Autor: Robert Marasco
Tytuł: Całopalenie
Tłumaczenie: Bartosz
Czartoryski
Data premiery: 22.04.2020
Wydawnictwo: Vesper
Liczba stron: 324
Gatunek: literatura
grozy
Robert Marasco to amerykański pisarz żyjący w XX wieku.
Początkowo był nauczycielem języków klasycznych, później po sukcesie sztuki „Child’s
play” poświęcił się pisaniu. Swoją karierę pisarską rozpoczynał od gatunku
komedia, który w tamtych czasach królował na rynku amerykańskim. Przy „Child’s
play” postawił jednak na jego przeciwieństwo – literaturę grozy. Historia była
straszna, mroczna i gotycka, pierwszy spektakl nie miał pełnego obłożenia, co
jednak szybko się zmieniło. Sztuka została doceniona, wystawiono ją 343 razy i
zdobyła kilka statuetek Tony. Na jej podstawie powstał później również film.
„Całopalenie” to drugie dzieło, z którego znany jest pisarz.
Tak naprawdę też ostatnie – późniejsze jego powieści i sztuki już nie spotkały
się z entuzjazmem. „Całopalenie” zostało wydane w 1973 roku. Najpierw miała to
być sztuka, mroczna komedia, jednak ostatecznie przybrała kształt powieści
grozy. Książka sprzedała się bardzo dobrze, powstał też na jej podstawie film.
Autor sprytnie wplótł w fabułę aktualne społeczne niepokoje – kryzys finansowy
i uciekanie miastowych na przedmieścia. A jak historia wypada w czasach
współczesnych?
Marian i Ben są wieloletnim małżeństwem. Mają kilkuletniego
syna Davida i mieszkanie w ciasnej, brudnej i głośnej kamienicy w Queens.
Obydwoje są już zmęczeni kurzem, hałasem i zagęszczeniem ludności, w których
przyszło im żyć. Niestety nie mają specjalnych oszczędności, by było ich stać
na zmianę swojej sytuacji – tylko Ben pracuje, Marian czasami dorywczo coś
znajduje, ale głównie siedzi w domu, sprząta i podziwia swoje antyczne zbiory –
jest kolekcjonerką mebli. Kiedy kolejne lato zbliża się nieubłaganie Marian
wpada na pomysł, by poszukać czegoś na wynajem poza granicami miasta – jedno ogłoszenie
w gazecie robi na niej wrażenie – właściciele szukają lokatorów do dużego domu
z basenem położonego nad zatoką na całe lato. Cena wynajmu nie jest zaporowa,
jedynie właściciele wydają się ciut ekscentryczni. Ale ich przecież latem nie
będzie, prawda? Więc nie ma co się zastanawiać! Marian i Ben decydują się na
spędzenie lata na wsi, zapraszają też na wakacje ciotkę Bena, ponad 70letnią
panią. Po przyjeździe Marian jest oczarowana wnętrzem, od razu bierze się za
porządki… Ben, David i ciotka Elizabeth również znajdują sobie zajęcia. Szybko
okazuje się jednak, że z domem jest coś nie tak – każda z przebywających w nim
osób zmienia się wcale nie w pozytywny sposób…
Książka składa się z 11 rozdziałów oraz posłowia Grandy’ego
Hendrixa – jest krótkie i rzeczowe. Dodatkowo powieść została ozdobiona kilkoma
grafikami Macieja Kamudy. Wydanie, jak zawsze u Vesper, jest eleganckie i
solidne.
Narracja powieści prowadzona jest w trzeciej osobie czasu
przeszłego z punktu widzenia dorosłych postaci, najczęściej jednak opisuje
przeżycia Marian. Styl jest uważny i spokojny, przywiązuje ogromną uwagę do
opisu otoczenia, co nadaje książce niepowtarzalnego klimatu.
Baza powieści jest sprytnie wymyślona. Kto z nas nie
chciałby uciec z dusznego, zatłoczonego miasta w środku lata na wieś, do ogromnego
starego dworku, chłodnego, urokliwego i spokojnego? Spiżarnia pełna, dookoła
cisza, spokój, plaża, zatoka… Cena śmiesznie niska. Podejrzewam, że wielu z nas
nie zastanawiałoby się dwa razy – ja wiem, że na pewno bez wahania
zdecydowałabym się na tak cudowne spędzenie lata. Myślę, że w latach 70tych XX
wieku w samym środku Ameryki, w zatłoczonym Queens, potrzeba ucieczki była jeszcze
większa – a przynajmniej tak sugeruje nam autor posłowia. Mieszkańcy miasta na
gwałt szukali posiadłości na przedmieściach, masowo uciekali z miast. Niestety
kryzys finansowym, który dopadł większą część społeczeństwa, bardzo utrudniał
zmianę lokum. To był problem, który mocno w tamtym czasie zaprzątał społeczeństwo,
a Marasco sprytnie to wykorzystał. U niego sielskie, wymarzone wakacje powoli i
niepostrzeżenie zmieniają się w koszmar.
„…czasem czuję, jakbym miał gdzieś mały przycisk. I jest na nim nalepka… „Samozniszczenie”. Jest na podeszwie mojej stopy, na moim zadku albo gdzieś, gdzie ciągle go niechcący naciskam.”
O nawiedzonych domach historie powstawały już wcześniej.
Jednak najczęściej były to bardzo abstrakcyjne twory, domy nawiedzone były
przez złe duchy, a śmiałkowie brali za cel ich zbadanie. Marasco wymyślił coś
innego – tu dom owszem, też jest bohaterem, ale cichym i niepokojącym – jego przemiana
jest spokojna, dzieje się bez zbędnego splendoru i hałasu. Tu nic nie wyskakuje
z kątów, tu gra toczy się na płaszczyźnie psychicznej – przebywanie w tym miejscu
robi coś z mieszkańcami, coś złego… Uwidacznia ich niepokoje, lęki, ale i
umacnia ich negatywne cechy, co ostatecznie prowadzi do katastrofy. Mrocznej,
przerażającej, ale równie cichej. W tamtych czasach zabieg był bardzo
innowacyjny, i to na jego podstawie dopiero później powstały takie głośne
dzieła jak np. „Lśnienie”, z którym ta historia właśnie mocno mi się kojarzyła.
Marasco pokazał inny sposób na sianie grozy – nie musi być efektownie, ale
trzeba wykorzystać ludzkie odwieczne lęki.
Warto wspomnieć też o klimacie powieści – akcja toczy się
niespiesznie, a rezydencja opisana jest szczegółowo i bardzo urokliwie. Z kart
powieści wręcz wylewa się zamiłowanie Marian (i narratora?) do pięknych, starych
wnętrz, widać też, że narrator zna się na rzeczy. Najbardziej mroczne i
niekojące momenty są jednak w chwili, gdy Marian zanosi tacę z jedzeniem
starszej pani – to człowiek -widmo, które siedzi cały czas zamknięte za białymi
drzwiami ozdobionymi tajemniczymi znakami. Pokój prowadzący do tych drzwi ma
swój dziwny urok, wręcz hipnotyzuje. To największa niewiadoma historii, epicentrum
wydarzeń. To magnez, który przyciąga Marian coraz mocniej i mocniej.
A jakie są moje wrażenia z lektury? Oczywiście doceniam
wykorzystanie niepokoju społecznych i klimat historii. Trochę jednak nie
umiałam się w nią wciągnąć, chociaż podejrzewam, że winą bardziej mogę obarczyć
własne rozkojarzenie, niż samą powieść. Zakończenie też mnie nie zaskoczyło –
ale tu znowu trzeba wziąć poprawkę na to, że jest to powieść z 1973 roku. Możliwe,
że wrócę jeszcze kiedyś do niej, bo bardzo chciałabym w pełni docenić jej
duszny i niepokojący klimat.
Moja ocena: 7,5/10
Za egzemplarz książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu Vesper!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz