Autor: Bonnie Garmus
Tytuł: Lekcje
chemii
Tłumaczenie: Marek
Cieślik
Data premiery: 07.09.2022
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 464
Gatunek: powieść
obyczajowa
Bonnie Garmus w tym roku debiutowała na rynku książki swoją
powieścią „Lekcje chemii”, którą trudno przypisać do jednego gatunku: czy jest
to powieść obyczajowa? Historyczna? Komedia romantyczna? A może literatura
piękna? Ciężko powiedzieć, ma w sumie elementy każdego z tych gatunków, jednak
nie zmienia to jednego – to naprawdę udany debiut! Książka zasłużenie zdobywała
szczyty list bestsellerów i została przetłumaczona na około czterdzieści
języków. Autorka zdradziła, że jest już w trakcie tworzenia swojej drugiej
powieści –już nie mogę się jej doczekać!
Historia opowiedziana w „Lekcjach chemii” toczy się w latach
50 i 60tych XX wieku w Kalifornii w USA. Jej główną bohaterką jest Elizabeth
Zott, naukowiec, chemiczka i feministka. Zott jest zdeterminowana, by wywalczyć
sobie miejsce w tym męskim świecie, jednak co rusz świat rzuca jej kłody pod
nogi... a raczej nie świat jako taki, a mężczyźni, którzy mają się za lepszych,
a kobiety traktują jak przedmioty stworzone na ich użytek… Na szczęście nie
ulegajmy generalizacji – są też ci, którzy wspierają jej działania w drodze do
własnych aspiracji. Jest wśród nich na przykład Calvin Evans, znany chemik,
który zakochuje się w Zott bez pamięci…
Kilka lat później Elizabeth jest samotną matką i gwiazdą telewizyjnego
programu kulinarnego „Kolacja o szóstej”, w którym w sposób naukowy przedstawia
podejście do gotowania. Jej program, mimo iż wcale nie chciała go prowadzić,
wzbija się na szczyty popularności. Dlaczego? Bo nie jest to tylko program kulinarny.
On motywuje kobiety, by walczyły o swoje ambicje, by nie zgadzały się na role, w
które wtłacza je społeczeństwo. Oczywiście przez to podejście głoszone bez skrępowania
w telewizji, Elizabeth zyskuje sobie sporo nowych wrogów…
„Chemia oznacza zmianę, więc to zmiana jest podstawą twojego systemu przekonań. I to dobrze, bo tego właśnie nam potrzeba: większej liczby osób, które nie chcą się godzić na status quo, które mają odwagę zmierzyć się z tym, z czym pogodzić się nie da.”
Książka składa się z 45 tytułowanych rozdziałów przedstawionych
przez narratora w trzeciej osobie czasu przeszłego, który historię opisuje z
perspektywy kilku postaci – przede wszystkim Elizabeth, ale i tych jej najbliższych.
Historia przedstawiona jest nielinearnie, a raczej podstawowy rys historii
opisany jest w miarę chronologicznie, jednak pewne słowa czy zdarzenia wywołują
dygresje dotyczące wydarzeń z przeszłości. Może brzmi to skomplikowanie, lecz w
praktyce wcale takie nie jest – w książce naprawdę łatwo się odnaleźć.
„Życie nigdy nie gra fair, a jednak ty wciąż działasz tak, jakby grało… (…) Nie urabiaj systemu. Przechytrz go.”
Styl powieści jest niesamowity! Lekko, zabawnie, a jednak o
rzeczach znaczących, ważnych. Sama nie zliczę jak często nad książką chichotałam,
ale były też momenty, w którym zalewałam się łzami. A wszystko to napisane jest
w sposób niewymuszony, z cudowną lekkością pióra, która sprawia, że przez
historię się płynie i cały czas chce się więcej!
„- Po trzecie, nie mówi się o dobrych wróżkach, że to ojcowie chrzestni. Wróżka chrzestna jest zawsze rodzaju żeńskiego.- Z powodu przestępczości zorganizowanej?”
Autorka osadziła tę historię w latach, które dla kobiet
chcących od życia czegoś więcej niż siedzenia w domu i wychowywania dzieci (co
oczywiście, o ile kobieta właśnie tego chce, też jest jak najbardziej w
porządku), były niewyobrażalnie trudne. Współcześnie cały czas mamy poczucie,
że kobiety traktowane są według innych standardów niż mężczyźni, ale świadomość
społeczeństwa jest już całkiem inna, bliższa równości. W latach 50tych i 60tych
kobiety nie miały za dużych szans, by móc kształcić się na studiach wyższych –
choć może i się tam pojawiały, to jednak ogólnie uważało się, że szukają tam
bogatych mężów. A to przecież dopiero początek drogi. W tamtych czasach to był
świat totalnie męski, gdzie kobiety sprowadzano do roli służek, a mężczyźni
mogli robić co chcieli. W szczególności w środowisku sportu i nauk, a właśnie tam
wycelowała główna bohaterka. Oczywiście takie przekonanie panowało u
większości, bo i wtedy zdarzały się wyjątki, ludzi, który widzieli, że wszyscy
jesteśmy po prostu ludźmi.
„(…) sprowadzanie kobiet do pozycji istot gorszych od mężczyzn i wywyższa nie mężczyzn do poziomu lepszych od kobiet nie ma przyczyn biologicznych, tylko kulturowe. I zaczyna się od dwóch słów: różowy i niebieski.”
Kreacja głównej bohaterki jest niesamowicie odważna i
wyzwolona jak na czasy, w których została osadzona. To kobieta kierująca się
rozumem i logicznymi zasadami nauki. Sama nie miała łatwego dzieciństwa, jednak
to ono wykształciło w niej odwagę i nieustępliwość, a także swoje własne,
żelazne poglądy. Elizabeth, jako naukowiec, wie, że więcej nas łączy niż
dzieli, dlatego nie zgadza się na sztuczne podziały. Ma swój cel i nie pozwala,
by ktokolwiek go jej przesłonił. To postać silna, pewna siebie, ale i zdolna do
zmiany własnych decyzji, bo tylko głupiec tego nie robi. Jednak mimo tych
żelaznych zasad i naukowego podejścia do życia, nie jest odporna na uczucia –
miłość, żal, smutek i wyrzuty sumienia, to coś, co sprawia, że Elizabeth jest
po prostu ludzka, a to pozwala czytelnikowi się z nią utożsamić.
„A jednak proszę, była samotną matką, wiodącym naukowcem projektu, który musiał być najbardziej nienaukowym eksperymentem wszech czasów: wychowywania innego człowieka. Codziennie przekonywała się, że rodzicielstwo jest jak podchodzenie do testu, do którego się nie przygotowała. Pytania były przytłaczające i było pod nimi za mało gotowych odpowiedzi do wyboru.”
Zarówno czasy, temat główny, jak i bohaterka wykreowane
zostały tak, by podkreślić, że nieważne w jakich czasach, ważne by walczyć o siebie.
O to, by prowadzić życie zgodnie z własnymi wartościami i nie ulegać fałszywym
podziałom narzucanym przez społeczności. Jednak oczywiście nie jest to temat
jedyny. Jak wspomniałam w zarysie historii, Elizabeth zostaje matką, mamy tu
więc sporo ciekawych spostrzeżeń dotyczących rodzicielstwa i wychowania dzieci.
Jest też trochę o podejściu do religii i to z różnych punktów widzenia. A także
o poczuciu wolności i przynależności.
„(…) zgadzam się, że społeczeństwo pozostawia wiele do życzenia, ale jeśli chodzi o religię, sądzę raczej, że uczy nas pokory... naszego miejsca w świecie.- Naprawdę? - zdziwiła się Elizabeth. - Moim zdaniem zdejmuje z nas odpowiedzialność. Moim zdaniem uczy nas, że nic tak naprawdę nie jest naszą winą; że coś lub ktoś inny pociąga za sznurki; że w ostatecznym rozrachunku nie jesteśmy winni tego, jak się sprawy mają; że aby coś zmieniło się na lepsze, powinniśmy się o to modlić. Tymczasem prawda jest taka, że jesteśmy bardzo odpowiedzialni za zło tego świata. I mamy moc naprawiania go.”
„Lekcje chemii” to książka mocno inspirująca, zagrzewająca
do działania i walki o siebie. Przypomina, że tylko my jesteśmy odpowiedzialni
za swoje losy, choć za część wydarzeń, które nas spotykają, nie możemy obarczać
się winą. Czasami to, co się dzieje podyktowane jest przypadkiem, losem czy
przekonaniami panującymi w społeczności, ale to my decydujemy, jak to
przyjmiemy. Możemy się obwiniać, zadręczać lub działać, walczyć o swoje, ale
nie kosztem innych. Lekcje chemii” to niesamowicie dobry debiut, który nie
tylko przyniósł mi poprawę humoru, wyrzut emocji i inteligentną rozrywkę, ale i
przypomniał o tym, jak ważna jest wiara w samego siebie.
„Kiedy tylko zaczniecie wątpić w swoje siły (…), kiedy tylko po czujecie lęk, przypomnijcie to sobie. Odwaga leży u źródła każdej zmiany, zmiana zaś jest tym, do czego jesteśmy wszyscy chemicznie zaprojektowani. Tak więc kiedy obudzicie się jutro, przyrzeknijcie coś samym sobie. Nigdy więcej hamowania własnego rozwoju. Nigdy więcej uznawania opinii innych na temat tego, co możecie, a czego nie możecie osiągnąć. I nigdy więcej przyzwalania na to, by ktokolwiek szufladkował was według bezużytecznych kategorii płci, rasy, pozycji ekonomicznej czy religii. Nie pozwólcie swoim talentom leżeć odłogiem, moje panie. Same projektujcie swoją przyszłość. Kiedy wrócicie dziś do domu, zadajcie sobie pytanie, co wy same chcecie zmienić. A potem zacznijcie to robić.”
Moja ocena: 8,5/10
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Marginesy.
Książka dostępna jest też w abonamencie
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz