Autor: Ann Rule
Tytuł: Morderca
znad Green River
Tłumaczenie: Aleksandra
Radlak
Data premiery: 10.08.2022
Wydawnictwo: SQN
Liczba stron: 624
Gatunek: reportaż
/ true crime
Ann Rule to jedno z czołowych nazwisk w gatunku reportaży
true crime. Autorka żyła w Ameryce w latach 1931-2015, napisała 33 książki i
około 1400 artykułów do znanych kryminalnych magazynów. Wcześniej pracowała
kilka lat w policji w Seattle, studiowała psychologię i ukończyła kursy z
dochodzenia na miejscu zbrodni i administracji policyjnej. Swoją pisarską
karierę rozpoczęła w latach 70tych książką o Tedzie Bundy’m, którego znała
osobiście oczywiście nie zdając sobie sprawy, że ten człowiek jest poszukiwanym
seryjnym mordercą… „Morderca znad Green River” to jej dwudziesta trzecia książka,
oryginalnie wydana została w 2004 roku na chwilę po skazaniu Gary’ego Ridgway’a,
który, mimo iż nie był znany jest osobiście, to jednak mieszkał zaledwie kilka
ulic od jej domu…
W latach 1982 – 1984 w Seattle i jego przedmieściach doszło
do brutalnych i nadzwyczaj częstych morderstw. Ich ofiarą padały młode kobiety,
głównie prostytutki, choć zdarzały się też po prostu dziewczyny, które pojawiły
się w złym miejscu i złym czasie… Były gwałcone, później duszone, a ich ciała
porzucane w wielu odludnych miejscach. Pierwsze pięć zostało znalezione latem
1982 roku, utopione w Green River, skąd wziął się przydomek poszukiwanego
mordercy. Policja była bezradna, morderca nie pozostawiał po sobie żadnych
śladów, które tamtejsza technika byłaby w stanie skutecznie przebadać. Każdego
miesiąca ginęły kolejne dziewczyny, na policję spływały doniesienia o zaginięciach
i przypadkowych odnalezieniach ciał… Mieszkańcy, a szczególne kobiety, Seattle już
nie mogli czuć się bezpiecznie. W roku 1984 częstotliwość morderstw zmalała,
jednak nadal odnajdywane były nowe ciała… Niestety śledztwo utknęło i dopiero w
2001 roku dzięki badaniom DNA w końcu udało się ująć i skazać na 48 dożywoci
Gary’ego Ridgway’a, tytułowego mordercę znad Green River.
Książka składa się z wstępu, 56 rozdziałów i posłowia. Całość
otwiera wykaz postaci: ofiar, śledczych, specjalistów, obrońców i prokuratorów,
którzy brali udział w sprawie. Ann Rule książkę pisze z własnej perspektywy,
choć raczej rzadko dzieli się z czytelnikiem swoim zdaniem, stara się być
obiektywna, jak na autora reportażu przystało. Jej osobiste wtrącenia raczej
tyczą się tego, co mówiła w tych czasach na spotkaniach autorskich i jak
podsyłała tropy policji, które do niej podarły przez osoby zainteresowane.
Książka pisana jest językiem prostym, ułożona chronologicznie, pełna szczegółów
i detali.
„Chciała rzeczy, których nie miała, i podejmowała straszne ryzyko, aby je zdobyć. Gdzieś po drodze spotkała kogoś, kto przez swoją wściekłość i perwersję uznał jej przetrwanie w świecie za nieistotne.”
To, co trzeba podkreślić na samym początku, to że książka
została zadedykowana ofiarom mordercy ZGR. I to w tekście czuć. Autorka skupia
się na przedstawieniu każdej z 48 ofiar mordercy, opisuje kim była, jak
wyglądało jej życie i co sprawiło, że w tym czasie żyły, czy znajdowała się na ulicy,
gdzie mógł dopaść ją ten potwór. Każda z zamordowanych dziewczyn była młoda (od
15 do lekko ponad 30 lat), nie łączył ich kolor skóry, wygląd czy tusza.
Większość z nich utrzymywała się z zarabiania swoim ciałem, część była
uzależniona od narkotyków. Były też oczywiście wyjątki, młode matki czy
dziewczyny z legalną pracą, które po prostu akurat stanęły na drodze mordercy i
jakimś cudem znalazły się w jego aucie… Autorka nie skupia się więc na postaci mordercy,
a przede wszystkim na jego ofiarach.
„(…) czuli, że dzieli ich zaledwie kilka godzi [1984 rok] od znalezienia jakiego fizycznego dowodu, który doprowadziłby ich do ZGR.A jednak, kiedy to piszę, jest dokładnie 20 lat później. Dwadzieścia lat. Nigdy nie piszę książki, dopóki sprawa lub seria spraw nie zostanie rozwiązana. Nigdy wokół spraw zabójstwa nie było dotąd tajemnicy, która miałaby tak wiele labiryntów i ślepych zaułków.”
Dalsza część książki poświęcona została na opis śledztwa,
które ciągnęło się przez 22 lata. Śledztwa, w które zaangażowani byli ci,
którzy pracowali nad sprawą Teda Bundy’ego, jak i inni eksperci– jak np. John
Douglas, agent FBI działu behawioralnego, który jako pierwszy rozpoczął
tworzenie profili seryjnych morderców. W latach 80tych technika kryminalna była
na dużo niższym poziomie niż jest teraz – badania krwi mogły określić tylko
grupę, linie papilarne porównywało się po prostu na kartce, a rekonstrukcję
twarzy robiło poprzez oblepienie czaszki odpowiednim materiałem… Część dowodów,
które w tych latach były badane zostały zniszczone – zbadać można było je tylko
raz. Jednak te badania nic nie przyniosły, dopiero po latach, gdy technika
mocno posunęła się naprzód można było wyodrębnić DNA mordercy, jak i porównać
próbki z jego i ofiar ubrań… Ridgway był ostrożny jak na tamte czasy, nie
zostawiał śladów, nie rzucał się w oczy. Na szczęście postęp techniki go
przechytrzył doprowadzając do skazania na kilkadziesiąt dożywoci.
„Morderca znad Green River stał się niemalże legendarny, niczym fikcyjna postać podobna do Freddy’ego Kruegera z ‘Koszmaru z ulicy Wiązów’ czy Jasona z serialu ‘Piątek trzynastego’. (…) Ale to, co przyprawiało o dreszczyk emocji na ekranie, w prawdziwym życiu było ponure i odpychające.”
Oczywiście pisząc książkę o śledztwie w sprawie mordercy
autorka nie mogła o nim nie wspomnieć, jednak wydaje się, że jego postać jest przedstawiona
w wąskich ramach – krótko opisane jest jego dzieciństwo i lata nastoletnie,
jego dorosłe życie prywatne – to uzasadnia skąd mogły się w nim obudzić takie
zapędy i udowadnia, że mężczyzna był socjopatą, wszystkich dookoła traktował
przedmiotowo, ruszało go tylko to, co dotyczyło jego samego.
„W latach 50., gdy chłopak dorastał wydawało się, że znaczy mniej niż zero; nikt poza najbliższym otoczeniem nie poznał nawet jego imienia. Minęła dziesięciolecia, zanim cała jego historia została opowiedziana za sprawą serii przesłuchań, wywiadów i śledztwa, jakiego nigdy wcześniej nie widziano.”
Jego obraz psychologiczny oddany jest więc dobrze, ale
oszczędnie – to nie jest książka o mordercy, a o śledztwie i jego ofiarach.
Na pewno nie mogę powiedzieć, że jest to lektura łatwa.
Jakże by mogła być, kiedy opisuje prawie 50 morderstw? 50 odebranych żyć?
Młodych kobiet, które mogły jeszcze wyjść na prostą, które miały po co i dla
kogo żyć. Czytając książkę w czasach aktualnych widzimy też jak niewiele w latach
80tych śledczy mogli zrobić, bo po prostu nie mieli do dyspozycji odpowiedniej
techniki, która teraz wydaje się czymś całkowicie podstawowym. Autorka
przedstawiła śledztwo bardzo skrupulatnie i rzetelnie, pisała o ofiarach i śledczych,
a morderca … cóż, z wyglądu był zwyczajnym człowiekiem, który żył dosłownie
obok autorki, a którego przez lata nikt nie był w stanie zdemaskować. Zbieg
okoliczności? Spryt? A może po prostu nijakość, która nie zwracała uwagi? To
przerażające jak takie osoby całkowicie pozbawione człowieczeństwa potrafią się
dobrze maskować w społeczeństwie.
„Jego twarz była pozbawiona wyrazu. Był średniego wzrostu i średniej budowy, zupełni przeciętnie wyglądający mężczyzna, i aż trudno było uwierzyć, że jest tym, za kogo go uważali – najbardziej niesławnym i zachłannym seryjnym mordercą, jakiego kiedykolwiek znała Ameryka.”
Ann Rule wykonała dobrą robotę w 2004 roku, „Morderca znad
Green River” to solidny reportaż rzetelnie obrazujący jedno z najdłuższych, najbardziej
skomplikowanych śledztw dotyczących seryjnych morderców, których liczba ofiar
jest dla człowieka wręcz niewyobrażalna… Lektura trudna i przerażająca, ale na
pewno warta przeczytania. Ku pamięci i ku przestrodze.
Moja ocena: 8/10
Książka dostępna jest też w abonamencie
Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz