Autor: Kazimierz Kyrcz Jr.
Tytuł: Chłopcy,
których kochano za mocno
Cykl: Dziewczyny,
które miał na myśli, tom 2
Data premiery: 20.01.2020
Wydawnictwo: HarperCollins
Polska
Liczba stron: 384
Gatunek: kryminał
O Kazimierzu Kyrczu Jr. przeczytałam po raz pierwszy na
profilu facebookowym Wojciecha Chmielarza przy okazji premiery „Chłopców,
których kochano za mocno”. Autor zachwalał książkę jako mroczną i brutalną,
zmieniającą spojrzenie na polską policję. Napisał nawet swoje polecenie na jej okładkę.
Jako że Chmielarza cenię, jest w końcu moim ulubionym polskim pisarzem z
gatunku thriller/kryminał, to zdecydowałam się na lekturę polecanej książki
przekonana, że skoro dostała takie polecenie, to musi być naprawdę dobra. O tym
czy faktycznie tak było, napiszę za chwilę. Teraz szybkie spojrzenie na samego
autora.
Kazimierz Kyrcz Jr. jest oficerem krakowskiej policji. Debiutował
w wieku 34 lat zbiorem opowiadań „Piknik w piekle” napisanym we współpracy z Dawidem
Kainem. Od tego czasu autor podjął się jeszcze kilku podobnych współprac, wydał
wiele zbiorów i osobnych opowiadań. 9 lat później w 2013 roku autor wydał swoją
pierwszą samodzielną powieść pt. „Podwójna pętla”. Oprócz tego debiutu i „Chłopców,
których kochano za mocno” na rynku ukazała się jeszcze książka „Dziewczyny,
które miał na myśli”, która jest początkiem historii kontynuowanej w „Chłopcach…”
oraz dwa zbiory opowiadań. Pisze w gatunkach kryminał, fantastyka i horror, a
jego książki tłumaczone są na 4 języki: angielski, rosyjski, czeski i słowacki.
Jest też współzałożycielem zespołu rockowego Lusthaus.
Historia „Chłopców, których kochano za mocno” kręci się
wokół Kuby Szpikulca, mordercy prostytutek. Policja właśnie dostała zgłoszenie
do kolejnej jego ofiary znalezionej w okolicy kościoła w jednej z dzielnic Krakowa.
Ekipa zajmująca się tropieniem Szpikulca pod przewodnictwem Edyty Fortuny ma
bardzo trudne zadanie – jakiś czas temu do mediów dostał się przeciek o
podpisie Kuby, jaki wykonuje na ciałach swoich ofiar, przez co teraz policja
dostaje sporo mylnych zgłoszeń, w których przypadkowi zabójcy posługują się jego
znakiem, by zmylić tropy. Czy tak jest w tym przypadku? Jak policjanci znoszą
presję pościgu za tak brutalnym i nieuchwytnym mordercą? Czy w końcu im się to
uda? Wyjdą z tego bez szwanku?
Książka składa się z 59 rozdziałów podzielonych na 6
tytułowanych części oraz epilogu. Rozdziały są krótkie, każdy opatrzony jest
cytatem z jakiegoś znanego serialu telewizyjnego. Narracja prowadzona jest w trzeciej
osobie czasu przeszłego, skupia się na każdym z bohaterów mniej więcej po równo.
Książkę czyta się szybko, niestety nie mogę powiedzieć, że łatwo, bo gdzieś 1/3
dialogów powieści nie zrozumiałam wcale. Wydaje mi się, że jest to styl, który
trafi tylko w wąski krąg odbiorców, ludzi obracających się w podobnych kręgach
co autor, posługujących się podobnymi zwrotami – zakładam, że to język
policyjny, choć oczywiście mogę się mylić. W każdym razie bohaterowie powieści
często posługiwali się jakby szyfrem, do którego nie znam klucza, przez co
meritum mi umykało.
„Co niedzielę chodzili na dworzec. Tam ojciec dawał mu grosik. Tytus kładł go na torach i czekali, aż przejedzie po nim jakiś pociąg. Nic nie mogło się równać z frajdą, jaką sprawiało sprawdzanie, w co zamieni się moneta. Blaszki spod kolejowej pracy miały różne kształty i wielkości. Nie znalazłoby się dwóch identycznych.
Możliwe, że właśnie tamte zabawy wykształciły w Marchwicy przekonanie, że choć ludzie wyglądają podobnie, tak naprawdę nie pasują do siebie.”
Historia zaczyna się mocno i brutalnie. Pierwszy rozdział
zastanawia i szokuje, zapowiada mocno pokręcona lekturę i wgląd z bardzo
skrzywdzony, psychopatyczny umysł. Niestety na tym się kończy. W powieści jest
ogromna liczba postaci, każda opowiada jakąś swoją historię, a jest ich tak
dużo, że nie wiadomo kto jest kim i o co im chodzi. Czytałam książkę bez
znajomości tomu poprzedniego, ba, wcześniej nawet nie wiedziałam, że jest to
kontynuacja, ale nie wydaje mi się, żeby nawet znajomość „Dziewczyn...” Specjalnie
zmieniła ten odbiór. Za dużo opowieści, za dużo historii, za dużo bohaterów w
jednym, przez co każdy jest potraktowany wyrywkowo, na czym traci cała powieść.
„Marzył, by ktoś powiedział mu, że nie warto się martwić, bo wszystko się ułoży. Że będzie dobrze. Bzdura. Nie będzie. Już nigdy. Najchętniej wyszedłby ze swojej głowy, gdyby tylko miał dokąd pójść.”
Muszę też przyznać, że jest to jedna z najbardziej przygnębiających
książek jakie ostatnio czytałam. Świat, który przedstawia nam narrator, jest
zły do szpiku kości. Tu każdy jeden człowiek zdolny jest do zabójstwa bez
wyrzutów sumienia (oprócz jeden policjantki), każdy dba tylko o siebie, brak tu
jakiejkolwiek empatii i zrozumienia. Tu każdy jest po prostu zły. Niektórzy są psychopatami,
niektórzy mordercami, niektórzy chyba po prostu szaleni. Zagęszczenie morderców
i zbrodniarzy na tak małej przestrzeni jest po prostu przesadnie ogromne. Jedyną
ostoją jako takiego człowieczeństwa jest tu policja, a przynajmniej jej część,
która i tak radzi sobie średnio.
Książkę czyta się na pewno lepiej, gdy jest się w podłym
nastroju – niestety po jej lekturze podły nastrój tylko się pogłębia.
„Nie znał wielu takich piosenek. Wiadomo, o wiele łatwiej nagrać jakiegoś smęta, nadającego się jako podkład do otwarcia sobie żył, niż pogodny numer, dający choćby odrobinę nadziei na pozytywny obrót spraw.”
Podsumowując, książka kompletnie nie trafiła w mój gust
czytelniczy. Jak pisałam, myślę, że może ona trafić w bardzo wąskie grono
odbiorców, policjantów, którzy posługują się podobnym językiem, mają podobne
poczucie humoru. Dla mnie tu było za mrocznie, za dużo, za bardzo ironicznie i
za duże pomieszanie wątków. Gdyby to nie była książka do recenzji, nie
doczytałabym jej do końca.
Moja ocena: 3/10
Za egzemplarz książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu
HarperCollins Polska!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz