Tytuł: Miasteczko
Anterrey. Znamię
Data premiery: 21.08.2019
Wydawnictwo: Novae
Res
Liczba stron:
282
Daniel Rzadziejewski to polski autor, który na swoim
koncie ma trzy wydane powieści. Debiutował około roku 2008 powieścią „Metodyk”,
w której podejrzewam, że najmocniej korzystał z własnych doświadczeń – co prawda
bohater książki ma wiele problemów natury osobistej i nie tylko, ale z autorem
wiąże go zawód nauczyciela języka angielskiego. Cztery lata później ukazała się
druga powieść pt. „Grzech ojca”, a w tym roku trzecia pt. „Miasteczko Anterrey.
Znamię”, która jest połączeniem kryminału z literaturą grozy. Prywatnie autor
lubi podróżować, pisać i oczywiście nauczać. Ostatnia powieść autora to było moje pierwsze
spotkanie z jego twórczością. Czy udane?
Akcja „Miasteczka Anterrey. Znamię” opiera się na historii
zaginięć trzech osób – 2 tygodnie temu zaginął lubiany ksiądz, chwilę później
młody 14letni chłopiec, teraz aptekarka Tatiana. Śledztwo prowadzi Richard
Murray wraz z nowym partnerem Stevem Smithem. W tym samym czasie na obrzeżach
miasteczka dochodzi do siebie po upadku z klifu znany pisarz grozy. Niestety
szybko okazuje się że mężczyzna doznał amnezji, nic nie pamięta, a kobieta,
która z nim mieszka zachowuje się podejrzanie oschle i tajemniczo... Czy pisarz
wiedział coś, co pomogłoby rozwiązać zagadkę zaginięć? Co te dwie sprawy mają
ze sobą wspólnego?
Kompozycyjnie książka podzielona jest na prolog, 17
rozdziałów oraz epilog. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu
przeszłego, toczy się trójtorowo – narrator podąża za Richardem, Anthonym oraz
Yakshitem, jest wszystkowiedzący, wie co w przyszłości spotka bohaterów.
W powieści najbardziej interesujące wydało mi się samo
miasteczko. Leży w jakimś nieokreślonym miejscu na mapie, jest jakby miejscem
przejściowym, coś jakby czyśćcem. Zawsze jest tam pochmurno, ludzie są ospali,
ale jak już tam trafią, to zostają na stałe. Nikt nigdy nie wyjeżdża z
Anterrey, nic złego też nigdy się tam nie dzieje. Aż do teraz, kiedy
nieokreślone zło przekroczyło progi miasteczka i tylko Indianin Yakshit widzi
to dokładnie.
„To miejsce na pograniczu wymiarów, gdzie moc z zaświatów przenika do naszego życia doczesnego. To miejsce, do którego wkraczają dusze, by zamknąć niedokończone sprawy z poprzedniego wcielenia. To miasto po drugiej stronie życia, ale jeszcze nie w objęciach śmierci.”
Ciekawy jest też temat, który porusza książka pod koniec –
nie mogę o nim niestety napisać, bo mogłabym Was naprowadzić na zakończenie.
Podkreślę tylko, że zaliczam go na plus.
Ogólnie książka balansuje na pograniczu gatunków – ma w
sobie zarówno kryminał jak i elementy literatury grozy, jakieś paranormalne
wątki. Autor miał ciekawy pomysł na zbrodnię, niestety z wykonaniem poszło już
gorzej.
Teraz pora przejść do wątków, które raczej nie wzbudziły
mojego entuzjazmu.
Zacznijmy od stylu pisarza. Coś z nim było nie tak, był
chyba trochę nieskładny. Kompletnie nie umiałam się do niego przyzwyczaić, cały
czas coś mi nie pasowało, coś nie grało, przez co nie umiałam za bardzo wczuć się
w fabułę. Widać, że autor chciał książkę urozmaicić – w fabułę powplatał fragmenty
książki Anthony’ego, czasami jakieś rymowane wierszyki. Niestety nie mogę tego
zaliczyć na plus, bo nie było to wplecione umiejętnie – często raziły mnie w
oczy przeskoki stylów, a wierszyki były raczej śmieszne – moim zdaniem
całkowicie niepotrzebne.
Od razu wspomnę też o dialogach – są one dosyć sztuczne
i pełne wykrzykników. W rzeczywistości
nikt tak przecież nie mówi. Szkoda, bo może wystarczyło zmienić lekko interpunkcję,
a już odbiór mógłby być ciut inny.
Teraz trochę o bohaterach. Fabuła po części opiera się na
postaci pisarza, który stracił pamięć. Podobno jest znany, mieszka na uboczu
Anterrey w starej leśniczówce, utrzymuje się z pisania książek. Jednak jego
zachowanie było dla mnie bardzo nieprawdopodobne już od samego początku
powieści. Był za spokojny, za bardzo opanowany jak na człowieka, który budzi
się i okazuje się, że nie pamięta niczego. Za mało naciskał na Barbarę, która podobno
z nim mieszka, ale nic mu nie chce powiedzieć o nim i o przeszłości. Że nie
wspomnę o tym, że co chwilę bez powodu płakał.
Równie dziwna postacią jest śledczy Murray. Kobietę, którą
widział raz, już pokochał i nie wyobraża sobie bez niej życia, partnera, z
którym rano zaczął pracować, już ochrania przed oskarżeniami i nie wierzy w
jego winę. Trochę dziwne, prawda? Szczególnie, że narrator kreuje go na
rozsądnego mężczyznę...
No i na końcu Yakshit, Indianin, który rozmawia z
duchami, przepowiada przyszłość, widzi przeszłość. Poczynając od jego imienia,
poprzez wierszyki, którymi czasami się wypowiada, po dziwne, fantastyczne
zjawiska, dziejące się wokół niego. Nie wiem co miała na celu ta postać, może
nadanie książce głębszego sensu? Jednak mnie nie przekonała.
Mam ogólnie jeszcze trochę uwag do fabuły, ale nie będę
może tu wypisywać wszystkich potknięć autora... Po prostu nie była ona dobrze przemyślana,
czasami nielogiczna i nieracjonalna, chwilami zamiast straszna – śmieszna.
Nie pomaga tu też niestety okładka książki – szkoda, że
grafika, która jest z tyłu, nie jest z przodu. Jest ładna, może trochę
oklepana, ale niesie jakiś przekaz, ma głębię. Ta z przodu jest według mnie po
prostu brzydka. Gdyby środek był zadowalający, mogłabym na nią przymknąć oko –
tak niestety tylko dokłada do negatywnego odbioru całości.
Ja naprawdę nie lubię krytykować powieści. Zawsze szukam pozytywów,
czegoś co podniesie wartość lektury. Tu znalazłam dwa – ciekawy pomysł na
miasteczko i na kryminalne śledztwo. I niestety to tyle. Nie przekonał mnie
styl, nie przekonali bohaterowie, nie przekonał przebieg fabuły. Bardzo ciężko
czytało mi się tę książkę i mimo że raczej staram się doczytywać książki do
końca, to gdyby to nie był egzemplarz recenzencki, na pewno odłożyłabym ją
niedokończoną. Szkoda, niestety bywa i tak.
Moja ocena: 3/10
Za egzemplarz książki dziękuję autorowi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz