Autor: Catriona Ward
Tytuł: Sundial
Tłumaczenie: Martyna
Tomczak
Data premiery: 24.08.2022
Wydawnictwo: Czwarta
Strona
Liczba stron: 400
Gatunek: thriller
psychologiczny
Polscy czytelnicy o Catrionie Ward usłyszeli w roku
poprzednim, 2021, kiedy to na naszym rynku ukazała się jej książka o tytule „Ostatni
dom na zapomnianej ulicy” (recenzja – klik!). Była to trzecia książka autorki,
która w dzieciństwie zjeździła świat, by w dorosłości osiąść w Anglii. Myślę,
że ten tytuł trochę podzielił czytelników, ale zawsze tak jest przy mocno
oryginalnych pozycjach, prawda? A „Ostatni dom…” właśnie taki był. I już wtedy
usłyszeliśmy o zapowiedzi tajemniczej, mrocznej książki, której premiera
przewidziana była na rok 2022. I oto jest. „Sundial”. Z cudowną, zachwycającą
okładką ze złoceniami, w dwóch wariantach oprawy: z twardą i miękką ze skrzydełkami.
Rob z pozoru prowadzi normalne życie młodej zamężnej kobiety
– ma ładny dom z ogrodem na przedmieściach, męża, z którym zna się od lat i
dwie córki: kilkunastoletnią Callie, która początkowo wydaje się obarczona genem
autyzmu i trochę młodsza Annie, słodką dziewczynkę, która jest jej oczkiem w
głowie. Cała rodzina lubi spotykać się z sąsiadami, wydaje się, że są w dobrych
kontaktach. Jednak tak wygląda to z zewnątrz. W środku rozpiera się mrok. Irving,
mąż Rob nałogowo ją zdradza, w dodatku relacja między nimi jest bardzo dziwna.
Czy on jest przemocowcem? A może to z Rob jest coś nie tak? Callie z kolei
fascynuje się wszelkiego typu morderstwami i zdaje się rozmawiać z … duchami? Kiedy
Rob po kolejnej bójce dziewczynek odkrywa w pokoju starszej córki coś naprawdę
niepokojącego, postanawia wyjechać z nią na kilka dni do miejsca, gdzie
wszystko się zaczęło. Do Sundial, jej domu rodzinnego położonego na pustyni
Mojave… Co spodziewa się tam znaleźć, co może im pomóc wrócić do normalności po
tak dziwnych zdarzeniach? I to w takim miejscu?
„Dzieci to lustra odbijające wszystko, co im się przytrafia. Dlatego trzeba otaczać je dobrem.”
Książka składa się z nienumerowanych rozdziałów rozpisanych
na cztery narracje: Rob, Callie, Tamtą Rob i Arrowood. To ostatnie to fragmenty
powieści, jaką pisze Rob. Tamta Rob to opowieść współczesnej Rob o jej
dzieciństwie. Mamy więc tu budowę na zasadzie szkatułkowej – w podstawowej
historii zawarte są dwie inne. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie
czasu teraźniejszego, a styl powieści prosty i spokojny, zdania krótkie, i mimo
że nastrój w niej panujący ewidentnie można podzielić na dwie części, to całość
skąpana jest w unoszącej się nad wszystkim mgiełce niepokoju i tajemnicy.
„Wstaję wcześnie i idę popatrzeć na zegary. Są wszędzie, tylko trzeba umieć je rozpoznać. Mlecz to zegar, wiadomo. Sypane do miski ziarna ryżu, z których każde zaznacza upływ czasu. Lekcje do odrobienia, gnijące jabłko, drzewo, które czeka na wiosnę. Każde z nich odmierza chwile, które zostały do śmierci. Tik-tak.”
Zacznijmy dzisiaj inaczej, od tego co zrobiło na mnie w
książce największe wrażenie. Mianowicie chodzi o wspomniany już nastrój,
atmosferę panoszącą się na kartach powieści. Pierwsze sceny, których miejscem
akcji jest aktualny dom Rob, są głęboko niepokojące. Dawno nie czytałam książki
o tak gęstym klimacie, tak dusznej, tajemniczej i mrocznej atmosferze. Muszę
przyznać, że na początku tej powieści serce waliło mi naprawdę mocno, a brwi co
chwilę podskakiwały do góry w wyrazie niedowierzania. Kiedy Rob i Callie
wybierają się na pustynię klimat mocno się zmienia – historia staje się
spokojna, w dosyć statycznym rytmie – przerażenie się rozmywa, ale tajemnica unosi
się nadal. Historia jednak staje się wtedy bardziej obyczajowa, skupiona na
dokładnym przedstawieniu dzieciństwa Rob, którego historia ma odkryć wszystkie
aktualne tajemnice… Te przyjemne napięcie towarzyszy nam już do samego końca
lektury, w którym znowu (jak i w „Ostatnim domu…”) kilka mocnych twistów
zmienia postrzeganie całości.
„Świadomość, że otacza nas płot, odrobinę podnosi mnie na duchu. Dobrze znaleźć się poza otwartą pustynią. Cała ta przestrzeń mąci człowiekowi w głowie. Tak, to było właśnie to. Pustynne myśli.”
Mocno oryginalnym tematem tej historii jest też samo miejsce
– Sundial położony na pustyni Mojave w USA. To miejsce, w którym Rob się
wychowała, jej dzieciństwo więc mocno różniło się od tego, czego teraz
doświadczają jej córki. Miejsce jest tajemnicze, pełno tam opuszczonych
budynków, laboratoriów zamkniętych na kłódkę… Co tam się działo, kiedy Rob była
dzieckiem? To miejsce gorące, duszne, odseparowane od reszty społeczności.
Pozornie blisko natury, jednak tej natury nieprzyjaznej człowiekowi. Dlaczego
jej rodzice wybrali właśnie takie miejsce do osiedlenia? Co się tam działo?
Czego Rob tam doświadczyła?
„Przygnębiała go ilość smutku na świecie. Przyjechał więc tu, gdzie świeci słońce, i razem z mają matką zbudowali Sundial. Uczynili je miejscem dla wizjonerów, którzy potrzebują czasu na opracowanie swoich pomysłów.”
Kreacje postaci również są mocno nietypowe. Callie to w ogóle
postać jakby wyciągnięta z innego gatunku literackiego – niby dziecko, ale
przerażająco mroczne, mądre, z dziwnymi fascynacjami i… zwidami? Część historii
przedstawiona jest z jej punktu widzenia i te rozdziały są szczególnie
niepokojące. Rob z kolei jest dla czytelnika totalną zagadką – przede wszystkim
zastanawia nas dlaczego ciągle tkwi w tak chorym związku z Irvingiem? Dlaczego
na to wszystko pozwala? Skąd jej dziwne, nienormalne reakcje? I jak pustynia ma
rozwiązać jej problemy?
„W miarę jak się przejaśnia, cień nabiera ostrości i kamienny krąg przecina chuda jak szkielet widmowa sylwetka drugiej Rob. Jest dwudziesty trzeci stycznia, mówi. Jak zawsze na widok tego drobnego cudu, z ust wyrywa mi się cichy okrzyk. Jestem częścią ruchu gwiazd, precyzyjnie wyznaczonym puntem w układzie słonecznym. To właśnie musieli czuć pierwsi ludzie, ilekroć słońce rozpraszało mrok. Zadziwienie.”
Krótko wspomnę jeszcze o postaci Jack, która pojawia się w
rozdziałach przedstawionych z perspektywy Tamtej Rob. To kolejna postać, której
mrok znowu objawia się całkiem inaczej niż pozostałej dwójki. Postać poplątana,
zagubiona, której charakter wizualnie określiłabym po prostu jako postać
zamazaną czarną grubą kredką…
„Czy jest typem człowieka, który wypiera prawdę, czy raczej dąży do konfrontacji? Podejrzewam raczej wyparcie. Jest agentem nieruchomości, a tacy doskonale umieją pudrować rzeczywistość. Ja sama wybieram trzecią drogę: wewnątrz spalam się z furii, jednocześnie prezentując światu nieskazitelną powłokę. Kiepski sposób, nie polecam.”
Mamy nastrój, miejsce i bohaterów. Tych kilku, najważniejszych,
choć pozostali też odgrywają tu znaczącą rolę. Jednak nie przedłużając, musimy
zahaczyć jeszcze o jeden punkt, jedno zagadnienie tej powieści. Mianowicie
tematy w książce poruszane. A tych jest tu sporo i przyznam, że w tej historii
brakowało mi posłowia, które w „Ostatnim domu…” tak dobrze wszystko
wytłumaczyło. Tu czytelnik musi sobie radzić sam. Przede wszystkim mamy tu
temat genu zła. Temat popularny w literaturze, tu jednak przedstawiony z nieco
bardziej naukowego podejścia. Naukowego, badawczego, które pozwala na
ingerencję z zewnątrz. Tylko gdzie tu są granice? I znowu jak przy „Ostatnim
domu…”, tak i tu nie mogę powiedzieć nic konkretniej, by nie zepsuć Wam frajdy
z lektury – więcej musicie dowiedzieć się sami!
„Sundial” to nie jest typowy thriller psychologiczny, choć oczywiście
jest to jeden z głównych gatunków, które możemy w tej powieści dostrzec. Według
mnie jest to połączenie thrillera z powieścią grozy i obyczajówką. Miks wymykający
się schematom, który zmienia poziom napięcia towarzyszącego lekturze, co nie
jest tu minusem – przejścia w intensywności doznań są tu naprawdę ciekawe.
Myślę, że po książkę powinni sięgnąć ci, co lubią nieznane, nowe i oryginalne,
nie boją się zmian i wymykania się ramom i schematom. Tak, ten rodzaj
czytelników na pewno będzie z lektury zadowolony. Ja jestem. I jestem bardzo
ciekawa, co przyniesie kolejna książka tej autorki.
Moja ocena: 8/10
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz