Autor: Lucinda Riley
Tytuł: Siostra
Słońca
Cykl: Siedem
Sióstr, tom 6
Tłumaczenie: Anna
Esden - Tempska
Data premiery: 15.04.2020
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 672
Gatunek: literatura
obyczajowa
Lucinda Riley to brytyjska pisarka irlandzkiego pochodzenia.
Literacko debiutowała w 1996 roku, wcześniej zajmowała się aktorstwem. Na polski
rynek wkroczyła jakieś 15 lat później, ale o jej nazwisko zrobiło się tak
naprawdę głośno dopiero przy serii „Siedem Sióstr”. To niesamowita saga
rodzinna, której każda część zabiera czytelnika na inny kontynent, zaznajamia z
inną historią z przeszłości. Przygotowanie każdego tomu wymaga od autorki
naprawdę potężnego researchu, każda z nich poprzedzona jest półrocznym pobytem
w opisywanym miejscu i zaznajomieniem się z jego historią. Prawa do ekranizacji
serii zostały już wykupione.
Ja na cykl natknęłam się przypadkowo, w połowie roku 2018. Przeczytałam
tom pierwszy i przepadłam. Od tego czasu z niecierpliwością wyczekiwałam każdej
jednej publikacji autorki, a cyklu o Siostrach szczególnie. Teraz, przy szóstym
tomie, mogę powiedzieć, że jest to moja ulubiona seria, a Lucinda to
zdecydowanie jedna z moich ulubionych zagranicznych autorek. Boję się chwili,
kiedy na rynku ukaże się siódmy, ostatni tom – naprawdę nie chcę, by seria się
kończyła!
Cykl „Siedem sióstr” opowiada historię sześciu sióstr, które
w dzieciństwie adoptowane zostały przez Pa Salta, ich ojca, z różnych części
świata. Każda z nich na inne korzenie, inny kolor skóry, ale wszystkie
wychowały się w pięknej dużej prywatnej posiadłości nad Jeziorem Genewskim. Teraz, gdy każda z nich jest już dorosła, dni
Pa Salta dobiegły końca. Każdej ze swoich córek zostawił spadek - list i
współrzędne geograficzne miejsca, w którym je znalazł. Teraz każda z nich może
odkryć własne korzenie, poznać własną historię, by się odnaleźć i móc budować
nowe, dorosłe życie.
Tom szósty pt. „Siostra Słońca” dotyczy opowieści o szóstej
siostrze, Elektrze. To dwudziestokilkuletnia dziewczyna, modelka o hebanowej
skórze, którą zna cały świat. Miesza w Nowym Jorku, ale tak naprawdę nie ma
swojego miejsca na ziemi. Smutki i złości tłumi używkami. To chyba najbardziej
pogubiona z sióstr, która od samego początku nie była tak zżyta z pozostałymi. Teraz musi w końca zdecydować, czy chce
walczyć o siebie i swoją przyszłość czy się poddać. W zrozumieniu siebie pomoże
jej historia z przeszłości, która sięga lat 30tych XX wieku, pewnej bogatej
białej arystokratki i Wesołej Doliny w Kenii. Czy Elektrze uda się znaleźć sens
życia i szczęście, którego tak usilnie szuka?
„Greckie słowo na bursztyn to electron, a legenda mówi, że w tym kamieniu zostały uwięzione promienie słońca. Pewien grecki filozof zauważył, że jeśli pociera się o siebie dwa kawałki bursztynu, z tarcia tworzy się energia… Nie mogłabyś mieć bardziej odpowiedniego imienia.”
Książka składa się z 54 rozdziałów, które podzielone są naprzemiennie
na historię Elektry i Cecily. Narracja Elektry jest pierwszoosobowa, historii Cecily
przedstawiona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego. Obydwie historie
poznajemy poprzez oczy bohaterek, widzimy to co one, znamy ich odczucia i
emocje nimi targające.
Styl Lucindy jest niepowtarzalny. Można by pomyśleć, że
każda książka zbudowana na podobnej zasadzie (historia współczesna i dawna),
dążąca w sumie do tego samego, czyli znalezienia szczęścia i zrozumienia swojego
istnienia i sensu życia, z czasem może wydać się powtarzalna, nieoryginalna i ostatecznie
dosyć nużąca. Nic bardziej mylnego. Autorka ma niesamowity dar, zamienia każdą
z tych historii w piękną baśń o poszukiwaniu tego co ważne. To, jak zachwyca się
krajobrazami, jak oddaje charakter miejsc, poprzez prywatna opowieść bohaterów opowiada
o ważnych wydarzeniach z historii świata, za każdym razem mnie zdumiewa. Nikt
nie potrafi pisać tak jak ona. Każda z tych historii jest pełna emocji, aż
kipi. Ten tom jest mi szczególnie bliski, prócz Star, Elektra jest mi chyba
najbliższa, mimo iż w poprzednich tomach nie miałam nawet takich podejrzeń. Ale
tak jest właśnie z Lucindą – każdą siostrę odkrywa nam od nowa, tłumaczy ich
zachowania, pokazuje, że pierwsze wrażenie przeważnie jest mylne, by kogoś zrozumieć,
trzeba go poznać.
„To fascynujące, że tak wielu z nas marzy o sławie. Z doświadczenia wiem, że przynosi ona często jedynie nieszczęście. Ludzie myślą, że sława da im prawo do robienia i zdobywania wszystkiego, co im się tylko zamarzy, tymczasem tracą najcenniejsze, co mamy… swoją wolność.”
Historia tego tomu zaznajamia nas z wydarzeniami z okresu II
wojny światowej na terenach Afryki. Wiele dowiadujemy się o białym człowieku,
który kolonizuje tamte tereny, a także trochę o zwyczajach tamtejszych plemion
Masajów. Jednym okiem spoglądamy też na lata 60te XX wieku w Ameryce, gdzie
rozgrywała się walka o równość ras i prawa Afroamerykanów. Część historii
poznajemy oczami białej kobiety, część czarnej, obydwie, według mnie, oddane są
bardzo rzetelnie i prawdopodobnie. Jak przy każdym z tomów, tu też wiele się
dowiedziałam o dawnych czasach, odkrywałam historię z ogromnym
zainteresowaniem. Ta powieść pozwala inaczej spojrzeć na własne życie, docenić
to co się ma i w jakim czasie żyje.
„…kiedy patrzyłam przez okno na światełka w dole, które musiały być Ameryką Południową, myślałam sobie, że przecież ja się o to nie prosiłam. Mnóstwo celebrytów, których poznałam, mówiło mi, że od dziecka marzyli o bogactwie i sławie. Ja marzyłam tylko o świecie, w którym nie czułabym się obca, gdzie byłabym u siebie, Tylko tego zawsze chciałam.”
Oczywiście czasy współczesne również niosą swoje problemy.
Elektra boryka się z uzależnieniami, poczuciem bezsensu i brakiem swojego
miejsca w życiu. Muszę przyznać, że po Star, to właśnie Elektrę rozumiem
najmocniej, jest drugą siostrą, która jest mi bardzo bliska. Książkę zaczynałam
czytać w podobnym nastroju co Elektra, smutna, trochę pogubiona i przytłoczona.
Jednak z biegiem lektury historia przyniosła mi spokój, poczułam się dużo
lepiej, inaczej spojrzałam na własne życie. Nie wiem czy jakakolwiek inna seria
ma na mnie taki wpływ co ta, szczerze - nie wydaje mi się. Lucinda czaruje
słowem, czaruje opowieścią i wartościami, które ze sobą niesie.
„Szkoda tylko, że tracimy poczucie więzi społecznych, Dorastałam w angielskim miasteczku, gdzie wszyscy wszystkich znali. Pamiętam, że kiedy zmarł tata, wspierali mamę. Mogła liczyć na sąsiadów. Ja też. Teraz jest inaczej. Szwendamy się po świecie. Nie mamy poczucia przynależności. Do miejsca czy jakiejkolwiek osoby. To pewnie jeden z negatywnych skutków globalizacji. Ilu masz przyjaciół, którym naprawdę ufasz?”
To co tu opowiedziałam, to ledwie początek rozmyślań o tej
powieści. Nie będę jednak przeciągać, chciałabym, żeby każdy z Was odkrył
osobno dzieje sześciu sióstr, a wszystkim tym, którzy tę przygodę mają jeszcze
przed sobą, trochę zazdroszczę. Na koniec może warto jeszcze wspomnieć o
pięknym wydaniu – Albatros zawsze wydaje ładne książki, ale ta seria prezentuje
się szczególnie. Małe graficzne dodatki w środku, cudowne kolorowe okładki i
baśniowe wyłożenie w środku naprawdę robią duże wrażenie. Uwielbiam patrzeć na
te książki stojące na półce.
Podsumowując, to był naprawdę mocny i wstrząsający tom. To,
co przeżywa bohaterka, to chyba najbardziej ekstremalne przeżycia z całej
szóstki. Niesamowite jest to, jak autorka potrafiła się wczuć w Elektrę, jak
świetnie oddała emocje nią targające. Historia z przeszłości jak zawsze jest
ciekawa i pouczająca, a całość piękna i baśniowa. Tym, co jeszcze nie mieli
przyjemności zapoznać się z serią, za całego serca polecam nadrobić, a ja będę
teraz trwać w oczekiwaniu na tom siódmy, ostatni – bardzo mnie ciekawi, jak
historia zostanie wyjaśniona, ale naprawdę, naprawdę nie chcę, by się kończyła…
Moja ocena: 8,5/10
Za egzemplarz książki do recenzji serdecznie dziękuję
Wydawnictwu Albatros!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz