęboko w lekko anyżowym, subtelnie lukrecjowym posmaku coli light i napełniające moje płuca jak każde zaciągnięcie się każdym papierosem, czają się nękające mnie męki.”
Nie da się ukryć – historia, którą swoim czytelnikom
opowiada Matthew, jest niesamowicie smutna, wstrząsająca i wywołująca masę
emocji, by jednak na samym końcu przynieść nadzieję i siłę. Jeśli on dał radę
przezwyciężyć swoje ułomności, nałogi, które doprowadziły go kilka razy do granicy
pomiędzy życiem a śmiercią, zniszczyły bezpowrotnie zdrowie i jego relacje z
otoczeniem, związki z kobietami i przyjaciółmi, to i inny dadzą radę. Walka z
własnymi demonami to długi proces, ale poczucie, że nie jest się samemu z takim
czy jakimkolwiek problemem, dodaje sił. Matthew
znalazł swoją siłę w programie AA, sam teraz wspiera innych w trzeźwości, ale
jego historia, dzięki też tej książce, pomaga nie tylko uzależnionym. Pozwala
spojrzeć na drugiego człowieka z większą empatią i zrozumieniem, że każdy ma w
głowie coś innego. I podkreślę po raz kolejny – daje siłę.
„Musiałem zostawić to za sobą, wznieść się wyżej i uzmysłowić sobie, że wielki świat za murami ośrodka wcale na mnie nie czyha, nie ma na mój temat żadnego zdania, po prostu istnieje - jak zwierzęta, jak rześkie powietrze. Wszechświat jest bezstronny i piękny, będzie trwał dalej ze mną lub beze mnie.”
„Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz” to
niesamowicie szczerza, prawdziwa, oczyszczająca historia tak dobrze znanego
odtwórcy roli Chandlera z serialu Przyjaciele. W końcu dokładnie i szczerze
opowiedział o swoich przejściach i wykazał tym dużą odwagę, bo nie są to
wspomnienia, którymi normalnie chciałby się chwalić. Ale to te przeżycia doprowadziły
go do miejsca, w którym teraz jest. A wygląda na to, że teraz jest dobrze,
spokojnie, stoicko. Oby Matthew pozostał silny! Życzę mu tego z całego serca.
„Gdy przeczytałem scenariusz ‘Friends Like Us’, poczułem, jakby ktoś chodził za mną przez rok, kradnąc moje żarty, kopiując moje idiosynkrazje, kserując moje cyniczne, lecz dowcipne podejście do życia. Zwłaszcza jednak postać wydała mi się ciekawa: nie chodziło o to, że uważałem, iż mógłbym z a g r a ć Chandlera. Ja b y ł e m Chandlerem.”
Moja ocena: 8,5/10
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem W.A.B.
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz