Ile wersji "Gwiazdy Szeryfa" trafiło do kosza, co dzieła sztuki i fortepiany mają wspólnego z powstaniem powieści, nad czym pracuje teraz Ola Borowiec i gdzie znajduje się jej miejsce mocy?
Zapraszam na rozmowę z autorką!
Autorka z zakupionym w olsztyneckim antykwariacie zdjęciem z widokiem na zamek |
Aleksandra Borowiec notka biograficzna:
Rocznik 1988. Pochodzi z Płocka, mieszka w Warszawie, a serce zostawiła na Warmii i Mazurach. Wielbicielka czarnej kawy i dobrych historii. Finalistka m.in. konkursów organizowanych w ramach Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania (2018) i Góry Literatury (2019). Autorka opowiadań, publikowanych m.in. w czasopismach i magazynach literackich, takich jak "Autograf" czy "Wizje". "Gwiazda szeryfa" to jej debiut powieściowy.
Kryminał na talerzu: Właśnie na rynku ukazała się Pani debiutancka powieść pt.
„Gwiazda Szeryfa”. Ja miałam okazję czytać ją już w grudniu i muszę przyznać,
że zrobiła na mnie duże wrażenie. Jakie to uczucie oddać w ręce czytelnika
swoje pierwsze literackie dziecko?
Aleksandra Borowiec: Bardzo dziękuję za tak miłe słowa. Nie ukrywam, że to dużo
dla mnie znaczy, bo… powiedzieć, że jestem przejęta premierą, to nie powiedzieć
nic. Czuję się i podekscytowana – spełniam jedno ze swoich największych marzeń!
– ale i zestresowana. Przede wszystkim tym, jak zareagują czytelnicy. Tak więc,
odpowiadając na Pani pytanie, wypuszczać książkę w świat to odczuwać splot
bardzo, bardzo różnych emocji.
Jak długo zajęła Pani praca nad tą książką?
Bardzo długo! Na swoim debiucie uczyłam się w ogóle pisać
powieść jako taką. Nie sądziłam nawet, że będę tak wytrwała. Wcześniej
najdłuższe moje teksty miały po dwadzieścia parę stron – na tyle mniej więcej
starczało mi zapału i tak zwanej „weny”.
„Gwiazdę szeryfa” pisałam mniej więcej półtora roku.
Zaczęłam ją, gdy byłam w drugiej ciąży, a ostatnią kropkę postawiłam w ostatnim
dniu mojego urlopu macierzyńskiego.
Wspomnę też, że czytelnikom oddaję do rąk niecałe 660 stron.
W rzeczywistości napisałam dwa razy więcej. „Gwiazda…” powstawała w czterech
wersjach, ostatnia jest rzecz jasna tą finalną. Długo szukałam odpowiedniego
sposobu na opowiedzenie tej historii i w każdym z trzech pierwszych podejść
przychodził moment, gdy stwierdzałam: „oho, dochodzę do ściany”. Wtedy na
spokojnie czytałam to, co napisałam i… wyrzucałam do kosza po to, by rozpocząć
na nowo.
Przełomem była decyzja, że zamiast opowiadać tę historię w
jednym tomie, rozbić ją na cztery części. Zresztą, cały czas czytelniczo na
tapecie miałam okres II wojny światowej i tuż po wojnie plus oczywiście Ziemie
Odzyskane i Mazury. Pojawiało mi się więc coraz więcej „smaczków”, dzięki
którym mogłam lepiej poukładać sobie w wyobraźni tamtą rzeczywistość.
Przyznam się też, że… porządny konspekt zrobiłam dopiero przy
tej ostatniej wersji. Dlatego mam radę dla wszystkich piszących: róbcie
konspekty! Porządne! Warto na to poświęcić tydzień, dwa, trzy. Zwłaszcza, gdy
pisze się powieść gatunkową, w której spinać musi się i intryga, i wszystkie
wątki.
Jak to się w ogóle wszystko zaczęło? Od zawsze chciała być
Pani pisarką?
Tak, to było moje największe marzenie, odkąd tylko pamiętam.
I wymarzony zawód. Zresztą – u mnie w rodzinie jest taki zwyczaj, że w pierwsze
urodziny dziecku daje się do wyboru różne przedmioty. Taka, powiedzmy, wróżba
na przyszłość. Cóż… ja wyciągnęłam książkę i pióro. Więc chyba ta droga była mi
pisana.
A skąd pomysł akurat na taką książkę? Opisującą powojenne
dzieje na Ziemiach Odzyskanych?
Ach, tu też mam fajną historię. Otóż wracaliśmy z moim Mężem
z finału konkursu na opowiadanie fantastyczne, który wówczas wygrałam. Trasa
Radomsko-Warszawa nie należy do szczególnie krótkich, sypało śniegiem, jak nie
wiem co, więc jechaliśmy powoli. Idealne warunki do niespiesznej rozmowy.
Mąż czytał wtedy „1945” Grzebałkowskiej, ja – „Lalę” Dehnela
(albo „Życie Lali”). W każdym razie był tam fragment o tym, jak Helena
Karpińska jeździła na Ziemie Odzyskane szukać dzieł sztuki czy fortepianów. A
może jednego i drugiego. Rozmawialiśmy o tych lekturach, o tym, jak w
podręcznikach historii pomijane są takie czasy przełomu. Bo przecież II wojna
światowa skończyła się 8 maja 1945 roku, nieprawdaż? Koniec tematu.
I tak od słowa do słowa narodził się pomysł na powieść. A że
co roku jeździmy na wakacje pod Olsztynek, to wybór lokalizacji był dość
oczywisty.
Skąd czerpała Pani swoją wiedzę na temat tamtych czasów? Jak
szeroki był Pani research?
I wąski, i szeroki jednocześnie, jak mniemam. Tej wiedzy ma
się jednocześnie zbyt mało i zbyt dużo.
Przyznam, że to była śmiała decyzja: debiutować książką tak
mocno osadzoną w historycznej rzeczywistości. Nie wiem, czy podjęłabym się tego
po raz drugi!
Wiedzę czerpałam z najróżniejszych książek i artykułów.
Wertowałam wydawnictwa poświęcone Ziemiom Odzyskanych, Mazurom, okresowi 1944-1946…
Nałogowo kupuję tego typu pozycje. Bazowałam często na trudno dostępnych dla
mnie (mieszkam w Warszawie) wydawnictwach regionalnych czy uniwersyteckich.
Mamy punkt obowiązkowy każdego urlopu na Warmii i Mazurach.
Jest to wizyta w jednej z olsztyńskich księgarni, która ma znakomicie
zaopatrzoną półkę z regionaliami. Wymiatam ją do cna i w efekcie wracamy z wakacji z bagażnikiem książek!
Z drugiej strony, to dziwne uczucie – musieć być zmuszoną
sprawdzać niemal każdy fakt. Pamiętam – aż głupio się przyznać – jak w
pierwszej wersji powieści moi bohaterowie w kółko jedli kanapki. No jedli te
kanapki i jedli. Co posiłek to kanapki. Aż uświadomiłam sobie… Rety, okres tuż
po wojnie, młyny działają tak sobie, mąka trudno dostępna, chleb – jeszcze
mniej i to podły… No to nie mogli tak się obżerać tymi kanapkami przecież,
prawda? I dodałam na listę researchu kuchnię tamtych czasów czy okupacyjną.
Taki przykład, ale myślę, że dobrze obrazuje to, z czym musiałam się zmagać.
Część książek researchowych, z których autorka czerpała wiedzę o czasach wojennych i powojennych |
To teraz już stricte o książce. Gdzie gatunkowo przypisałaby
Pani „Gwiazdę Szeryfa”? Dla mnie to była nie lada zagwozdka. Dlaczego nie jest
to np. typowy kryminał?
Ja sama najczęściej określam tę książkę jako western. Na
tyle, na ile westernem jest „Prawo i pięść” – film Hoffmana i Skórzewskiego, który
dzieje się na Ziemiach Odzyskanych właśnie.
Rozmawiałam o tym z moją cudowną panią redaktor. A ona tak
słuchała mnie tak i słuchała. I stwierdziła, że wszystko świetnie, ale w
księgarniach półek z westernami jeszcze nie mają. Myślę, że „Gwieździe….” póki
co rzeczywiście najbliżej do kryminału.
Ale – mam nadzieję, że nie zepsuję niespodzianki – w
kolejnych tomach ta opowieść będzie się rozwijać w zupełnie innych kierunkach.
A dlaczego nie napisałam typowego kryminału? Bo mogłam i
chciałam zawikłać nieco tę historię.
Co sprawiło Pani największą trudność podczas pisania?
Stworzenie konspektu. Planowanie to dla mnie koszmar, ale –
jak się okazało – również i konieczność.
I liczba – przepraszam za wyrażenie, ale to cytat z Olgi
Tokarczuk, więc czuję się usprawiedliwiona – dupogodzin, które trzeba
wysiedzieć, by powstała powieść. Pozbyłam się wszelkich romantycznych mitów, wizji
tych wszystkich stron spływających spod klawiatury w przypływach wielkich
natchnień. Nie, to dość mozolna, bywa, że żmudna, praca. Która w dodatku musi
być regularna. Rzeczywiście pisałam dzień w dzień, zakładając sobie dzienne
normy do wyrobienia. A że niezły ze mnie przodownik pracy, to udawało mi się
ich przestrzegać z żelazną konsekwencją.
Bohaterowie Pani powieści są naprawdę mocno charakterni i
intrygujący. Którego z nich lubi Pani najbardziej i dlaczego?
W jakiś tam sposób lubię ich wszystkich. Ale do dwojga mam
szczególny sentyment.
Moim ulubieńcem pozostaje komendant olsztyneckiej Milicji
Obywatelskiej, czyli Zdzisław Waligóra. Jest rubaszny, niedźwiedziowaty w
obyciu, bardzo pragmatyczny. To człowiek, któremu nowy ustrój przyniósł w dojrzałym już wieku społeczny awans. Jego
cel jest więc prosty: urządzić się jak najwygodniej w powojennej
rzeczywistości. Swoich bohaterów starałam się tworzyć tak, by byli jak
najbardziej „ludzcy”. Każdy z nich jest, jak to w życiu, trochę dobry, trochę
zły. Tak samo komendant. Wśród jego pozytywnych cech jest na pewno ogromna
miłość do żony i dorosłej córki. Wśród negatywnych… Cóż, myśli przede wszystkim
o bezpieczeństwie swojej rodziny oraz o stanowisku, co czasem prowadzi do
moralnie wątpliwych wyborów.
Jego dialogi też pisało mi się najlepiej i mam szczerą
nadzieję, że czytając wypowiedzi komendanta czytelnicy chociaż parę razy uśmiechną
się pod nosem.
Druga w kolejności jest olsztynecka „wiedźma” – szeptucha
czy może raczej pruska rakana? Czyli po prostu Stara Niemra. Miejscowa
znachorka, która nie wyjechała z miasteczka, gdy wkraczali doń Sowieci. Dla
osiedleńców z centralnej Polski jest miejscową wariatką. Ale i ona skrywa swoje
tajemnice.
Wiem, że „Gwiazda szeryfa” to pierwszy tom cyklu. Czy już
Pani wie z ilu części będzie się składał? Ma już Pani zarys dalszych tomów?
Zdecydowanie! Jak już wspominałam – planowałam, o naiwna!,
zmieścić całą historię w jednej książce. A jak widać ledwie jej część
pochłonęła ponad 600 stron!
Lubię systematyczność i porządek (ale tylko w pisaniu,
zastrzegę od razu!), planuję więc opowiedzieć całość w czterech tomach. Z
których każdy – czego można domyślać się już po podtytule pierwszego – będzie
dział się w danej porze roku.
Mam nadzieję, że czytelnikom „Gwiazda szeryfa” spodoba się
na tyle, by chcieli poznać dalszy ciąg tej opowieści.
Jaki idą prace nad drugim tomem? Kiedy możemy się go
spodziewać i czy może nam Pani zdradzić czego możemy się spodziewać? Ja jestem
naprawdę bardzo ciekawa, co wydarzy się w drugiej części!
I tutaj muszę trochę pogmatwać. Jestem jak kot i robię po
swojemu. Miała być fantastyka, wyszedł kryminał. Powinnam siadać nad drugim
tomem, a… piszę zupełnie inną powieść, spoza cyklu. W dodatku znowu
międzygatunkową hybrydę, znowu z wątkiem śledztwa na głównym planie. Ale
zdecydowanie nie historyczną – a wręcz przeciwnie, osadzoną w przyszłości.
Mam nadzieję, że uda mi się ją skończyć do wiosny.
Co do drugiego tomu… Hmmm, co do zasady – tu chyba Panią
zaskoczę – głównym bohaterem cyklu docelowo wcale nie będzie sierżant Malewski.
A i sama opowieść ze śledztw i zbrodni zmierzać będzie ku historii zemsty. Ale
czyjej, za co i na kim – niech to na razie pozostanie moją słodką tajemnicą.
To teraz chcielibyśmy poznać Panią trochę lepiej. Co lubi
Pani robić w wolnym czasie?
Czytać! Czytać i jeszcze raz czytać! Książkę mam
przyrośniętą do ręki, naprawdę. Jak nie papier, to czytnik, jak nie czytnik, to
papier. Uwielbiam od dziecka.
Poza tym bardzo lubię spędzać czas z moją rodziną. A
zwłaszcza snuć się po Warszawie podczas weekendowych kilkugodzinnych spacerów,
podczas których zwiedzamy własne miasto na piechotę, zaglądając tu i tam i
odkrywając wciąż nowe zakątki. To też świetna okazja, by porządnie ze sobą
pogadać, bez żadnych przeszkadzajek w postaci telefonów, telewizora czy po
prostu domowych obowiązków, które zawsze gdzieś wychyną z kąta.
Lubię też gotować, zwłaszcza w weekendy, kiedy mam na to
więcej czasu. Karmienie bliskich sprawia mi ogromną przyjemność. Szczególnie
gdy widzę, jak im smakuje.
Jak wygląda Pani biblioteczka? Po jaki gatunek sięga Pani
najczęściej i którego z autorów ceni najmocniej?
Tak sobie myślę, że może dlatego tak skaczę po gatunkach,
bo… czytam wszystko. Naprawdę. Na moich półkach i hałdach hańby jest miejsce i
na poezję, i na kryminały, i na powieści obyczajowe, i na historyczne, i na
fantasy, które uwielbiam, i na prozę mocno artystyczną. Po prostu kociołek alchemika.
Rzeczywiście czytam bardzo szybko, więc nie szkoda mi czasu
na literackie eksperymenty. Bo na przykład mój Mąż wyjątkowo starannie dobiera
swoje lektury. A ja nie. Ja idę do biblioteki czy księgarni i biorę z półek. A
potem czytam i albo mi się podoba, albo okazuje się, że był to wybór
nietrafiony. Ale bardzo często odkrywam coś ciekawego.
Autorów ukochanych mam cale legiony. Na pewno od zawsze Olga
Tokarczuk. Jej „Prawiek i inne czasy” czytałam w wieku lat nastu i do dzisiaj
pamiętam wrażenia z tej pierwszej lektury. Kurt Vonnegut. Ota Pavel i jego
„Śmierć pięknych saren”. Steinbeck. W ogóle proza amerykańska. Ostatnio Michael
Chabon, którego książki czytam nałogowo (on też pisze między gatunkami!).
Polecam bardzo, jeśli jeszcze nie miała Pani okazji. Ale i Andrzej Sapkowski, i
Isabel Allende z jej „Domem duchów”, i Balzac, i Prus. To trudne pytanie!
Z poezją jest prościej. Tu król jest tylko jeden – Konstanty
Ildefons Gałczyński. A zaraz po nim na piedestale są Andrzej Bursa i Stanisław
Grochowiak.
Ma Pani swoje ulubione miejsce na Ziemi?
Oooooj tak. Nietrudno domyślić się pewnie, że znajduje się
ono na Mazurach. To położony w środku lasu nad jeziorem, kultowy w pewnych
kręgach ośrodek „Kormoran” w Mierkach pod Olsztynkiem. To takie moje miejsce mocy.
Spędzamy tam co roku tydzień, zawsze obiecujemy sobie, że przyjedziemy w
przyszłym roku na dwa. Kiedy zjeżdżamy w las z trasy Olsztynek – Szczytno i
spomiędzy drzew pobłyskuje jezioro, czuję się, jakbym wróciła do domu po
długim, długim roku. I przez cały pobyt próbuję się napatrzeć tyle, żeby
starczyło mi na kolejnych 12 miesięcy.
A poza tym Płock, z którego pochodzę i który cały czas
gdzieś tam noszę przy sercu.
I na koniec, jako że mój blog nosi nazwę
kulinarno-kryminalną, to proszę nam zdradzić co najbardziej lubi Pani jeść? 😊
Wszystko! Uwielbiam jeść, naprawdę. Jestem smakoszem typu
„fusion”. Bo z przyjemnością zjem i pizzę czy makaron, i sushi, i schabowego, i
wegańską zapiekankę. Byle byłoby smaczne i starannie przyrządzone.
Ale mam na przykład swoją ulubioną zupę. Jest nią rosół,
który mogę jeść na okrągło, nieważne, lato czy zima. Moja świętej pamięci
babcia gotowała najlepszy rosół świata, cały czas pamiętam ten smak. Próbuję go
odtworzyć, ale bez powodzenia. Choć ostatnio odkryłam, czego mi brakuje.
Sagana! Takiego ogromnego, na kilkanaście litrów, do którego można nawalić
mięsa i warzyw, a gdy się je wyjmie, to zostaje nieco więcej zupy niż na dwa
palce.
Niestety, skazana jestem na porażkę. Mąż odmawia zakupu
sagana z przyczyn praktycznych. Twierdzi, o naiwny, że nie mamy na niego w domu
miejsca. Ale tak sobie myślę, że może nabędę w tajemnicy. Najwyżej ukryję w
tajnej bazie z książek.
Serdecznie dziękuję za poświęcony czas i życzę dalszych
sukcesów literackich!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz