Dlaczego akcja powieści toczy się na terenie Akademii Szkolenia Policji, nad podjęciem jakiego zawodu zastanawia się Wojciech Wójcik, co ma "Kurs na śmierć" do Remigiusza Mroza, na kim wzorowana jest postać Agnieszki i czy doczekamy się kontynuacji jej losów?
Zapraszam na rozmowę z autorem!
Wojciech Wójcik notka biograficzna:
Urodził się w 1981 roku w Warszawie. Po ukończeniu studiów na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego przez pewien czas zajmował się dziennikarstwem sportowym. Od kilku lat pracuje jako urzędnik w administracji rządowej. Interesuje się sportem – głównie piłką nożną i baseballem – oraz turystyką górską i żeglarstwem. W wolnych chwilach podróżuje rowerem po Podlasiu.
Autor książek Nikomu nie ufaj (2016), Garść popiołu (2016), Jezioro pełne łez (2017), Młoda krew (2018), Miałeś tam nie wracać (2019), Himalaistka (2020) i Dziedzictwo von Schindlerów (2020).
Kryminał na talerzu: Właśnie na naszym polskim rynku ukazała się Pana ósma powieść. Jak się
Pan z tym czuje? Czy łatwiej oddaje się czytelnikom którąś już książkę z kolei
czy może emocje dalej są równie mocne jak przy pierwszej powieści?
Wojciech Wójcik: Emocje towarzyszące wydawaniu
książek zawsze są ogromne, ale nic nie przebije tego pierwszego razu. Kwiecień
2016 roku, czyli dokładnie pięć lat temu: prosto z wydawnictwa przychodzi
przesyłka z dziesięcioma pachnącymi farbą drukarską egzemplarzami mojej pierwszej
książki, Nikomu nie ufaj. Naprawdę,
trudno opisać, co wtedy czułem. Euforia to zbyt małe słowo.
Akcja „Kursu na śmierć” toczy się po części na terenie Akademii
Szkolenia Policji. Muszę przyznać, że to dosyć oryginalny wybór miejsca. Skąd
taki pomysł?
W swoim pisarskim świecie staram
się poruszać po ścieżkach, które znam. Akademia Szkolenia Policji jest co
prawda jednostką fikcyjną, ale opisując ją, wykorzystałem topografię Centrum
Szkolenia Policji w Legionowie, czyli miejsca, które przynajmniej raz w
tygodniu mijam w drodze na basen. A co do klimatu tego miejsca... Mam kolegę,
który przez kilka miesięcy był na kursie w WSP-olu, czyli Wyższej Szkoły
Policji w Szczytnie. Pisząc sceny rozgrywające się na terenie szkoły
policyjnej, rozmawiałem z nim ze dwadzieścia razy. Na koniec stwierdził, że
udało mi się oddać panującą w takich miejscach atmosferę, co - nie ukrywam -
bardzo mnie ucieszyło.
Jego historie ze szkolenia
zawsze wydają mi się zabawne, i to niezależnie od tego, który raz je słyszę. Do
tego stopnia, że czasem zastanawiam się, czy nie pójść w jego ślady i nie
zostać policjantem. Podobno mają wakaty, więc miło byłoby pomóc, a poza tym...
trudno wyobrazić sobie lepszy research do książek-kryminałów.
Długo pracował Pan nad fabułą powieści? Jak się ją Panu pisało? W końcu
świat przedstawiony w powieści jest dosyć mroczny i brutalny.
Niektóre książki piszę w tempie
Remigiusza Mroza, a niektóre - Terry'ego Hayesa, który podobno pisał Pielgrzyma
przez cztery lata. Kurs na śmierć
jest z tych pierwszych, słowa same pchały się na ekran. A co do brutalności i
mroku... Takie sceny pisze się najłatwiej. Trudniej jest w tych momentach, w
których - jako pisarze - musimy dać czytelnikowi złapać oddech, ale akurat w
przypadku Kursu takich momentów jest
mało, bo akcja - zgodnie z założeniami - cały czas gna do przodu.
Muszę przyznać, że w całej tej historii najmocniej do gustu przypadła
mi postać młodej kursantki, trochę gapowatej Agnieszki. Może nam Pan coś o niej
więcej powiedzieć? Jak wpadł Pan na jej pomysł?
Pisząc Kurs, też bardzo polubiłem postać Agnieszki. W znacznej części
kryminałów, które ostatnio czytałem (a czytam ich sporo), pojawiała się postać
twardej, silnej policjantki. Uznałem, że nie warto powielać tego schematu,
który oczywiście ma swoje zalety, ale powoli staje się ograny, traci na
świeżości. Oczywiście Agnieszka to nie żadna mimoza - też jest twarda i silna,
ale na swój nieoczywisty sposób. Wydaje mi się, że może wzbudzać sympatię także
ze względu na swoją inność. A jeśli chodzi o jej wygląd... Moi bohaterowie mają
twarze i figury ludzi, których regularnie widuję. Często zupełnie
przypadkowych. W przypadku Agnieszki jest to kobieta z pociągu, którym jeżdżę
do pracy. Często czyta książki - jeśli zobaczę ją kiedyś z Kursem, to... nie, nie przyznam się, że Agnieszka to ona. Ale
moment na pewno będzie dla mnie magiczny.
Nie mogę też nie spytać – dlaczego Agnieszka chce zostać policjantką?
Nie ma o tym mowy w książce, więc może mógłby Pan nam wyjaśnić jej motywacje?
No chyba, że ma Pan w planach wyjaśnienie tego w którejś kolejnej powieści, bo
nie ukrywam, że z tą postacią nie chciałabym się rozstawać – Agnieszka jest tak
świetnie wykreowana, że zasługuje na cały cykl! 😊
Rozszyfrowała mnie Pani. Nie
wiem, jak obszerny będzie to cykl, ale aktualnie siedzimy z redaktorką, Panią
Karoliną, nad drugą częścią, i oczywiście Agnieszka odgrywa w niej kluczową
rolę - już jako pełnoprawna policjantka, po kursie. To bardzo wdzięczna postać
i - że się tak wyrażę - rozwojowa. Planuję odkrywać ją razem z Czytelnikiem
stopniowo, krok po kroku.
Ja już wyjawiłam którego z bohaterów lubię najbardziej. A Pan? Którego
z nich i dlaczego najmocniej darzy sympatią?
Mam duży sentyment do naczelnika
Kuby Gąski. Gdybym był policjantem, chciałbym mieć takiego szefa. To człowiek z
krwi i kości, niepozbawiony wad, z pewnymi deficytami w zakresie empatii. Ma
jednak także zaletę, która jest szczególnie istotna w toku sprawy o zabójstwo
(zabójstwa) - umie zdejmować z podwładnych presję.
Poza Agnieszką i Pawłem część, jak nie większość bohaterów przejawia
tutaj dosyć kontrowersyjne zachowania i zaściankowe poglądy, które bez
skrępowania nam prezentują. Nie obawia się Pan, że zrażą czytelników do całej
lektury?
Powieści kryminalne rządzą się
swoimi prawami. Kontrowersyjne poglądy i zachowania są w nich mile widziane -
musi być zachowany element zła, ten swoisty kontrast między czernią a bielą.
Wydaje mi się jednak, że Kurs -
zwłaszcza na tle współczesnych kryminałów - nie jest przeładowany brudem. Nie
mamy tu nieśmiertelnego policjanta-alkoholika, który może i sprawdza się u
kilku pisarzy (Jo Nesbo!), ale ostatnimi czasy trochę wyskakuje z lodówki. Nie
mamy litanii zbędnych przekleństw, nie przelewają się wyprute wnętrzności...
Przez Internet przetoczyła się niedawno dyskusja o przemocy w kryminałach, o
tych przelewających się flakach. O ile nie mam nic przeciwko krwawym opisom, o
tyle uważam, że są one jedynie dodatkiem, a najważniejsza jest sama zagadka. I
tak właśnie jest w Kursie. Zagadka
> wyprute flaki.
Jak duży był Pana research do tej powieści? Podczas lektury mocno
zapadł mi w pamięć na przykład opis Prokuratury w Giżycku – czy to tylko fikcja
literacka czy może jednak jest w tym trochę prawdy?
Nie odkryję Ameryki gdy powiem,
że research jest oczywiście ważny, ale dużo ważniejsza jest sama opowieść.
Pisząc Kurs na śmierć, korzystałem z
wiedzy kolegi-absolwenta szkolenia w Szczytnie, przekopałem Internet w
poszukiwaniu informacji o dronach, podpłynąłem łódką - tak blisko, jak to
legalne - do Dużego Ostrowa na Kisajnie, przedzierałem się przez pokrzywy,
okrążając teren Centrum Szkolenia Policji, poszedłem na długi spacer po nadbużańskich
błoniach w Kodniu, wypiłem piwo w knajpce na Polu Mokotowskim... Co do
prokuratury w Giżycku, to byłem przy jej budynku, ale już po godzinach
urzędowania, zatem nie zwiedziłem wnętrza. Byłem za to w innej prokuraturze
rejonowej, której wnętrze wyglądało tak, jak opisane w Kursie.
Czy pandemia mocno utrudniła Panu pracę nad książką czy raczej
niespecjalnie odczuł Pan zmianę?
Kurs na śmierć powstał jeszcze przed pandemią, w 2019 roku, ale pandemia
zmusiła mnie do korekty czasu akcji, z 2020 na 2019 rok. Wbrew pozorom mieliśmy
z tym - razem z moją nieocenioną redaktorką - sporo pracy, polegającej na
dostosowaniu akcji do kalendarza (dni tygodnia, weekendy, a nawet święta
państwowe - 15 sierpnia). A jak pisze się w trakcie pandemii? I łatwiej, i
trudniej. Łatwiej, bo jest więcej czasu. A trudniej, bo trochę mniej jest tej
radości życia, która dla większości twórców robi za paliwo.
To teraz trochę z innej strony. Jak wygląda Pana dzień? Pisze Pan w
stałych godzinach czy niekoniecznie? W końcu wydaje Pan co najmniej książkę
rocznie, a każda z nich liczy dosyć konkretną liczbę stron – to naprawdę dużo
pracy!
Kiedyś pisałem wieczorami, ale
teraz, przy pracy zdalnej/zmianowej, całej tej reorganizacji życia, którą
zafundowała nam pandemia, piszę wtedy, gdy mam chwilę czasu. Polubiłem na
przykład pracę o świcie - naprawdę o świcie, o 4-5 rano. Dużo piszę w weekendy
- w pracowity weekend zdarza mi się nastukać nawet 80 tysięcy znaków, czyli
mniej więcej jedną dziesiątą książki. A moje książki wcale nie są tak obszerne,
jak wynika to z liczby stron. Od kilku lat obserwuję tendencję wydawców do
ograniczania liczby wersów na stronie, w trosce o wzrok Czytelnika. Kiedyś
standardem było 40 wersów/strona, dziś jest to 30. Gdyby moje książki były
wydawane dziesięć lat temu, byłyby - wizualnie - znacznie cieńsze. Warto przy
tym wspomnieć, że summa summarum objętość nie ma znaczenia. Liczy się treść.
Czego w pracy pisarza nie lubi Pan najmocniej a co jest Pana ulubionym
etapem produkcji książki?
Nie będę chyba wyjątkiem wśród
pisarzy, jeśli powiem, że nie jestem fanem korekty autorskiej i prac
redakcyjnych. Chociaż wiem, że tekst jest tworzywem, które - w wyniku
formowania - będzie miało lepszą jakość, to podświadomie przywiązuję się do
pierwotnej wersji i zmiany są dla mnie niczym borowanie zębów.
Wszystko inne związane z
pisaniem jest okej. Lubię pisać. Traktuję to jako hobby, takie, jakim dla
innych jest na przykład majsterkowanie czy dbanie o ogród.
Jak wyglądają Pana dalsze plany literackie? Tworzy już Pan coś nowego?
Oczywiście. Jak już wspomniałem,
napisałem drugą część Kursu (roboczy
tytuł: Krwawe łzy). Mam na tapecie
kolejne projekty, które - mam nadzieję - rozwiną się w książki. Pozostaję przy
kryminale, chociaż obserwuję tendencje na rynku i widzę, że popularność zyskuje
gatunek, od którego zaczynałem, czyli sensacja (na przykład Drelich Jakuba Ćwieka czy Prosta sprawa Wojciecha Chmielarza). Być
może kiedyś uda mi się powrócić do bohaterów moich dotychczasowych książek
sensacyjnych, czyli Nikomu nie ufaj i
Młodej krwi.
Na koniec kilka pytań, by poznać Pana lepiej jako człowieka. Jaki jest
Pana ulubiony sposób na relaks?
Mam trójkę małych łobuziaków.
Jak relaks, to z nimi, a jeśli dają mi chwilę oddechu, to rower - najchętniej
po Podlasiu. I oczywiście dobra książka.
Ulubione miejsce na Ziemi?
To, w którym mieszkam, czyli
Legionowo. Sentymentalnie: miasta, w których mieszkałem, czyli Warszawa i
Szczecin. A wakacyjnie: Podlasie, Mazury, Bieszczady i Tatry.
Jak wygląda Pana biblioteczka? Jakich gatunków, autorów znajdziemy tam
najwięcej?
To bardziej biblioteka, niż
biblioteczka. Jest tam wszystkiego po trochu. Od literatury młodzieżowej -
Niziurski, Wernic, Nienacki, Bahdaj i Szklarski - przez literaturę
kryminalno-sensacyjną - Ludlum, Cussler, Wilbur Smith, Krajewski, Bonda, Pużyńska...
i długo by wymieniać - po pozycje naukowe, głównie z dziedziny historii. Moja
żona ma osobną półkę z fantasy, ale jej zawartość - z wyjątkiem Gry o tron -
specjalnie do mnie nie przemawia.
I ostatnie, obowiązkowe dla wszystkich udzielających mi wywiadu
pisarzy, związane z pierwszym członem podtytułu mojego bloga. Co najbardziej
lubi Pan jeść? 😊
Najbardziej lubię obiady
przygotowane przez moją kochaną Teściową! Hamburgery i tortillę. Przez okres
pandemii widywaliśmy się tak rzadko, że zdążyłem się stęsknić (także za
obiadami!), ale teraz - gdy moi najbliżsi są już zaszczepieni bądź odporni -
będę nadrabiał kulinarne zaległości. I mam nadzieję, że pójdzie mi w bicepsy!
Dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych sukcesów w karierze
pisarskiej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz