Autor: Szczepan Twardoch
Tytuł: Chołod
Data premiery: 26.10.2022
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 456
Gatunek: literatura
piękna
Szczepan Twardoch to jeden z najbardziej rozpoznawalnych
współczesnych polskich prozaików. Na rynku książki funkcjonuje już od
kilkunastu lat, wydał jedenaście powieści, zbiory opowiadań, dzienniki, a nawet
dramat. Laureat wielu prestiżowych nagród literackich m.in. Paszportu Polityki,
Nagrody im. Kościelskich, Śląskiego Wawrzynu Literackiego czy Nagrody
Czytelników Nike. Na podstawie jego
czterech książek stworzono spektakle, a w 2020 został zekranizowany „Król”. Od
2012 autor związany jest z Wydawnictwem Literackim.
Historia „Chołodu” rozpoczyna się latem 2019, kiedy to
pisarz Szczepan Twardoch, by odpocząć od trudów codzienności, wybiera się na
wędrówkę po norweskim archipelagu Svalbard. W drodze powrotnej, czekając na
statek spotyka pewną staruszkę o imieniu Borghild, która zaprasza go na krótki
rejs jej jachtem. Kobieta jest małomówna, widać, że ocean, życie na wodzie, to
jest to, co kocha i robi od lat. W czasie tej wyprawy zdradza mu, że wybiera
się w dłuższą podróż i zaprasza Szczepana, by jej towarzyszył. Ten, mimo
zobowiązań w Polsce i własnemu sumieniu, zgadza się nie pytając nawet o cel
podróży. Po zaopatrzeniu jachtu, poinformowaniu bliskich i wyruszeniu z portu w
końcu zadaje to pytanie. Borghild nie udziela odpowiedzi, wręcza mu w zamian notes
Konrada Widucha, w którym widnieją notatki stworzone w roku 1946. Szczepan
zaczyna czytać zatracając się w opowieści narratora, który brał udział w I
wojnie światowej, rewolucji bolszewickiej, był więźniem Gułagu, aż w końcu
udało mu się uciec w mroźną Syberię… Co przeżył, czy przeżył, czym i jakim celu
podzielił się swoimi przeżyciami? I jak jego historia wiąże się z wyprawą
Szczepana i Borghild?
Książka rozpisana jest na wstęp, w którym dowiadujemy się o
wyprawie Szczepana, notki Konrada Widucha opatrzone datami powstania wpisów,
fragment zatytułowany „Na pokładzie ‘Isbjørn’, w którym poznajemy dalszą
część przygód Szczepana, drugi notes Konrada Widucha oraz posłowie tworzące
zakończenie historii współczesnej. Można więc tu mówić o powieść zbudowanej na
zasadzie szkatułkowej – powieść w powieści. Obydwie prowadzone są w narracji
pierwszoosobowej – fragmenty, które przedstawia nam Szczepan są pisane
współczesną polszczyzną bogatą w słownictwo związane z żeglugą, za to fragmenty
z dziennika Konrada, to już coś, co wymaga dłuższej analizy. Jego dzienniki
pisane są w formie strumienia świadomości – zdania długie, pełne dygresji,
mocno gawędziarskie. Narrator zwraca się do wyimaginowanej czytelniczki, ale
też często pisze sam do siebie napominając się, by trzymać się tematu głównego.
„Znowuście uwali wątek, Konradzie Wilgelmowiczu! Pała! Proszę pisać od nowa!Znowu mówicie do siebie w trzeciej osobie i z otczestwem, Konradzie Wilgelmowiczu.”
Jego język to miks
polskiego, śląskiego, niemieckiego, rosyjskiego i chołodzkiego. Tekst nie ma
przypisów, co chyba największy problem stwarza, gdy pojawiają się słowa pisane
cyrylicą. Myślę jednak, że jest to zabieg celowy mający na celu uwiarygodnienie
dzienników. Do tego zdania nie są całkiem poprawne stylistycznie, pojawiają się
też poprzekręcane wyrazy – przede wszystkim te rozbijające zbitek spółgłosek z ł
– chłód to chołod, głód – gołod, człowiek – czełowiek. Tu jednak zauważyłam
momentami niespójność zapisu, co trochę odstaje od całej reszty tekstu
napisanego z mocno wyczuwalną starannością. I nie wiem czy był to też zabieg
specjalny, czy może po prostu przeoczenie, błąd korekty? Nie całkiem jednak
widzę teraz w tym rozszerzeniu sens, gdyby zabieg był powtarzany przy każdym
takim wyrazie, to nie miałabym wątpliwości, że to po prostu kolejny element
stylu pisania Konrada. Pomijając te małe potknięcia, o dziwo, jego notatki są
bardzo rytmicznie, kiedy już czytelnik przyzwyczai się do jego dziwnego stylu
(co przeważnie trwa tak z 2-3 strony, więc jest to książka, której raczej nie
powinno się za często odkładać), to książkę czyta się wyśmienicie! Naprawdę
byłam tym słowotwórstwem, językotwórstwem zachwycona i kompletnie nie przeszkadzało
mi, że części słów zdarza mi się nie rozumieć. Nie wiem jednak czy czytelnicy,
który nie znają śląskiego, będą się bawić tak samo dobrze – w tej gwarze/języku
pojawiają się już całe ciągi wyrazów, wyrażenia, zdania i znowu – nie są
zaopatrzone w przypisy.
„(…) opowiadać ja umiem tylko tak, jak przychodzą do mnie myśli, nie potrafię ja układać opowieści, potrafię jedynie pisać, przelewając ołówkiem na papier to, co się w mojej głowie kłębi, wzbiera i opada, tak i nie chcę inaczej. Tak jakby ja w ogóle nie panował nad tem, co tu się pisze, jakby to się samo – ze mnie, ale samo – pisało. Tak oto i patrzę na moją prawą dłoń niekompletną, bez kawałka małego palca, dłoń ołówek trzyma, ile ja tych ołówków tu stemperował nożem do zera, dłoń się porusza po papierze i ołówek zapisuje łacińskie litery jedną po drugiej, ale czy to i ja wie, co ja piszę, czy się to mnie pisze samo, z mojej głowy, ale samo, żeby jakoś zabić tę samotność i pustkę, i nudę, w jakiej tu tkwię (…)”
Narracja Konrada wraz z kolejnymi kartami powieści zmienia
się, co podejrzewam, że wynika z sytuacji w jakiej się znalazł. Konrad w 1946
roku, kiedy spisuje ten dziennik ma ponad 50 lat i czeka na małym jachciku aż
puszczą syberyjskie mrozy i jego środek transportu zastanie uwolniony.
„Uratowali mi życie. Wiadomo, na trochę, ale to zawsze na trochę. Dali mi też nadzieję. Kiedy zaczynał ja to pisać, jeszcze tej nadziei ja nie czuł, zaślepiony rezygnacją. A teraz jednak czuję. Złudną, owszem, ale czyż nadzieja nie na złudności właśnie polega? Bo przecież gdy pewność, to nie ma już nadziei.”
By zapobiec nudzie wziął się więc za pisanie. I tak spokojnie,
pełen nadziei, że wystarczy już tylko kilka dni, a jego życie będzie uratowane,
wraca pamięcią do zdarzeń dawnych. Opowiada o swoim dzieciństwie, które spędził
na Śląsku, pracy w kopalni, udziale w I wojnie światowej, wyjeździe do Rosji i
walce po stronie bolszewickiej w rewolucji październikowej, aż w końcu pobycie
w Gułagu i ucieczce z niego w głębokie śniegi Syberii. Jego opowieść to zlepek
historii wojennych – zarówno tych przygniatających okrucieństwem, jak i tych,
które wspominać miło, trochę taka powieść awanturnicza, trochę przygodowa – po ucieczce
z łagru podróżuje przez Sybir z dwójką jakże różnych od siebie towarzyszy. Mimo
iż bohater nigdy nie uciekał przed brutalnością, w końcu na wojnie zabijał jak
każdy inny żołnierz, to czytelnik szybko zaczyna czuć do niego sympatię i w
gruncie rzeczy uznaje go za dobrego człowieka. Czy jednak jest to ocena
właściwa?
„Czemu na wojnie czełowieka zabić na rozkaz to bohaterstwo i order dadzą, a za konserwę i chleb to źle, nieładnie, pan prokurator paluszkiem pogrozi i na stryczek prowadzą albo kulę w tył głowy (…).”
A może to narrator nam ją narzuca przedstawiając sobie jako
inteligentnego i moralnego człowieka? Pytanie, które często sam zadaje: czy
jestem jeszcze człowiekiem? Wzbudza w czytelniku przekonanie, że tak – jeśli przecież
wie, że to co robił, było złe, to oczywiste jest, że nie jest do głębi zły, ma
refleksje na temat własnego postępowania.
„(…) albo to czełowiek czasem nie potrzebuje zrobić coś głupiego, skoro nic innego zrobić nie może?”
Ale miało być o zmianie. Konrad pod koniec powieści zdaje
się popadać w szaleństwo. Coraz agresywniej zwraca się do wyimaginowanej
czytelniczki i do siebie samego, coraz więcej przeklina. Sam finał jego
opowieści zdaje się też całkowicie oderwany od rzeczywistości. To sprawia, że
doczytanie do końca jego opowieści jest naprawdę trudne, sama pod koniec czułam
głównie irytację. Wiem jednak, że ta zmiana to zabieg celowy, myślę, że właśnie
o szaleństwo i utratę nadziei w nim chodzi. Bo kiedy znika nawet najmniejszy
przebłysk nadziei, to co pozostaje?
„Gdy się od życia nie oczekuje niczego, to nie sposób się rozczarować, a gdy oczekuje się najgorszego, wtedy każdy dzień, w którem najgorsze nie nadeszło, okazuje się świętem.”
Bohater zamiast
smutnego końca stworzył swoje własne zakończenie. W końcu to jego opowieść,
jego historia, sam podkreślał, że nie całkiem jest w stanie odróżnić prawdę, faktyczne
wydarzenia od swoich wyobrażeń. Finał mocno daje o tym znać.
„Pamięć niech pozostanie pamięcią, płynna i zmienna jak my, ludzie, materia w nas się wymienia, bo jemy, trawimy, cząstki materii osadzają się w naszym ciele, a inne wydalamy, w naszych ciałach nie ma nic stałego, my z materii jak fala z wody, pojawiamy się, pęczniejemy jak fala i gaśniemy, a nasza pamięć z nami, zmienna, odbicie odbicia (…).”
Opowieść Konrada to historia małego zagubionego w poczuciu
przynależności człowieka na tle dużej, światowej, prawdziwej historii. Konrad
nigdy nie czuł się w pełni przynależeć do miejsca, jedyną jego ostoją była żona
Sophie i ich dwie córki, jednak rozdzielili się, gdy Konrad wiedział, że za moment
zostanie aresztowany. Poza tym fragmentem życia to człowiek mocno zagubiony
pomiędzy narodowościami, który zdaje się podatny na wpływy innych. I tak po I
wojnie światowej trafił do Rosji, którą pomagał budować od nowa. Ta jednak w
końcu ukarała swoich twórców wrzucając ich do Gułagu, skazując na tortury.
Rosja jest tu mocarstwem zabijającym własne dzieci, pełnym przemocy, tyranii i zezwierzęcenia.
„Patrzyła na mnie spode łba, ale nie miała złych oczu. Nie miała też dobrych, miała wilcze oczy, zwierzęce. W zwierzu nie ma dobra ni zła, tylko instynkt przetrwania, czysty gołod, czysta żądza, czysty strach, taka emocja, którą rzeczywistość na zwierzu wymusza, nie ma wartościowania, ocen moralnych ani dylematów.”
To właśnie ucieczka przed mackami mocarstwa sprowadza
Konrada do tytułowego Chołodu, który jest małą wioską na Syberii, plemieniem,
które żyje według starych wierzeń i zasad. To ostoja spokoju i może nawet chwil
szczęścia Konrada, który w długiej tułaczce znajduje tam schronienie. Bramy
nieba? Jednak i to niebo okazuje się dzikie i wtórne – ich zwyczaje okazują się
zlepkiem innych kultur. Czy więc w ogóle istnieje coś takiego jak oryginalność?
Indywidualność? Wolność?
„Jeśli mam umrzeć z gołodu, to nie umrę, życie sobie odbiorę. Jeśli dojdzie mnie jakimś cudem pościg, będę walczył, ostatni patron dla mnie, żywcem mnie nie wezmą. Uważał ja więc, że ja czełowiek wolny – i czyż wolny właśnie nie był ja?”
Pamięć, wolność, nadzieja, miłość, zdrada, rozczarowanie –
to tematy, emocje, którymi przesiąknięta jest ta historia. Jej wielowątkowość,
rozbudowanie zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Jestem pewna, że teraz, tydzień
po lekturze, są jeszcze tematy, o których nie pomyślałam, a które z czasem
jeszcze do mnie przyjdą. I mimo dosyć negatywnych odczuć na koniec jestem pełna
podziwu dla umiejętności pisarskich i językowych autora. To książka, której
warto poświęcić czas, dla tych, którzy lubią zabawy słowem i szukają w
literaturze czegoś innego, czegoś zmuszającego do myślenia i zostającego w
pamięci na długo. „Chołod” to była moja pierwsza styczność z twórczością
Twardocha, jestem pewna, że nie ostatnia.
Moja ocena: 8/10
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Literackim.
Książka dostępna jest też w abonamencie
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz