Autor: Rebecca Makkai
Tytuł: Wierzyliśmy
jak nikt
Tłumaczenie: Sebastian
Musielak
Data premiery: 15.04.2020
Wydawnictwo: Poznańskie
Liczba stron: 622
Gatunek: literatura
piękna
Rebekka Makkai to amerykańska pisarka. Debiutowała w 2011
roku powieścią pt. „The Borrower”. Trzy lata później ukazała się druga powieść,
po niej zbiór opowiadań, aż w końcu przyszedł czas na „Wierzyliśmy jak nikt”.
Książka oryginalną premierę miała w 2018 roku, została przetłumaczona na kilkanaście
języków. Nominowana była do Nagrody Pulitzera oraz National Book Award, zdobyła
też kilka innych nagród i wyróżnień. Jest to pierwszy tytuł pisarki, który
został przetłumaczony na język polski. Zawodowo Makkai blisko jest ze sztuką –
pracuje na wydziale sztuk pięknych na Uniwersytecie Northwestern, jak również
pełni funkcję dyrektorki artystycznej w chicagowskiej fundacji – te
doświadczenia skrzętnie wykorzystała w swojej najnowszej powieści.
Fabuła książki „Wierzyliśmy jak nikt” osadzona jest w dwóch
planach czasowych – w 1985 roku w Chicago oraz w 2015 roku w Paryżu. Łączy je
postać Fiony – kobiety, która w 1985 roku była w samym centrum wydarzeń
związanych z epidemią AIDS, a w 2015 roku przyjechała do Paryża, by odszukać
swoją zaginioną córkę, z którą nie miała kontaktu od lat. W historii sprzed 30
lat Fiona jednak odgrywa rolę poboczną – głównym jej bohaterem jest około
30letni Yale Tishman, homoseksualista w stałym kilkuletnim związku, który
pracuje w jednej z chicagowskich galerii sztuki. Jego kariera nabiera rozpędu,
gdy odzywa się do niego babka Fiony z zamiarem oddania wielu okołowojennych
dzieł sztuki znanych artystów francuskiej bohemy. Jednocześnie jego życie
rozpada się na kawałki, gdy kolejni z jego przyjaciół umierają na AIDS, a
państwo nic nie robi, by sytuacja wyglądała choć trochę lepiej…
30 lat później Fiona dalej cierpi w skutek traum
odniesionych w tamtych czasach, a tym samym trafia do Paryża w czasie, gdy jej
przyjaciel z tamtych dawnych lat, znany na cały świat fotograf, przygotowuje
wystawę upamiętniającą tamte czasy…
„Ludzie naiwni nie zostali jeszcze poddani prawdziwym próbom i dlatego żyją w przekonaniu, że im się nigdy nic nie przydarzy. My, optymiści, mamy to już za sobą i wstajemy dzień w dzień z łóżek, bo wierzymy, że potrafimy zapobiec temu, co już się nam kiedyś przydarzyło. A może sami siebie oszukujemy, żeby właśnie tak myśleć.”
Książka składa się z rozdziałów różnej długości podzielonych
na rok 1985 (i kilka dalszych lat) oraz na 2015. Narracja prowadzona jest w
trzeciej osobie czasu przeszłego, w 1985 roku przedstawiona jest z perspektywy
Yale’a, w 2015 Fiony. Styl powieści jest prosty, ale piękny – widać tu
poszanowanie dla słowa, przez całą historię się płynie, nawet nie zauważając
jak mocno prąd porywa coraz głębiej i głębiej. Historia niepostrzeżenie wciąga,
zaczyna się spokojnie, miarowo, tak że nie zauważa się nawet momentu, gdy książka
staje się nieodkładalna. Język, jak wspomniałam, jest prosty, taki pozornie
zwyczajny, a może na tyle naturalny, że niepostrzeżenie trafia prosto w serce.
Naprawdę nie zauważyłam, kiedy książka mnie oczarowała, a ja nie mogłam jej
odłożyć, póki nie doczytałam do końca, nawet kosztem kawałka jakże cennego snu!
Od razu też wspomnę tu o wydaniu powieści. Już przy
pierwszej zapowiedzi w oko rzuciła mi się ta oryginalna okładka, jednak dopiero
gdy otrzymałam ją fizycznie, mogłam się nią w pełni zachwycić. Twarde solidne
wydanie, przejmująca fotografia mężczyzny, w którym od razu widzi się ból
głównego bohatera… Środek okładki jest równie mocno dopracowany, z przodu
znajdziemy ogólnie informacje o autorce, z tyłu z kolei o tłumaczu tej książki,
co w polskiej literaturze nie jest raczej powszechną praktyką. Nazwisko
tłumacza pojawia się również na froncie okładki, od razu pod nazwiskiem
autorki. Bardzo mi się ten zabieg podoba, w końcu przy obcojęzycznych książkach
sukces po części na pewno należy się tym, którzy książkę przekładają, o czym
najczęściej się niestety nie pamięta. Myślę, że dobrze byłby wprowadzić takie
zasady na stałe, przynajmniej w gatunku jakim jest literatura piękna – w końcu
to tu samo słowo jest równie ważne co treść i przesłanie.
„Zaczynasz się czegoś bać i już po chwili boisz się wszystkiego.”
Wróćmy jednak do samej powieści, jej fabuły i bohaterów. Makkai
na tło swoich wydarzeń wybrała dwie bardzo ważne daty – 1985 roku w Chicago, w
którym w środowisku homoseksualnym jest okresem epidemii AIDS – czasy, kiedy
już choroba była od kilku lat znana, ale dopiero co pojawiły się na nią testy.
Czasy, w których przychodziło płacić za błędy młodości, popełnione w latach,
gdy o AIDS jeszcze nikt nie wiedział. Czasy, gdy AIDS nazywano chorobą gejów,
gdzie ich prawa nie były traktowane poważnie, a oficjalne przyznawanie się do homoseksualizmu
było społecznie napiętnowane. Czasach, gdy dla głównego bohatera kończy się zwyczajne
normalne życie, a zaczyna ciągła żałoba i strach przed utratą wszystkich
najbliższych osób i swojego własnego życia…
Druga data to 2015 rok, czasy, w których dochodzi w Paryżu
do zamachów terrorystycznych. I tu Fiona po raz kolejny musi się mierzyć z
potencjalną utratą tych, których kocha najmocniej… Pętla jej życia zostaje
zaciągnięta, koło zamknięte.
Tak naprawdę w powieści jest jeszcze zawarty trzeci czas –
okres na chwilę przed wybuchem II wojny światowej, jak i czasy jej trwania, a
także kilka lat jej zakończeniu. Ta opowieść spada na barki babci Fiony, która
przekazuje Yale’owi swoje obrazy. To okres, w którym wydarzenia światowe
wpływają na życie każdego jednego żyjącego na ziemi człowieka…
„Przeszliśmy przez coś, czego nie doświadczyli nasi rodzice. Wojna zrobiła z nas starszych od nich. A kiedyś człowiek jest starszy od swoich rodziców, to co ma robić? Kto ma mu pokazać, jak się powinno żyć?”
Każdy z tych czasów to moment przełomowy, moment
traumatyczny, zagrożenie życia, po którym nic nie będzie takie samo. Czas, gdy
ginęli zwykli, niewinni ludzie i nikt nie wiedział jak przy tym przejść do
porządku dziennego… Jednak w
przeciwieństwie do wojny i zamachów terrorystycznych, o walce gejów w latach
80tych nie mówi się w taki sam sposób. A przecież żniwo choroby było ogromne,
wielu ludzi umarło, jednak oni musieli to robić bez troski i pomocy od państwa,
które pozwalało na ich piętnowanie.
„A to jest wojna, serio mówię. To tak, jakbyś od siedmiu lat siedziała w okopach. I nikt inny tego nie rozumie. Nikt ci nie da orderu za męstwo na polu bitwy.”
Ogólna wiedza o
chorobie mieszała się z plotkami, przez co często dochodziło do przejawów
agresji. Z tak wrogim środowisku musi żyć nasz główny bohater. Na szczęście na
tle całej tej nienawiści i strachu, znajduje też przyjaciół, w osobach, których
nawet o to by nie podejrzewał…
To ile tematów, ile emocji i uczuć porusza ta książka
naprawdę ciężko jest opisać. To opowieść nie tylko o stracie, strachu i smutku,
ale też o zwyczajnym życiu, pracy, przyjaciołach. O radościach, smutkach i
rozczarowaniach. Ale też o nadziei i wierze w lepsze jutro.
Mogłabym tu też zwyczajowo opowiedzieć trochę o bohaterach,
ale nie widzę sensu przedłużać. Ich kreacje są niesamowite, są prawdziwe,
realne, pełne. I niepozorne. Nic co napiszę nie odda ich złożoności i
charakterów, więc po prostu wyrażę tu tylko mój zachwyt i zachęcam, by odkryć
ich samodzielnie.
„… gdybyśmy cię nie mieli, musielibyśmy cię wymyślić.”
„Wierzyliśmy jak nikt” Rebecci Makkai to książka z tych,
które zostają w człowieku na długo. Ogrom pracy jaki autorka musiała włożyć, by
zebrać i przejrzeć wszystkie materiały o tamtych czasach jest wprost powalający
– widać to na każdym kroku w tle, na którym toczy się akcja powieści.
Bohaterowie czynnie uczestniczą w wydarzeniach zmieniających historię, a jej
dopracowanie widać na każdej stronie powieści. Co ciekawe, tego ogromu pracy,
jak i tematów poruszanym w książce, jakoś nie zauważa się podczas lektury – ja
skupiałam się po prostu na wydarzeniach, na biegu historii. Dopiero po
skończeniu książki przychodzi taka fala emocji, morze tematów, które gdzieś tam
rozlały się po całej książce. To taka powieść, o której im więcej się myśli,
tym więcej się dostrzega. Po jej lekturze nie da się jej wyrzucić z głowy, a
każdy odkryty temat odkrywa kolejny… Niesamowite, jak duże wrażenie zrobiła na
mnie ta powieść, w momencie, gdy zamknęłam ostatnią jej stronę. Dużo mam w tej
recenzji porównań do morza i fal, jednak właśnie to wydaje się najwłaściwsze w
opisaniu uczuć jej towarzyszących. Wiem też, że ta recenzja to taka mała
kropelka w analizie całej powieści, wierzcie mi – mogłabym o niej jeszcze pisać
przez kilka dobrych stron. Naprawdę, naprawdę warto sięgnąć po tej tytuł!
Moja ocena: 9/10
Za egzemplarz książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu
Poznańskiemu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz