Autor: Karolina Stępień
Tytuł: Szczęście
rodziny Marsdenów
Data premiery: 26.08.2020
Wydawnictwo: Lira
Liczba stron: 368
Gatunek: thriller
/ kryminał
„Szczęście rodziny Marsdenów” to druga książka Karoliny
Stępień, która debiutowała w roku 2017 powieścią zaliczaną do gatunku
fantastyki pt. „Ktoś całkiem obcy”. Teraz, po trzech latach, autorka znalazła
się pod skrzydłami Wydawnictwa Lira, a jej książka została skategoryzowana jako
thriller / kryminał.
Jest to historia rodziny Marsdenów, tocząca się na tle
małego sennego miasteczka Cobetoe. Bohaterkami powieści są trzy nastoletnie
siostry, które podczas wakacji włóczą się po okolicznym lesie i miasteczku. Ich
rodzina składa się z ojca, ciotki, jej męża i babki. Ich mama odeszła od nich
kilka lat temu, a ojciec stracił brata jeszcze przed narodzeniem dziewczynek.
Tego lata ciało zaginionego brata zostaje znalezione w okolicznym torfowisku.
Dziewczyny zszokowane odkryciem muszą nie tylko same ustosunkować swoje
odczucia do tej nowej sytuacji, ale i zmierzyć się z problemami rodzinnymi –
alkoholizmem ojca, który po tak drastycznym odkryciu z powrotem daje o sobie
znać, a i coraz mocniej pogłębiającą się demencją babci, która widzi i goni
duchy…
Książka składa się z prologu, 50 rozdziałów i epilogu.
Rozdziały składają się na sześć tytułowanych ksiąg. Narracja prowadzona jest w
trzeciej osobie czasu przeszłego, podąża za trzema głównymi bohaterkami. Styl
powieści w większości jej poprawny, choć nie ukrywam, że rzuciły mi się w oczy
zbędne powtórzenia – praktycznie całych zdań, tak że podczas słuchania
audiobooka nieraz zastanawiałam się czy nie został źle złożony – ale nie,
powtarzało się tylko jedno – dwa zdania po kilku stronach, więc ewidentnie nie
był to błąd aplikacji. Uwaga narratora skupiona jest na głównych bohaterkach i
otaczającej je przyrodzie – w opisach natury miałam wrażenie, że autorka
chciała nadać im głębi, większej poetyckości. Poza tym odniosłam wrażenie, że
cała książka miała mieć senny, oniryczny klimat, gdzieś na granicy jawy i snu –
jeśli faktycznie taki był zamiar, to niestety nie w pełni się on udał.
Widziałam miejsca, w których miał zachodzić ten zabieg, jednak w ogóle nie
podział na moją wyobraźnię, nie czułam żadnych emocji podczas lektury, no, poza
pogłębiającą się irytacją.
Na plus książki bezsprzecznie zaliczam jej okładkę. To ona
przyciągnęła mój wzrok i po części przez nią zdecydowałam się na lekturę. Jest
klimatyczna, intrygująca, na pewno mogę zaliczyć ją do jednych z lepszych
okładek Liry.
Co do samej książki mam jednak sporo uwag. Po pierwsze była
bardzo nierówna. Na początku starałam się nie nastawiać do niej źle, przy
większym skupieniu nawet wydawało mi się, że może udałoby mi się wczuć w
klimat. Niestety wtedy nadszedł pierwszy wielki spadek, otwarło się za dużo
wątków, które nic do powieści nie wnosiły, przez co początkowy zarys klimatu
kompletnie się rozmył. Pod koniec znowu coś się zmieniło, było znowu trochę
lepiej, tak że miałam nadzieję na przynajmniej pozytywne odczucia na koniec.
Niestety i sam koniec znowu mocno mnie rozczarował, przez co wcześniejszy
wzrost zainteresowania lekturą znowu stracił na znaczeniu.
Dlaczego tak się stało? Wydaje się, że autorka nie wiedziała
na co się przy tej powieści zdecydować. Naprawdę nie potrafię powiedzieć co książka
tak faktycznie miała na celu – wątków było po prostu za dużo i zdecydowanie za skrótowo
zostały potraktowane. Bo co tutaj mamy? Są wątki kryminalne – jest trup,
śledztwo policji i podejrzenie morderstwa. Dziewczyny kilka razy podkreślają,
że chcą się dowiedzieć i nawet zaczynają same szukać informacji na temat
swojego wujka i jego potencjalnej morderczyni. Są też wątki młodzieżowe,
nasuwające na myśl amerykańskie seriale dla nastolatków o latach 80tych czy
90tych. Jest jakiś wątek fantastyczny, o pewnym mitycznym leśnym stworzeniu,
które objawia się w okolicznym lesie. Jest też wątek problemów rodzinnych – i
to nie jednego, ale wielu – problem porzucenia dzieci, matki, która
prawdopodobnie popadła w depresję, a może i szaleństwo. Alkoholizm ojca, z
którym ten sobie nie radzi, demencja babci, która myli ludzi, widzi duchy i
ucieka do lasu. Nadopiekuńczość ciotki, która mimo że z babcią sobie nie radzi,
nie chce jej oddać do domu opieki. Bezpłodność ciotki, która ostatecznie
poświęciła się wychowaniu dziewczynek. A, zapomniałabym jeszcze o nastolatku,
koledze dziewczyn, Dirku, pozornie wzorowym uczniu, którego tak naprawdę nikt
nie zna, bo w głębi chłopiec jest żądny przygód i miłosnych uniesień. Tak, to
by były najważniejsze wątki, które wychwyciłam w tej powieści. Przy około 300
stronicowej powieści, gdzie jeszcze ewidentnie dużo uwagi poświęca się
przyrodzie, nie sposób było o wszystkim opowiedzieć tak, by miało to głębszy
sens. Nie wiem dlaczego autorka rozpoczęła tyle wątków, czy nie miała pomysłu
na ich rozszerzenie czy może był w tym jakiś sens, którego ja nie dostrzegam –
naprawdę nie wiem, nie zmienia to jednak faktu, że nic w mój świat tak książka
nie wniosła, a co za tym idzie mocno mnie rozczarowała.
Poza powtórzeniami i ogromną ilością wątków, muszę jeszcze
też wspomnieć o dziwnym zachowaniu postaci. Tu ktoś się bije, to ktoś nagle
wyskakuje, tarza się po ziemi, śmieje, tam ktoś nagle uderza ręką w auto, a
jeszcze zaraz ktoś kogoś w teoretycznie romantycznym momencie boksuje w rękę
czy tors, a jeszcze tu ktoś w czasie rozmowy zaczyna się kręcić – naprawdę nie
wiem skąd się wzięły takie zachowania postaci, chwilami miałam wrażenie, że
każdy jest tam trochę, że się tak wyrażę, nienormalny. W każdym razie te
zachowania były bardzo nieprzewidywalne, zaskakujące, jednak że nie miały
żadnego uzasadnienia, a już na pewno nic podpartego psychologią postaci, której
tu w ogóle nie było, to nie można mówić o ich pozytywnym odbiorze.
Szczerze strasznie mi przykro, że pod tak piękną okładką
ukryło się coś takiego. Dalej nie wiem ją tę książkę określić, nie widzę
żadnego powodu, dla którego powstała ona w takiej formie. Nie wyniosłam z niej
żadnej głębszej myśli, nie przyniosła mi też ona żadnej rozrywki. Nie wiem,
może gdyby autorka skupiała się na budowaniu klimatu i jednym wątku, to może
byłoby inaczej. Tak niestety potwierdziła się znowu moja teoria, że gdy polski
autor całkowicie bez uzasadnienia przenosi swoją akcję powieści gdzieś w
amerykańskie czy inne dalekie nam rejony, zamiast skorzystać z uroków Polski,
to po prostu znak, że nie powinnam po tę książkę sięgać. Jako że jednak dałam
radę doczytać książkę do końca i gdzieś tam widzę jej lepsze momenty, to
oczywiście i to uwzględniam w swojej ocenie.
Moja ocena: 4/10
Za egzemplarz książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu Lira!
Książka dostępna jest też w abonamencie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz