czerwca 09, 2025

"Morderstwo u kresu świata" Stuart Turton

"Morderstwo u kresu świata" Stuart Turton

Autor: Stuart Turton
Tytuł: Morderstwo u kresu świata
Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
Data premiery: 21.05.2025
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 418
Gatunek: postapo / sci-fi / kryminał
 
Stuart Turton to autor, który na początku swojej literackiej drogi obiecał, że każda jego książka będzie inna od poprzednich. I podobno na razie mu się to udaje! Jego debiutem było “Siedem śmierci Evelyn Hardcastle”, która, jak sam autor ją określa, była kryminałem z motywem Dnia świstaka, druga “Demon i mroczna toń”, która ukazała się dwa lata po pierwszej (na rynku anglojęzycznym w 2020, w Polsce rok później) to powieść historyczna o nawiedzonym statku, a w “Morderstwie u kresu świata” dominuje klimat postapokaliptyczny oparty o kryminalną zagadkę. Na ten tytuł jednak czytelnicy sporo się naczekali - aż cztery lata zajęło autorowi jego stworzenie, a to dlatego, że, jak przyznaje w posłowiu, pierwszą gotową wersję… wyrzucił do kosza. Miejmy nadzieję, że z powieścią numer cztery tak nie będzie - już teraz autor zapowiada ją jako współczesną powieść z dreszczykiem. Jego książki, mimo iż wydawane w sporych odstępach czasowych za każdym razem trafiają na listy bestsellerów, już pierwsze dwie na rynku UK i USA sprzedały się w liczbie ponad miliona egzemplarzy. Tłumaczone są na około 30 języków, są też śmiałkowie, którzy chcieliby podjąć się ekranizacji…
Poza tworzeniem niebanalnych historii, aktualnie Turton mówi o sobie, że jest dziennikarzem, choć w swoim życiu parał się wieloma zajęciami. To typowo brytyjsko-artystyczna dusza: kocha herbatę i nigdy nie dotrzymuje swoich planów… Jedyna stała w jego życiu to książki i ludzie, którzy się nimi otaczają.
 
Kilkaset lat w przyszłości - ludzkość ogranicza się do małej osady położonej na jednej z greckich wysp. To tam odseparowana przez elektroniczne zabezpieczenia od śmiercionośnej mgły żyje ponad setka mieszkańców. Ich wioska ogranicza się do niewielkiej części wysepki, ich życie płynie stałym rytmem - praca na roli, rozwój własnych zainteresowań, wspólne posiłki i jedna pora spania. Życie ograniczone jest do lat sześćdziesięciu, później zwyczajnie się umiera… Nie dotyczy to jednak trójki nestorów, którzy żyją już od ponad stu lat, urodzili się jeszcze w czasach sprzed mgły… To oni rządzą wioską, to im mieszkańcy są poddani, to oni dbają, by mgła trzymała się z daleka, a mieszkańcom żyło się dobrze. Oni i Abi, głos, który słyszą w swoich głowach. A jednak pewnej nocy coś idzie kompletnie nie tak. Dochodzi do morderstwa, a zabezpieczenia przed mgła zostają zdjęte. Zostają im zatem dosłownie trzy dni życia… Chyba że? Abi sugeruje, że może uda jej się zabezpieczenia przywrócić, jeśli tylko znaleziony i ukarany zostanie morderca… W śledztwo angażuje się jedna z mieszkanek wioski, Emory, która już od dzieciństwa wykazywała się nadzwyczajną dociekliwością. Czy jednak uda jej się tak sprawnie przeprowadzić śledztwo, by zdążyć przed śmiercionośną mgłą? Sprawa jest o tyle skomplikowana, że pamięć wszystkich mieszkańców z kluczowej nocy została wymazana…
“Przed dziewięćdziesięcioma laty skończył się świat, ponieważ ludzie na to pozwolili (...). Mieli szansę zmienić bieg rzeczy, stworzyć dla siebie inną przyszłość, ale zamiast tego popadli w zobojętnienie. Wmówili sobie, że zadanie ich przerasta i nie ma sensu ryzykować porażki. Ale właśnie tak się to robi. Tak się ratuje świat (...). Porażka to nie tragedia, jeśli zmierzasz we właściwym kierunku.”
Książka rozpisana jest na spis postaci, prolog, kilka części odliczające czas do końca świata oraz epilog. Każda część podzielona jest na kilkustronicowe rozdziały, w sumie jest ich osiemdziesiąt. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie czasu teraźniejszego przez Abi, która ma wgląd w myśli każdego mieszkańca wyspy, jednak na potrzeby tej opowieści oddaje nam kilka perspektyw: Emory, jej córki i jej ojca, przyjaciółki i jej ojca oraz nestorów. Imię każdego z nich jest tak różne od innych, że czytelnik od początku nie ma problemów, by połapać się w tym, kto jest kim. Styl powieści jest oszczędny, narratorka raczej stara się oddać to, co się dzieje i wnioski, do jakich postacie dochodzą, bo przecież teraz działanie jest najważniejsze. A jednak mimo wszystko udaje się jej oddać dość zaskakujące zachowanie mieszkańców, którzy nadal w obliczu bardzo bliskiej śmierci skłonni są oddać swoje życie w ręce nestorów. Poprzez krótkie zdania i całkiem inną rzeczywistość w porównaniu do naszej własnej, chwilę trwa zanim do opowieści się przyzwyczaimy - warto dać jej te kilkadziesiąt stron, bo jak już wpadnie się w jej rytm, to trudno się od niej oderwać.
“- Dlaczego nikt niczego nie kwestionuje?
- Bo ludzie lubią być zadowoleni - pada prosta odpowiedź.
- Nie próbuję tego zmienić.
- Ty może nie, ale odpowiedzi niemal zawsze prowadzą do zmian.”
Na początku musimy się przecież zaznajomić ze światem, który zastaliśmy w rzeczywistości po apokalipsie, która zgładziła potężną część ludzkości. Do katastrofy doszło dziewięćdziesiąt lat temu - wtedy ludzkość była mocno podzielona, choć klasowo raczej podobna do tego, co znamy, jednak ocieplenie klimatu i zaawansowanie technologiczne były zdecydowanie bardziej posunięte. Na wysepce, która teraz jest ostatnią ostoją ludzkości, był ośrodek badawczy, który prowadziła Niema, nastrasza z nestorek, a pozostała dwójka z nią pracowała. Niestety nie udało im się na czas wypracować ochrony przed mgłą, a wraz z nią przyszedł koniec technologii, jakie znali - wszystkie sprzęty przepadły, a na wysepce nie ma ich z czego zbudować. Niema zdążyła tylko stworzyć zapory wokół wyspy, które od dziewięćdziesięciu lat zapewniały im bezpieczeństwo. Mieszkańcy wioski poza nestorami już nie pamiętają życia sprzed zamknięcia, to trzecie pokolenie żyjące w ten sposób. Ich codzienność jest prosta i całkiem przyjemna - nie kwestionują nadrzędności nestorów, traktują ich trochę jak półbogów, a siebie z prawdziwą życzliwością - to zawsze dobro wioski jest stawiane na pierwszym miejscu.
“Wyobraź sobie miliony ludzi żyjących na tej planecie jak równy z równym (...). Nie ma biedy, nie ma wojen, nie ma przemocy. Wyobraź sobie, że budzisz się ze świadomością, że nic ci nie grozi i możesz bez przeszkód dążyć do celu, który sama sobie wyznaczyłaś.”
Z tej uległości wyłamuje się Emory, która od dzieciństwa zadawała za dużo pytań. Jej mąż zginął podczas misji badawczych jednej z nestorek, a jej córka poszła właśnie w jego ślady, przez co teraz ze sobą nie rozmawiają. Ojciec również się z nią nie dogaduje, nie potrafi zrozumieć jej braku podporządkowania się, on sam służy Niemie od lat. I tak Emory z wyrzutka staje się wymarzoną postacią w chwili, gdy potrzebny jest ktoś dociekliwy, ktoś, kto pójdzie swoją drogą i nie da się zwieść innym. Na to Emory całe swoje niedopasowane życie czekała - by stać się detektywką, by chronić wyspę przed zagładą.
“Na tej wyspie tajemnice mają ostre kły i nie lubią być wywlekane na światło dzienne.”
Sama intryga rozwija się powoli, istotną rolę odgrywa w niej sposób funkcjonowania wioski i zachowanie mieszkańców. Poznajemy ich zwyczaje, ich rytm życia, który różni się od naszego. W tym czasie Emory stara się po śladach iść do celu, choć nie jest to łatwe, kiedy nikt nic nie pamięta, motywów zabójstwa brak, a Abi, która wie wszystko, również nie potrafi pomóc - i jej pliki z tej nocy zostały skasowane. Nierozerwalne powiązanie intrygi z postapokaliptyczną wizją daje spokojną, zaskakującą i zmuszającą do refleksji mieszankę.
“Bywa, że jedyny pewny sposób na wygraną to pozwolić pionkom trwać w przekonaniu, że same sterują własnymi działaniami.”
Bo dla mnie właśnie ten aspekt refleksyjny był tutaj najciekawszy - jasne, kreacja świata i zagadka są ciekawe, ale nie jest to nic, czego w prozie fantastycznej by jeszcze nie było, zgrabna historia podana w ciekawy, zajmujący sposób. Jednak to, co między wersami się kryje, daje więcej niż rozrywkę. Przede wszystkim zastanawiamy się na człowieczeństwem, nad ludzkim zachowaniem w obliczu katastrofy. Czy naprawdę ludzkość skazana jest na egoizm? Czy kiedy dochodzi do sytuacji zagrażających życiu zawsze myślimy tylko o sobie kosztem innych? Dlaczego? A może w końcu jak mieszkańcy wioski powinniśmy się kierować dobrem ogółu?
“Najbardziej przerażające we mgle było to, jak szybko obudziła wszystko, co najhaniebniejsze w ludzkich sercach. Powiedz, Emory, jak można z czystym sumieniem ratować gatunek, który będąc świadkiem brutalności mgły, postanawia zawstydzić ją własnym okrucieństwem?”
No i właśnie, czy ważniejsze jest dobro ogółu czy indywidualne potrzeby - czy możemy się dla ludzkości poświęcać? A co z postępem - jeśli wszyscy będą ulegli tak jak mieszkańcy wioski, to przecież nigdy ludzkość nie pójdzie do przodu. Ale czy to faktycznie jest jej cel?
Autor pyta nas również o okrucieństwo, czy nierozerwalnie związane jest z człowieczeństwem. A zatem czy człowiek z założenia ma predyspozycje do zła? Bardzo dużo pytań, na które wraz z postaciami szukamy odpowiedzi, ale czy je znajdziemy? Albo czy znajdziemy odpowiedzi w takiej wersji, jaką jesteśmy w stanie przyjąć? Bardzo podoba mi się to, o co autor pyta, bo są to pytania ważne, szczególnie dla fanów powieści kryminalnych, gdzie okrucieństwo i przemoc są bazą do całej intrygi naszego ulubionego gatunku literackiego.
“Czy po sprowadzeniu siebie do roli biernych świadków czegoś tak okropnego będziemy mogli uważać się za dobrych?”
Na powieść również można spojrzeć jak na metaforę władzy. Ile już było w historii takich jednostek, które głosiły, że w imię dobra i lepszego bytu, chcą zmieniać ludzkość? Komunizm, równość dla wszystkich, a może nazizm i nadrzędność jednej rasy nad inną? Religie, polityki, klasy społeczne - do wszystkiego można znaleźć tu odniesienie.
“Nie rozumie, że osada jest częścią maszynerii, a ludzkie życie - jej trybami i przekładniami. Człowiek przetrwa dopóty, dopóki mechanizm będzie działać sprawnie. Dziś w nocy umrze wielu mieszkańców, ale da się ich zastąpić. Zrobię to nie po raz pierwszy. Najważniejsza jest maszyna.”
“Morderstwo u kresu świata” jest powieścią, która pod warstwą dobrej rozrywki, skrywa ważne pytania o istotę człowieczeństwa. O wartości, o systemy prawne, o religie i wyznania. Świat przedstawiony, postacie w nim żyjące są zbudowane solidnie, choć nie są mocno oparte o odkrycia technologiczne - autor nie tłumaczy nam tutaj funkcjonowania wyspy, zabezpieczeń i innych wynalazków od strony technicznej, one po prostu są, a my nie dociekamy - bo nie robią tego mieszkańcy wyspy. To sprawa tych nad nami, nestorów, tych mądrzejszych, których mieszkańcy wioski oddają się w opiekę. Bo czy to nie jest najłatwiejsze? Czy nie to przynosi spokój ducha? Intryga kryminalna jest spoiwem, dzięki któremu możemy poznać wioskę i jej sposób funkcjonowania, jak i zacząć zadawać pytania, które, mimo że powstają sprowokowane postapokaliptycznym światem, to jednak bardzo brutalnie odnoszą się do tego, w którym faktycznie żyjemy. Mimo znajomych chwytów fabularnych, nie jest to powieść oczywista, więc jako niespecjalna fanka wątków fantastycznych, mogę przyznać, że ta opowieść mi się podobała.
 
Moja ocena: 7,5/10
 

Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Albatros.

Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł 
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej) 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

czerwca 08, 2025

Kilka pytań do... Zbyszka Nowaka, autora reportaży: Rozmowy z dożywotnimi

Kilka pytań do... Zbyszka Nowaka, autora reportaży: Rozmowy z dożywotnimi

Co zapoczątkowało temat rozmów ze skazanymi na dożywocie i ewoluowało w aż dwa reportaże z gatunku tych, których na polskim rynku jeszcze nigdy nie było, jak wygląda umówienie i przeprowadzenie takiej rozmowy od strony technicznej, dlaczego z 48 rozmów tylko jedna przeprowadzona została z kobietą, jak to w ogóle jest z tą karą dożywocia, która jednak przewiduje zwolnienie warunkowe i czy na pewno powinna, do jakiego rozmówcy Zbyszek Nowak kieruje te dwa tytuły i nad czym pracuje, albo zamierzał pracować teraz?

Zapraszam na rozmowę ze Zbyszkiem Nowakiem!

fot. Wydawnictwo Muza
Zbyszek Nowak notka biograficzna:
doktor nauk społecznych, prawnik, wykładowca akademicki - adiunkt Wydziału Prawa i Administracji oraz prorektor ds. studenckich jednej z warszawskich uczelni wyższych. Były oficer sił zbrojnych. Autor publikacji "Kara śmierci. Wybór czy konieczność?" oraz redaktor naukowy monografii naukowej "Zbrodnia a kara", które ukazały się nakładem wydawnictwa Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego. W 2024 roku w wydawnictwie MUZA ukazała się jego książka "24 razy dożywocie. Rozmowy twarzą w twarz."

Kryminał na talerzu: Niecałe pół roku po premierze reportażu "24 razy dożywocie" wróciłeś na rynek z książką "Cela numer 24" – razem te tytuły tworzą jeden cykl, dylogię poświęconą rozmowom z dożywotnimi. Czy od samego początku wiedziałeś, że książki będą dwie, czy ta decyzja zapadła w późniejszym momencie?

Zbyszek Nowak: Nie jest łatwo dostać się z ulicy do zakładu karnego w celu prowadzenia badań naukowych. Oczywiście, pewne ułatwienie przynosi praca na uczelni wyższej, jak w moim przypadku. Nie jest to bowiem "czysta praca dziennikarska", poszukiwanie sensacji, a określony cel takich badań. Moim od początku było pokazanie człowieka, który znajduje się w określonym miejscu, czasie i sytuacji. Osoby skazane na karę dożywotniego pozbawienia wolności to sprawcy zbrodni zabójstwa, czasem kilku zabójstw, przebywające w izolacji od wielu lat. Osoby, które zdają sobie sprawę z tego, że ich wyjście na wolność może nigdy nie mieć miejsca. Osoby o określonym "statusie psychicznym" związanym z izolacją, tą, która za nimi, ale i tymi latami, które przed nimi.
Tu wiele zależy, w zasadzie wszystko, od dobrej woli ludzi, głównie administracji zakładu karnego oraz władz Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej. Badania prowadzone w formie rozmów ze skazanymi na stałe pozbawionymi wolności wymagają wysiłku organizacyjnego ze strony zakładu karnego. W grę wchodzi bezpieczeństwo prowadzącego badania naukowe, dobro zakładu karnego, a nawet dobro samego skazanego.
Nie każdy z więźniów w ocenie zakładu karnego zasługiwał na szansę, jaką była taka rozmowa i jej późniejsza publikacja. Nie każdy z więźniów mógł zostać zakwalifikowany do rozmowy ze mną. Nie z każdym mogłem porozmawiać. Nie każdy też chciał ze mną rozmawiać.
Poza procedurami to też życie, zwykła rozmowa. Czasem jednak rozbieżne cele, moje i rozmówcy, które ujawniły się podczas rozmowy. Zwróćmy uwagę na fakt, iż z 60 przeprowadzonych rozmów 12 "spadło" z powodu braku autoryzacji, wycofania zgody na publikację, czy po prostu z powodu rozbieżności, które ujawniły się w czasie rozmowy. Czasem przeczytanie tekstu o sobie samym było jednak zbyt trudne dla skazanego. Trudne, bo pokazywało prawdę.
Te rozmowy są w jakimś sensie fascynujące. Nie chodzi tu o jakąś moją fascynację zbrodnią zabójstwa, czy sprawcami takich czynów, nie chodzi tu o szukanie sensacji. Tego nie ma. Tej fascynacji nie ma. Nigdy nie chciałem tworzyć z moich rozmówców jakichś celebrytów. Przywracać ich społeczeństwu w taki sposób.
Często opuszczając mury zakładu karnego, powtarzałem sobie: Nigdy więcej! Ale wracałem, żeby wysłuchać, poznać, postarać się zrozumieć i stworzyć materiał do oceny czytelników.
Rozpoczynając pracę, nie wiedziałem nawet tego, czy powstanie jedna książka. Wiele osób ze Służby Więziennej uznało jednak w trakcie zbierania materiału, że warto przywrócić społeczny temat kary dożywotniego pozbawienia wolności w Polsce, że warto pomóc komuś, kto ten temat przywraca. Stąd zgody dyrekcji kolejnych zakładów karnych na prowadzenie rozmów za murami ich jednostek.


Temat rozmów ze skazanymi na dożywocie wydaje się trudny pod wieloma względami – na pewno technicznymi, ale i emocjonalnymi, a może i pod kątem kwestii bezpieczeństwa? Skąd więc pomysł, by się takiego projektu podjąć?

W 2022 r. napisałem książkę o karze śmierci. Książkę, która mimo braku promocji, została przyjęta i rozdysponowana w setkach egzemplarzy. Wtedy po raz pierwszy stworzono mi możliwość przeprowadzenia rozmowy z trzema skazanymi. Uznałem to za nowe doświadczenie. Rozmawiałem ze sprawcą jednej z najbardziej znanych zbrodni we współczesnej historii polskiej kryminologii i kryminalistyki tj. napadu na filię Kredyt Banku w Warszawie. Rozmawiałem z ostatnią osobą skazaną na karę śmierci w Polsce oraz pierwszym skazanym na karę dożywotniego pozbawienia wolności. To lata 90. ubiegłego wieku i ludzie, którzy przebywają w izolacji od ćwierćwiecza.
Nie każdy ma możliwość dotarcia do skazanych tej kategorii. Rozmowy bezpośredniej, na osobności, indywidualnie. Wykorzystałem sposobność, którą przynosi mi praca na uczelni oraz stała współpraca z wydawnictwem.
Ja często w swojej pracy łączę elementy stricte naukowe z elementami popularnymi, np. – true crime, które są bardziej zrozumiałe dla "zwykłego" odbiorcy. Zdarza się zatem, że moje wypowiedzi w podcastach kryminalnych są w jakimś stopniu oceniane negatywnie, jako zbyt naukowe, uciążliwe, zawiłe a czasem jako zbyt sensacyjne. Tematyka true crime jest, jak wiemy, niezwykle popularna. Jej odbiorcy bardzo często szukają tu sensacji, zła, szczegółów zbrodni, zapominając o środowisku ofiary i skupiając się na sprawcach zbrodni. Rozumiem też taką potrzebę. Około 60% społeczeństwa jest przecież za przywróceniem kary śmierci.
Ale mnie poszukiwanie sensacji nigdy nie interesowało. Chciałem wprowadzić element interdyscyplinarnej nauki kryminologii, prawa karnego, po to, aby niektóre sprawy związane ze zbrodnią można było łatwiej zrozumieć. Odmawiam udziału w projektach, podcastach, które są nakierowane wyłącznie na pokazanie tego złego, taniego wzorca.
W moich dwóch publikacjach pokazuję człowieka, który jest odizolowany od społeczeństwa. Za to, co zrobił. A to, co zrobił, jest elementem oceny sądu. Oceny niezwykle krytycznej, pozwalającej na wyłączenie takiej osoby na stałe ze społeczeństwa, zgodnie z literą prawa. Sprawiedliwego wyłączenia, za to, co ta osoba dokonała.


Jak wygląda przygotowanie takich rozmów od strony technicznej? Na pewno potrzebne są jakieś zgody. Od kogo? Kto tak naprawdę decydował, czy i z kim będziesz rozmawiał? Z pewnością zgodę musiała wyrazić administracja placówki, ale czy sami więźniowie i Ty też mieliście wpływ na te decyzje? A może prawnicy osadzonych? Czy wielu z nich ma stałą opiekę prawną?

Po uzyskaniu wszelkich zgód, które zależą i od dyrekcji zakładu karnego, i od władz Akademii Wymiaru Sprawiedliwości — uczelni wyższej "obsługującej" Służbę Więzienną — dostaję informację o "zielonym świetle". Umawiam swój przyjazd. Melduję się rano przy bramie zakładu karnego, często stojąc w kolejce z funkcjonariuszami Służby Więziennej, którzy przyszli do pracy, a też muszą przejść procedurę kontroli osobistej, funkcjonariuszami Policji, którzy przykładowo przyjechali z nowym osadzonym, czy z samymi byłymi lub – uwaga – przyszłymi osadzonymi, którzy zgłosili się akurat tego dnia do odbycia kary. To ciekawe – wszyscy ci ludzie stoją w tej samej kolejce do sprawdzenia.
Tu nie ma koncertu życzeń, że dziś chciałbym porozmawiać z tym, a z tą osobą niekoniecznie. To tak nie działa. Nic nie zależy ode mnie. Jeśli administracja zakładu karnego uzna za stosowne, to zostanę dokładniej poinformowany o tym, kto będzie moim rozmówcą tego dnia lub kolejnego. Jaka jest historia takiej osoby, jej pobytu tu i tego, za co została skazana na karę dożywotniego pozbawienia wolności.
To pierwszy krok, nic nie odbędzie się bez zgody administracji, która wytypuje skazanych na karę dożywotniego pozbawienia wolności do rozmowy. O tym, kogo administracja zapyta, decyduje ona sama. Kolejny krok to zgoda samych osadzonych. Bez tych dwóch elementów do niczego nie dojdzie.
Czasem otrzymuję akta osobowo poznawcze skazanych, ich wyroki, z którymi mogę się zapoznać. Czasem przychodzę i działam "z marszu" – idąc na spotkanie, dopiero dowiaduję się, z kim ta rozmowa będzie prowadzona. Tylko tyle i aż tyle.
Rozmowa ze skazanymi to też pakiet zgód, który taka osoba podpisuje. Chociażby co do tego, w jaki sposób chce zostać nazwana w publikacji – czy chce wystąpić pod swoim nazwiskiem, czy też anonimowo. Czasem, i staram się o to jak najczęściej, rozmawiam face to face. Po prostu, przy stoliku. Czasem mój rozmówca musi pozostać za kratą. Niekiedy ma założone kajdanki, niekiedy nierzadko zdarzało się, aby ktoś jeszcze przysłuchiwał się rozmowie np. towarzyszący Strażnik Więzienny. Oni oczywiście są, obserwują, wręczają mi czasem piloty antynapadowe, ale nie siedzą przy tym samym stoliku, czy w tym samym pomieszczeniu.
Czy skazani mają stałą obsługę prawą? Nie. Chyba tylko ci, którzy jeszcze walczą, wierzą, że w ich sprawie popełniono błąd. Piszą, na początek do polskich organów, później do międzynarodowych trybunałów, prezentując swoją interpretację błędów po stronie polskiego wymiaru sprawiedliwości. Po kilku latach jednak i oni godzą się z tym, że ta cela może być miejscem ich pobytu na kolejne – co najmniej – kilkanaście lat.


Wiedza i przygotowanie to jedna sprawa, ale co z emocjami? Jestem pewna, że takie spotkania nie mogły być pod tym kątem łatwe. Czy miałeś jakieś sposoby np. na zachowanie spokoju, gdy widziałeś, że rozmówca jest bliski wybuchu? Jak wyglądała kwestia bezpieczeństwa?

Emocje zawsze towarzyszą takim rozmowom. Zawsze, po obu stronach. Spotkałem ludzi twardych, niezmienialnych, dla których kara dożywotniego pozbawienia wolności w kraju bez kary eliminacyjnej, jest dobrodziejstwem. Tych, którzy nie mają w sobie refleksji, skruchy, poczucia winy. Liczą się oni i tylko oni.
Spotkałem i takich, którzy być może już teraz powinni zafunkcjonować w jakimś stopniu w warunkach wolnościowych. Ich pobyt tam, wydaje się, już niczemu nie służy.
Spotkałem i takich, którzy dalej pracują na to, aby kiedyś dostać szansę. I zdają sobie z tego sprawę, choć niemal w 90 proc. deklarują, że ich celem jest wyjście na wolność.
Nawet ci najtwardsi skazani po kilku, kilkunastu latach spędzonych za kratami reagują emocjonalnie. Kiedy pyta się o ocenę ich życia, w większość oceniają je jako zmarnowane. Zmarnowane z ich winy – zdecydowana większość tak to widzi. Emocje towarzyszą pytaniom o rodzinę, o ich świat przed wejściem do kryminału.
Często ci ludzie rozmawiają ze mną, wiedząc, że jestem pierwszą osobą od kilkunastu lat, która ich odwiedziła i słucha ich historii. Nie jestem dziennikarzem. Nie jestem ze Służby Więziennej. Nie mamy konieczności dokończenia tej rozmowy. Nie rozmawiamy według schematu, kwestionariusza. Choć niektóre pytania wracają w kolejnych wywiadach. Te o karę śmierci, skruchę, pojednanie się ze środowiskiem ofiary, czy zasługują bądź zasługiwali na to, aby "położyć głowę" za to, co zrobili.
Rozmawiamy. Kiedy to staje się uciążliwe, przerywamy. Muszę mieć na względzie swoje bezpieczeństwo. Nie wszystkie pytania mogą być "przyjemne" dla skazanego, niektóre mogą być odebrane jako moja ocena. To sześćdziesięciu rozmówców. Każdy jest inny. Jestem tu partnerem do rozmowy i nikt niczego nikomu nie musi udowadniać. Zapewne dziś kilku z tych rozmów już bym nie przeprowadził.


A które z tych rozmów były najtrudniejsze właśnie pod kątem emocjonalnym? Te z naprawdę groźnymi więźniami, którzy przejawiają ewidentnie psychopatyczne rysy, czy odwrotnie — te z wydawałoby się całkowicie zwyczajnymi, przejawiającymi nawet i empatię rozmówcami?

Słucham, staram się podążyć za myślami drugiej osoby. To człowiek. To zabójca. Zabójca matki, czasem ojca, syna, kontrahenta. Czasem małego dziecka.
Czasem on pastwi się nad ofiarą. Czasem jego akt zbrodni jest wybuchem agresji – "krótkim lontem", a czasem finałem zaplanowanej akcji. Czasem zabójca wcześniej porwał, dokonał rozboju, zgwałcił, rozczłonkował ciało. Może dokonał aktu kanibalizmu. Nikt tego nie ustalił w śledztwie na sto procent. Czasem znęcał się nad osobami bliskimi. Czasem zabił po raz pierwszy, mając 15 lat, a dziś siedzi tu po raz kolejny, może już do końca życia. To jego dom.
To nie jest rozmowa w dobrej hotelowej restauracji, przy kawie w centrum Warszawy. Dlatego też takich publikacji książkowych jak te moje, nie ma na rynku.
Pracownicy naukowi, którzy podejmują się tego typu badań, najczęściej prowadzą je poprzez ankiety, kwestionariusze przekazywane sprawcy przez wychowawców. Zdecydowanie rzadziej przez rozmowy indywidualne.
W moim przypadku jest inaczej. Funkcjonariusze Służby Więziennej, psycholodzy, wychowawcy rozmawiają z takimi skazanymi każdego tygodnia. Można uznać, że moja praca nie jest czymś nadzwyczajnym. I ja to tak oceniam. Choć komentarze osób, które przeczytały tę pierwszą lub obie części są zdecydowanie pozytywne.
Daję każdemu możliwość znalezienia tych elementów, których taka osoba szuka – psychologii, socjologii, prawa. Dlaczego tak się stało? Kim jest sprawca? W jaki sposób został ukształtowany? Co chciał osiągnąć? Kim chce być? Jakie refleksje mu towarzyszą – dziś, wtedy? Co planuje? Czy jest dziś lepszym człowiekiem, a może zawsze nim był i tak to ocenia?
Oddaję czytelnikowi możliwość dokonania oceny każdego z rozmówców. Prowadzę, opowiadam, przekazuję.
Każda rozmowa była nacechowana emocjami. Nie mam rankingu, która mniej, a która bardziej. Te rozmowy, stopień nasilenia zła, spowodowały, że musiałem przerwać te badania na jakiś czas. To nie są standardowe opowieści. Do ostatniej rozmowy, która kończyła "Celę numer 24" zbierałem się przez trzy miesiące.
Zło jest złem. Zbrodnia jest zbrodnią. Za nią stoi tragedia rodziny ofiary.


Nie da się nie zauważyć, że miażdżąca większość Twoich rozmówców to mężczyźni, z 48 rozmów tylko jedna odbyła się z kobietą. Z innych Twoich wywiadów wiem, że faktycznie na ponad 500 skazanych na dożywocie, odsetek kobiet jest niewielki, marginalny wręcz. Czy dlatego właśnie 47 rozmów to rozmowy z mężczyznami – by oddać skalę różnicy płciowej czy powód był inny?

Powód był ściśle "techniczny". Mamy w Polsce kilkanaście kobiet skazanych na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Odbywają ją w różnych zakładach karnych, w innych miastach. Co ciekawe, życzeniem wydawnictwa jest, aby powstał trzeci tom tej publikacji, tym razem skupiony na rozmowach z kobietami. Tymi, które dziś odbywają karę dożywotniego pozbawienia wolności oraz tymi, które odbywają karę 25 lat pozbawienia wolności. Polskimi zabójczyniami. Zastanawiam się nad taką publikacją. To nie jest takie proste. Wejść na kolejnych kilka miesięcy do zakładów karnych, w których przebywają kobiety skazane na najwyższy wymiar kary. Poczuć tę atmosferę. Nieść ją na swoich barkach. Opowiadać o zbrodni. Po to, aby inni mogli dokonać swojej oceny.
W czasie tych kilku miesięcy 2024 r., przygotowując "24 razy dożywocie" i "Celę numer 24", odwiedziłem kilkanaście zakładów karnych. Na mojej drodze był tylko jeden, w którym są osadzone skazane kobiety. Zakład karny z kategorii tych najcięższych – osadzone zabójczynie, dzieciobójczynie.
W zasadzie standardem jest to, że z danego zakładu karnego około 30 proc. skazanych na karę dożywotniego pozbawienia wolności stało się moimi rozmówcami. Reszta nie została zakwalifikowana przez administrację zakładów karnych bądź skazani sami odmawiali wywiadów.


Przyznam, że czytając obydwa Twoje reportaże, nie mogłam uwierzyć, że tak różne osoby i tak różne przestępstwa dostały jedną, tę samą karę. Co o tym myślisz? Czy taka sama kara dla sadysty, który krzywdził i zamordował dziecko, i dla młodego chłopaka, który został przez kolegów wciągnięty w zbrodnię, na pewno jest sprawiedliwa? Czy nie powinno być w polskim systemie karalności jednak jakiegoś rozszerzenia do ostatecznej kary dożywotniego więzienia bez możliwości zwolnienia?

Taka kara funkcjonuje od końca 2023 r. Swoisty bypass pomiędzy karą dożywotniego pozbawienia wolności a karą śmierci. Jest to kara dożywotniego pozbawienia wolności bez możliwości ubiegania się przez skazanego o warunkowe przedterminowe zwolnienie (zakaz warunkowego zwolnienia). Realna kara do końca życia. Niezgodna z zawartymi umowami międzynarodowymi wiążącymi państwo polskie, co powszechnie podkreśla się w literaturze.
Kara, którą jednak jedni oceniają jako niezgodną z europejskimi standardami, inni jako rozwiązanie absolutnie właściwe. I co istotne i ciekawe zarazem, takie absolutnie odmienne stanowiska prezentują osoby związane z nauką prawa karnego. I teoretycy, i praktycy – prokuratorzy, sędziowie.
Kara bezwzględnego dożywotniego pozbawienia wolności zatem funkcjonuje i jest obecna w kodeksie karnym. Podobnie jak inne rozwiązania, które dziś zaostrzają karę dożywotniego pozbawienia wolności. To chociażby możliwość ubiegania się nie po 25 latach "odsiadki", a po 30 latach. Spotkałem "dożywotniaków", którzy siedzą od ponad 25 lat i którzy właśnie wskutek ostatnich nowelizacji kodeksu karnego nie wiedzieli, jaki jest aktualny status w zakresie rozpatrzenia ich wniosków o warunkowe przedterminowe zwolnienie. Nie wiedzieli oni, a często nie wiedziały też sądy i administracja zakładu karnego. Mówiąc najprościej – dołożono im pięć lat odsiadki. Czy słusznie, czy też nie – tę ocenę zmian prawnych pozostawiam innym.
Odnosząc się do sensu funkcjonowania kary dożywotniego pozbawienia wolności jako prawomocnego orzeczenia dla skazanych, których historie są różne, różny jest zakres ich sprawstwa, motywacja, często zasługująca na szczególne potępienie, czy też szczególne okrucieństwo towarzyszące zbrodni lub zbrodniom zabójstwa, muszę posłużyć się jednym, jedynym argumentem – niezależne i niezawisłe sądy zdecydowały o tym, że ci ludzie zasługują na wykluczenie ze społeczeństwa. Zasługują na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Nie mogę polemizować z orzeczeniami sądów.
Nie spotkałem na swej drodze, wbrew temu, co można sądzić, wielu skazanych na karę dożywotniego pozbawienia wolności, przekonanych o swojej niewinności. Kilku tak. Spotkałem raczej takich, którzy wskazywali, że kara jest słuszna, ale nie aż tak wysoka. Nie eliminująca do końca ze społeczeństwa.
Szansa na powrót to jest właśnie to, czego dziś oczekują od państwa. Czy słusznie, czy nie? Niech każdy wyrobi sobie własne zdanie po lekturze moich dwóch ostatnich książek.


Do kogo kierujesz te dwa reportaże? Do jakiego grona odbiorców szczególnie chciałbyś trafić?

Każdy, kto chciałby mieć jakąś wiedzę, interesuje się szeroko aspektami związanymi ze zbrodnią, w tym tą najcięższą kategorią – zbrodnią zabójstwa, a niekoniecznie studiuje prawo czy kryminologię, powinien tę publikację przeczytać. Zatem i ci czytelnicy, którzy po prostu lubią true crime, ale i oczywiście przywołani studenci prawa, kryminologii, psychologii, może socjologii. Praktycy i teoretycy – funkcjonariusze i pracownicy Służby Więziennej. To im dedykuję publikację "Cela numer 24", właśnie za ich ciężką pracę i służbę. Prokuratorzy, sędziowie, osoby związane szeroko z wymiarem sprawiedliwości.
Wiem, że na kanwie pierwszej książki, "24 razy dożywocie", powstało już kilka podcastów kryminalnych. Jeśli są odbiorcy, a wiem, że to często wiele tysięcy osób, to z pewnością dobrze dla ich twórców.
Zawsze powtarzam swoim studentom, aby sięgali do źródła. Do materiału, który jest bezcenny. Do akt spraw karnych, jeżeli tylko otrzymają taką możliwość. To pozwoli im zrozumieć właściwie mechanizmy "regulujące" winę i karę. Odnoszące się do poczytalności lub niepoczytalności sprawcy, jego motywacji, osobowości, cech charakteru czy środowiska, w którym taka osoba się wychowała.
Wiem, że nie wszyscy są w stanie przejść przez lekturę całej książki. Czytają do pewnego miejsca. Jest dla nich zbyt prawdziwa, żywa. Nie spodziewali się takiego nagromadzenia emocji. Zła, smutku, cierpienia, współczucia, obojętności, strachu, zrozumienia, wybaczenia. Rozumiem to.
Zatrzymuje ich "to coś", co jest związane ze zbrodnią zabójstwa. Z sytuacją, kiedy ktoś pozbawia życia drugą osobę. Do czego nie ma prawa. Zabiera tej osobie i jej rodzinie to, co mają najcenniejsze. Zabija też – bardzo często – część swojej rodziny, która już do końca żyje wytykana palcami, z poczuciem wykluczenia.
I za to właśnie państwo wyrzuca zabójcę ze społeczeństwa. Bywa, że już na zawsze – dożywotnio, do końca życia.



II część wywiadu - dodatek dla Kryminału na talerzu

Praca nad „24 razy dożywocie” i „Cela numer 24” to jednak nie tylko same rozmowy - po nich trzeba było siąść, spisać i pewnie zredagować każdą z rozmów, dołożyć wycinki z mediów i własne komentarze. Czy ta część po rozmowach była już w porównaniu do nich łatwa czy jednak samo słuchanie rozmów, praca nad nimi też wiązała się z obciążeniem psychicznym?

W pewnym momencie odciąłem się od całego spisywanego zła - musiałem, bo narzuciłem sobie zbyt duże tempo. Jedna lub dwie rozmowy dziennie po kilka godzin były jeszcze w porządku, trzy godziny okazały się czymś stanowczo za dużo...
Pracuję na uczelni, w związku z czym na projekt obydwu książek miałem czas od zakończenia roku akademickiego do rozpoczęcia nowego: wakacje na tour de zakłady karne… takie hobby 😊 Szalone, nie dla jednej osoby. I tylko rozmowy, nie żadne ankiety czy inne kwestionariusze, rozmowy twarzą w twarz, w celi, na świetlicy, odseparowany od rozmówców tylko stolikiem.
Jak wskazywałem, w obu publikacjach nie skupiałem się na szczegółach zbrodni, na tym jaką długość miał nóż, ile zadano ciosów i czy łatwo jest zabić człowieka młotkiem. Skupiałem się na ludziach, a to często, wbrew pozorom, ludzie, którzy znaleźli się w zakładzie karnym, choć mogli tam nigdy nie trafić, wcześniej mieli określone pozycje, pełnili jakieś funkcje, żyli dostatnio. A jednak trafili, bo dokonali zabójstwa - to był ich wybór. Zły wybór, który zmarnował życie wielu osobom. Bezpowrotnie. Dlatego też część z tych rozmów nie była nadmiernie obciążająca – po prostu się odbyły. Trudność przyniosły, a tych rozmów było kilka, te prowadzone w zakładach karnych, gdzie moi rozmówcy, zabójcy, odbywali karę dożywocia w systemie terapeutycznym. To najstraszniejsze przypadki, braki świadomości sprawców, ich odmienny, swoisty, dziwny sposób postrzegania świata, mimo orzeczonej poczytalności w momencie popełnienia czynu. Swoiste polskie Milczenie Owiec. Zaledwie jedna z tych rozmów znalazła się w książce "24 razy dożywocie". I tak chyba lepiej dla wszystkich. Nawet mimo faktu, że prowadziłem te rozmowy jako pierwsza osoba w Polsce, nie naciskałem na ich publikację.
Dla mnie obie te książki są jak niechciane dzieci - tak zostały przeze mnie potraktowane już po złożeniu materiału. Napisałem je, jeździłem w te miejsca, sam spisałem materiał - bez pomocy kogoś, bez sztucznej inteligencji, zdanie po zdaniu, spisane z kartki lub odsłuchane z dyktafonu - wszystko przeze mnie zebrane w całość. Później autoryzacja, czasem dwie, przejrzenie nadesłanych materiałów z sądów, uzasadnień wyroków, uzupełnienia, dodanie linków i przesłanie do wydawnictwa - koniec, wystarczy. Nie muszę już tego ponownie czytać, poza oczywistą drugą czy trzecią drobną korektą. 
Kiedyś miałem przyjemność rozmowy z sędzią, który w połowie lat 90-tych wydał w I instancji jako przewodniczący składu sędziowskiego wyrok kary śmierci dla zabójcy małej dziewczynki. I dla niego odczytanie tego wyroku na sali sądowej było większym ciężarem niż dla zabójcy, który usłyszał orzeczenie „będziesz wisiał, bo zabiłeś, choć masz dopiero dwadzieścia kilka lat". Ów sędzia powiedział mi: pewnie pan nie uwierzy, ale ja nigdy więcej nie czytałem tego uzasadnienia wyroku. Może tak jest i w moim przypadku...


No dobrze, książki są już skończone, spisane, zredagowane. Czy po tym wszystkim potrzebowałeś jakiegoś innego zajęcia, odpoczynku, sposobu na odseparowanie tego doświadczenia grubą kreską od normalnego życia, by powrócić do codzienności i balansu psychicznego?

Pisanie tych dwóch książki zajęło mi kilka miesięcy. Ktoś powie, że to niewiele, jednak jest to wynik mojego ADHD, większości pewnie zajęłoby to rok. W tym czasie, gdy wracałem do domu po całym kolejnym tygodniu pracy nad materiałem gdzieś w jakimś miejscu Polski (w Strzelcach Opolskich, Raciborzu czy Czerwonym Borze, w którym swoją drogą, niewiele jest do robienia w wakacje, poza spaniem, rozmawianiem i pisaniem), kładłem się spać na cały weekend. A w poniedziałek znów byłem w trasie...
Gdy zakończyłem etap pisania, pojechałem na wakacje. Na kilka dni, tu w Polsce. Żeby się totalnie zresetować. Za chwilę, bo już od początku września, przyjmowałem nową pracę, zawodową na stanowisku prorektora ds. studenckich Akademii Sztuki Wojennej, zatem z jednego szaleństwa wpadłem w wir czegoś totalnie nowego. ADHD w tym pomaga 😊 Nie jestem Brudnym Harrym, nie poszedłem w alkohol, uwierz… 
Kiedy chcę coś osiągnąć i mi na tym zależy, potrafię pracować. Szkoda (może) tylko, że chce mi się bardzo różnie. Może dlatego pierwszą część "24 razy dożywocie" zadedykowałem Mamie, która potrafiła mnie zagonić do ciężkiej pracy. Nie byłem prostym dzieckiem, do tego niezbyt grzecznym w liceum: kasa, kasa, kasa, Niemcy, paserki i dobre liceum. Może gdyby nie Ona, dziś opowiadałbym Ci o drugiej części swojego czterdziestokilkuletniego życia po 20 latach odsiadek. Ile ja zrobiłem głupot w życiu, wiem tylko ja. Jak z tego wyszedłem, czasem do dziś jeszcze nie rozumiem.


Teraz, gdy od rozmów upłynęło sporo czasu i obydwie książki stoją na księgarskich półkach, jak oceniasz ten swój projekt, co o nim myślisz? Czy uzyskałeś to, co zakładałeś sobie na początku, w chwili, gdy pomysł takich publikacji przyszedł Ci do głowy?

W tym czasie zacząłem pisać nową książkę, w której totalnie odwróciłem priorytety. Chciałem pisać o prokuratorach, tych, którzy znają zbrodnie zabójstwa od podszewki. Nie tych od papierków. Tych, którzy oskarżali w sprawach, może nawet tych osób, zabójców, których historie opisywałem w moich dwóch książkach.
Ale wydawnictwo mnie zastopowało, podpowiedziało, że to projekt na później, więc te kilka wywiadów, które zrobiłem, czekają teraz w komputerze, a ja poszedłem za głosem mojego wydawnictwa - uzyskałem wszystkie zgody na rozmowy w zakładach karnych, w których są osadzone zabójczynie. Kobiety. To inna bajka. Inna rozmowa. Inne interesy. Inne emocje. Inne ich podejście. Roszczeniowość. Manipulowanie. Mnie interesują – jak łatwo się domyślać – tylko te kobiety, które usłyszały "skazuję na karę dożywotniego pozbawienia wolności"/ "skazuje na karę 25 lat pozbawienia wolności" - coś więcej niż zabójstwa męża czy konkubenta-przemocowca. Zobaczymy, co z tego wyjdzie, na razie myślę o tym, ale równocześnie brakuje mi przekonania.  


A jak oceniasz samo doświadczenie wydania książki? Wcześniej pisałeś pozycje naukowe, teraz wyszedłeś do szerszego grona odbiorców – jakie ta zmiana wywołała w Tobie wrażenia? Czy pisanie reportaży to coś, co chciałbyś robić, zostać na tych półkach księgarskich na dłużej?

Obok pracy z reportażem, piszę (bo trochę muszę) również pozycje naukowe. Te, które nie są dostępne w Empiku, a czasem (pewnie często) trafiają na dolne półki w kolejnych bibliotekach czy księgarniach. W 2024 roku wydałem trzy publikacje naukowe. Do tego te dwie przygotowane, a jedna ("24 razy dożywocie") wydana w listopadzie. Wariat, prawda? 
Do publikacji naukowych zawsze szukam dobrych, znanych, cenionych recenzentów, znakomitych rozmówców i autorów. 
Pochwalę Ci się: w 2024 roku wydałem dwie publikacje z zakresu bezpieczeństwa (rok 2024 był rokiem jubileuszowym – to 25 lat Polski w NATO i 20 lat w Unii Europejskiej), obie podobne, traktujące o perspektywie dzisiejszej naszej obecności w tych aliansach. I w jednej z tych książek udało mi się porozmawiać, a następnie opublikować wywiady z trzema byłymi prezydentami RP – panem Lechem Wałęsa, panem Aleksandrem Kwaśniewskim oraz panem Bronisławem Komorowskim. Taki projekt. Trzy odrębne spojrzenia, inne obozy polityczne zawiązane w jednej książce. 
Wrażenia po napisaniu tych książek są pozytywne. Lubię spotykać się i, jak widać z zakresu tych publikacji, rozmawiać z ludźmi. Są media, personal branding. To jest ok. Może kiedyś będę chciał to robić, bardziej na stałe, nie wiem tego dzisiaj. Może napisze harlequina albo nowe 50 twarzy Greya? 😊



Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w kolejnych przedsięwzięciach!

Wywiad przeprowadzony w ramach współpracy z Wydawnictwem Muza.


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

czerwca 06, 2025

"Krzyk sowy" Patricia Highsmith

"Krzyk sowy" Patricia Highsmith

Autorka: Patricia Highsmith
Tytuł: Krzyk sowy
Tłumaczenie: Krzysztof Obłucki
Data premiery: 21.05.2025
Wydawnictwo: Noir sur Blanc
Liczba stron: 304
Gatunek: powieść kryminalna / thriller psychologiczny
 
Patricia Highsmith to amerykańska wielokrotnie nagradzana pisarka XX wieku, którą The Times kilkanaście lat temu okrzyknęło najlepszą autorką kryminałów w historii. Dla Highsmith jednak to nie intryga kryminalna była najważniejsza, a podłoże psychologiczne jej bohaterów, uwikłanie ich w ciemną stronę American Dream, ich obsesje i psychozy. Jej historie toczą się rytmem bardzo spokojnym, a napięcie w nich odczuwalne wynika z psychologicznych zawiłości i nieprzewidywalności zachowania bohaterów.
“Krzyk sowy” to jej ósma powieść, która po raz pierwszy wydana została w 1962 na rynku anglojęzycznym, na polskie tłumaczenie przyszło nam jednak czegoś długo - jakieś czterdzieści lat. Teraz Oficyna Literacka Noir sur Blanc wydała ten tytuł ponownie, w nowej szacie graficznej. Książka poza ponownymi wydaniami doczekała się również dwóch ekranizacji - pierwsza do kin weszła w 1987 roku i była produkcją francuską (autorka od lat 50-tych mieszkała w Europie, głównie we Francji i Szwajcarii, więc i miejsce powstania ekranizacji nie dziwi. Druga ukazała się w 2009 roku w wersji amerykańskiej, a główne role otrzymali Julia Stiles i Paddy Considine. Sama nie widziałam żadnej z nich, zresztą z prozą autorki dopiero dzięki temu wznowieniu i wznowieniu “Słodkiej choroby” (recenzja - klik!) zaczęłam się zapoznawać. I nie żałuję - kiedyś mogłabym jej prozy nie docenić tak mocno jak robię to teraz.
 
Pensylwania, miasteczko Langley i okolice, czas niesprecyzowany, gdzieś w okolicy końca lat 50-tych, początku 60-tych. Robert Forester kilka miesięcy temu przeprowadził się tu z Nowego Jorku, potrzebował zmiany otoczenia po rozstaniu z żoną, które wpędziło go w złe samopoczucie - przeprowadzenie się w spokojniejsze rejony miało złagodzić jego depresję. Jednak szybko zapadające wieczory niespecjalnie mu w tym pomogły - żeby nie siedzieć w domu Robert wsiadał za kółko i jechał przed siebie. Aż pewnego razu zauważył domek, a w jego oknie młodą kobietę, której nie uroda, a spokój i szczęście przyciągnęły jego wzrok. To Jenny, 23-letnia dziewczyna, która niedawno przeprowadziła się w te rejony ze Scranton, a teraz zamierza wyjść za Grega. Tak, Robert sporo o niej wie, bo na jednym przypadkowym podglądaniu się nie skończyło… I choć wie, że to złe, nie może przestać.
 
Książka rozpisana jest na 26 najczęściej kilkanaście stronicowych rozdziałów - już w takiej budowie czuć, że jest to powieść pisana w poprzednim wieku, jednak w żadnym wypadku ich długość podczas lektury nie przeszkadza. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego, narrator opowiada tę historię przede wszystkim z perspektywy Roberta, jednak od czasu do czasu pojawia się też inna: Jenny, Grega czy nowego męża byłej żony Roberta. Styl powieści jest bardzo spokojny, język wyważony, jej siłą są przyjemne, realistyczne dialogi i niedopowiedzenia co do stanu emocjonalnego postaci - narrator raczej opisuje to, co robią niż to, co czują, emocji raczej musimy domyślać się sami. Całość czyta się zaskakująco dobrze od samego początku, język jest na tyle uniwersalny, że nie ma się poczucia, że jest to powieść z poprzedniego wieku.
“- Jezu! Od kiedy to faceci, którzy kradną innym dziewczyny, zasługują na obrońców?
- A od kiedy to dziewczyny są kradzione? To nie torebki z cukrem.”
Centralną postacią książki jest Robert, mężczyzna przed 30-stką, zdolny inżynier i rysownik, który ma tendencję do popadania w depresję, choć nie jestem pewna czy pod tą nazwą kryje się faktyczna choroba, którą tak określamy współcześnie. Robert wie, że jego psychika jest nie do końca stabilna, ale mimo wszystko wydaje się, że ma podejście do życia logiczne - wie, że nie powinien podglądać Jenny, nawet zauważa podobny mechanizm swojego zachowania do uzależnienia. Zresztą w chwili, gdy tłumaczy, że jego podglądactwo opiera się na tym, że chce widzieć dziewczynę szczęśliwą, z perspektywami na udane życie, jego zachowanie zaczyna być dla nas nieco bardziej zrozumiałe, nieco bardziej akceptowalne. Im mocniej go poznajemy, tym większą sympatię do niego czujemy, a jednak autorka prowadzi nas tak, że ciągle w tyle głowy pozostaje myśl - a co, jeśli nie znamy pełnego obrazu?
 
Poza postacią Roberta, szczególnie ważne w powieści są jeszcze trzy: Jenny i Greg oraz była żona Nickie. I tu przejawia się niesamowity kunszt autorki w budowania kreacji psychologicznych - nikt z nich nie jest oczywisty, co do racjonalności zachowania, a czasem nawet ich poczytalności mamy pewne zastrzeżenia. Bo choć każdy pozornie wygląda na zwyczajnego człowieka (Jenny to miła i lekko naiwna sekretarka, Greg to sprzedawca leków, a Nickie… no cóż, akurat ona od początku wydaje się najmniej racjonalna, od początku przedstawiona jest jako lubiąca wyolbrzymiać i tworzyć dramaty pseudo-malarka) od czasu do czasu mówi albo robi coś, co ten obraz zakłóca. Dokładnie jak w przypadku Roberta, więc czytelnik ma problem, by ocenić kto faktycznie mówi prawdę, a kto nagina ją do swojej kreacji rzeczywistości.
“Człowiek powinien postrzegać sprawy we właściwych proporcjach. To właśnie różniło ludzi przy zdrowych zmysłach od osób niezrównoważonych.”
I intryga opiera się właśnie na tych niejasnościach, niedopowiedzeniach, niepewnościach. Początek oparty jest o motyw podglądactwa i stalkingu, później dochodzi do tego wątek kryminalny, wplątuje się w sprawę policja. Autorka bardzo rozważnie serwuje twisty fabularne i robi to z doskonałym wyczuciem, tak że każdy jeden naprawdę zaskakuje, a napięcie przez całą powieść utrzymane jest na spójnie wysokim poziomie.
 
Muszę jednak przyznać, że po skończonej lekturze przyszła mi do głowy myśl - to grecka tragedia przełożona na język bardziej współczesny. Bo autorka stawia swoje postacie w sytuacjach niewyobrażalnie trudnych i irracjonalnych, w sytuacjach, z których nie ma tak naprawdę dobrego wyjścia. Jedna zła decyzja kumuluje kolejne, zapętla taką ilość kłamstw, że nagle okazuje się, że prawda zniknęła, a to, co ją przykryło, wydaje się nie do odplątania. Postacie okazują się marionetkami czy to losu, czy swoich skrzywionych umysłów, które nie mają wyjścia - czy zaakceptują los czy nie, i tak nie skończą jako postacie radosnej komedii.
“(...) nie żałował, że wyniósł się z Nowego Jorku. Mimo że zawsze, dokądkolwiek zmierzamy, zabieramy ze sobą swoje stare “ja”, całkowita zmiana otoczenia wychodzi nam czasem na dobre.”
Poza uwikłaniem postaci w nieuchronność losu, wplecenia ich żyć w nieracjonalność zachowań innych ludzi, autorka świetnie obrazuje zachowania stadne - to, jak ludzie skorzy są do szybkich osądów, jak nawet policja woli postawić jedną hipotezę i wokół niej budować narrację niż spojrzeć szerzej, dopuścić możliwość innej drogi zdarzeń. Społeczeństwo i policja osądzają, a co z człowiekiem, który zostaje osądzony? Obserwujemy tę bezradność, te zagonienie w kąt, w pułapkę, z której nie ma wyjścia, z której nie ma sensu szukać pomocy, bo i tak nikt tej pomocy nie udzieli. To bardzo smutne, ale bardzo uniwersalne wnioski, które były aktualnie sześćdziesiąt lat temu i och! jak bardzo aktualne są nadal. Może nawet bardziej, bo w dobie internetu szybkość wydawania społecznych sądów, oczerniania innych i hejtu wzrosła.
“(...) gdyby wszyscy na świecie nie przypatrywali się bacznie temu, co robią inni, oszalelibyśmy. Ludzie, zostawieni sami sobie, nie wiedzieliby, jak żyć.”
“Krzyk sowy” zaskoczył mnie swoją realnością i niestety ciągłą aktualnością. To opowieść o czwórce bohaterów, którzy zostają uwikłani w tak poplątaną intrygę, że nic nie wydaje się w niej oczywiste, w której prawda nawet nie do końca ma znaczenie, bo przecież co po prawdzie, kiedy otoczenie już dawno wydało swoje sądy. Oczywiście czuć w detalach, że jest to powieść z lat 60-tych XX wieku - czy to w telefonach, które przechodzą przez centralę, czy w ilości spożywanych trunków, po których wsiada się za kierownicę…To jednak tylko ten mroczny klimat historii uwiarygadnia, otacza ją papierosową mgłą, przez którą widzimy mało wyraźnie. Jej wydźwięk jest smutny, bo trochę odbiera nam sprawstwo - nieuchronność losu i sądy innych, ich działania mogą przecież tak łatwo zakłócić to, jak chcielibyśmy, by nasze życie się toczyło. Autorka doskonale oddaje kreacje postaci, które z tej matni nie potrafią się uwolnić, w których narastająca obsesja sprawia, że każdy z nich idzie drogą jednokierunkową.
 
Moja ocena: 8/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Oficyną Literacką Noir sur Blanc.




Dostępna jest w abonamencie za dopłatą 14,99zł 
(z punktami z Klubu Mola Książkowego 50% taniej) 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

czerwca 04, 2025

"Zmarli mają głos" Philippe Boxho

"Zmarli mają głos" Philippe Boxho

Autor: Philippe Boxho
Tytuł: Zmarli mają głos
Tłumaczenie: Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak
Data premiery: 21.05.2025
Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 248
Gatunek: non-fiction
 
Philippe Boxho to belgijski lekarz medycyny sądowej z trzydziestoletnim stażem w zawodzie. Od pewnego czasu rozpoczął popularyzowanie wiedzy o tym, czym na co dzień się zajmuje, już nie tylko pracuje na uczelni ucząc przyszłe pokolenia medyków sądowych, ale też pisze książki, występuje w programach telewizyjnych i radiowych. Jak sam twierdzi, nigdy nie marzył o sukcesie pisarskim, zależało mu tylko na tym, by zdemitologizować postrzeganie swojego zawodu w społeczeństwie. Sukces jednak przyszedł, jego książki, bo na koncie ma już cztery, sprzedały się w milionach egzemplarzy, prześcigając nawet wyniki, jakie w tym czasie na rynku frankofońskim osiągał Eric Emmanuel Schmitt. Oczywiście spowodowało to, że inne kraje nabyły prawa do publikacji, w tym Polska, dzięki czemu właśnie w ręce dostaliśmy debiut autora pt. “Zmarli mają głos”, a w przygotowaniu jest już tytuł kolejny.
“Nigdy nie dążyłem do zdobycia popularności, nie myślałem nawet o tym, żeby zostać pisarzem czy wydać trzy kolejne książki. Miałam tylko jeden cel: opowiedzieć o moim zawodzie, który pozostaje w cieniu, a jeśli jest już pokazywany w serialach telewizyjnych czy nawet w filmach, to w sposób daleki od rzeczywistości.”
“Zmarli mają głos” to pozornie zbiór anegdotek z ciekawych przypadków śmierci, jakie w swojej karierze spotkał Philippe Boxho, zresztą we wprowadzeniu do tego tytułu tak sam tak go określa, mówi, że jest to element tego, co przytacza swoim studentom na wykładach. Jednak tak naprawdę anegdotki są tutaj pretekstem do zajrzenia głębiej - autor dzieli się z nami wiedzą, odkrywa meandry tego, jak szeroki jest jego zawód, z jak różnymi przypadkami przychodzi mu się mierzyć. I robi tu w sposób prosty i zrozumiały, tak, by każdy czytelnik niezwiązany z jego zawodem był w stanie zrozumieć i wyciągnąć wnioski, być w stanie odróżnić to, co pokazuje się nam w serialach, a do czego dochodzi w prawdziwym życiu.
“W serialach wszystkie śledztwa udaje się zakończyć dzięki śladom. To schemat tak mocno zakorzeniony w zbiorowych wyobrażeniach, że niektórzy amerykańscy przysięgli odmawiali orzeczenia o winie oskarżonego, ponieważ na miejscu zbrodni nie znaleziono jego DNA. Nie ma DNA, nie ma winnego. Problem w tym, że rzeczywistość nie zawsze przystaje do fikcji i że na miejscu zbrodni nie zawsze pozostają ślady. Gdybyśmy konsekwentnie podążali takim tokiem myślenia, to w końcu doszlibyśmy do skrajności: nie ma śladów, nie ma zbrodni.”
Książka podzielona jest na wprowadzenie z przedsłowiem autora oraz dwoma rozdziałami technicznymi - pierwszy opowiada o drodze, jak autor przebył, by stać się lekarzem medycyny sądowej, drugi o tym, jak wygląda tak zwana scena zbrodni czyli miejsce, w którym dochodzi do odkrycia zwłok, w którym chwile później zjawia się lekarz medycyny sądowej. Autor od razu też wytyka błędy w prawie - teraz medyk przyjeżdża tylko do podejrzanych śmierci, przez co dobrze zaplanowane morderstwo, zbrodnia nieoczywista może pozostać niewykryta… Zresztą o takich przypadkach, w których prawie do tego doszło, opowiada w późniejszych rozdziałach książki.
“Wszyscy wiedzą, że u lekarza zawsze trzeba czekać, a u doktora Paula szczególnie, ale cóż, pacjent z natury rzeczy musi być cierpliwy. Florent nie narzekał, przynajmniej miał swego lekarza, a tych wciąż ubywało, odkąd rząd wpadł na pomysł, żeby utrudnić dostęp do zawodu, uważając zapewne, że ograniczenie liczby lekarzy zaowocuje spadkiem liczby chorych. Było to równie głupie jak założenie, że zmniejszenie liczby grabarzy doprowadzi do ograniczenia umieralności.”
Po wprowadzeniu jest ta część, na którą czekamy - ta właściwa, zajmująca większość stron tej publikacji, w której autor przytacza ciekawe przypadki zgonów, które mogą nas czegoś nauczyć. Ta część podzielona jest na tytułowane rozdziały, jest ich dwadzieścia, a każdy bazuje na od jednym do kilku przypadków podobnej śmierci. Rozdziały podzielone są tematycznie, przyczyny śmierci pogrupowane na kilka kategorii. Są rozdziały o uduszeniach, zastrzeleniach, utopieniach, są o rozkładzie ciała, o tym już mocno warunki na to, co z ciałem po śmierci się dzieje, mają wpływ - jest więc mowa również o mumifikacji, jak i ekspresowym zeszkieletowaniu zwłok. Autor przeprowadza nas przez to, jak wygląda sekcja zwłok, jakie stosunki panują między medykami sądowymi a służbami pojawiającymi się na miejscu zdarzenia. Opisuje dokładnie w jaki sposób podchodzi do miejsc zbrodni, przywołuje naukowców, którzy rozwinęli dziedzinę kryminologii, od których miał okazję się uczyć. Są przypadki, które okazują się czymś całkowicie innym niż pozornie wyglądały, są i wypady historyczne - czasami, żeby zrozumieć historię zbrodni autor odwołuje się do czasów odkryć naukowych, które zmieniło podejście do badania miejsca zbrodni i samych zwłok. Są rozdziały które szokują, są też takie, które obrzydzają, jednak autor o każdym opowiada w ten sam sposób - profesjonalnie, ale lekko, zrozumiale, czasem z elementem humoru, ale nigdy nie żartuje sobie ze zmarłych, a styl ten stosuje dlatego, by czytelnik mógł łatwiej trudne zagadnienia przyswoić. Zresztą sam o sobie pisze, że jest dość pogodnym człowiekiem.
“(...) lekarz sądowy jako ekspert musi zachować neutralność, a ta neutralność ma obejmować także postępowanie podczas autopsji. Prowadząc ją, nie można kierować się z góry powziętymi założeniami, ale być otwarty, na przyjęcie każdego tropu i każdego śladu i na ich różne interpretacje, byle tylko te były racjonalne.”
Całość zamykają bardzo wybiórcze anegdotki z sali sądowej, na której autor zeznawał już tyle razy, że w ogóle nie czuje się tam nieswojo oraz króciutki epilog przypominający o tym, że medyk sądowy musi oddzielać swoje emocje o czynności, które musi wykonywać w pracy. Przypomina też, byś cenili i czerpali ze swojego życia, póki jeszcze możemy…
 
“Zmarli mają głos” to wartościowa pozycja, która w bardzo przystępny sposób zawiera duży pakiet wiedzy kryminologicznej. Autor ewidentnie nie przytacza historyjek ze swojej pracy po to, by dostarczyć czytelnikowi rozrywki, ale by go nauczyć, uświadomić z czym wiąże się zawód medyka sądowego i jak pracuje się na miejscu zbrodni. Nie szczędzi przy tym komentarzy szczególnie co do przepisów prawa, ale ofiary, których ciała przyszło mu badać, traktuje z godnością - z nikogo się nie wyśmiewa, a po prostu, jeśli jest ku temu sposobność, przedstawia motywy, powody, które doprowadziły do śmierci czy to z własnej ręki czy czyjejś. Na pewno nie jest to lektura łatwa - są tu i smutne rozdziały jak np. o samobójcach, gdzie autor przytacza chyba najwięcej przykładów ze wszystkich rozdziałów, i są rozdziały nieco obrzydliwe - o gniciu czy o robakach na miejscach rozkładu ciał. To jednak wszystko to jego codzienność - codzienność pełna wyzwań, bo sposobów na pozbawienie siebie życia ludzkość wymyśliła już naprawdę bardzo dużo. Bardzo podoba mi się to, że autor w sposób bardzo przystępny zawiera w swojej książce tak dużo wiedzy i historii kryminologii, nawet tak zagorzali czytelnicy kryminałów i true crime jak ja mają przy tej pozycji okazję, by czegoś nowego się dowiedzieć.
 
Moja ocena: 7,5/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Sonia Draga.


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!


czerwca 03, 2025

"Zmowa milczenia" Lisa Regan - patronacka recenzja przedpremierowa

"Zmowa milczenia" Lisa Regan - patronacka recenzja przedpremierowa

Autorka: Lisa Regan
Tytuł: Zmowa milczenia
Cykl: detektywka Josie Quinn, tom 9
Tłumaczenie: Marta Czub
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Liczba stron: 336
Gatunek: kryminał
 
Są takie serie kryminalne, w których więcej wcale nie znaczy gorzej, a wręcz odwrotnie - mnogość tomów pozwala autorom dopracowywać stworzony w serii świat, dopieszczać i pogłębiać kreacje postaci. I tak jest w serii Lisy Regan z detektywką Josie Quinn, której “Zmowa milczenia” to dziewiąty tom, a trzeci z wydanych w Polsce w tym roku. Wcześniej, od 2022 na naszym rynku ukazywały się dwa tomy rocznie, ale aktualne przyspieszenie nie dziwi - Josie pojawiła się u nas z opóźnieniem do jej rodzimego rynku (pierwsze tomy na rynku anglojęzycznym wydane zostały w 2018), gdzie średnio wychodzą trzy tomy rocznie. Aktualnie anglojęzyczni czytelnicy czekają już na tom dwudziesty trzeci, który ukazać ma się jesienią. Sama autorka przyznaje, że umowę ze swoim wydawnictwem podpisaną ma na trzydzieści kilka tomów, jednak Josie będzie istnieć tak długo, jak życzą sobie czytelnicy. Czy to dobrze? Myślę, że tak, Josie naprawdę uzależnia!
 
Czerwiec roku 2020, Pensylwania. Miasteczko Denton częściowo stoi pod wodą - ciepła zima i obfite deszcze przyniosły powódź, która po kolei niszczy kolejne dzielnice. Josie i Noah na szczęście mogą wracać do suchego domu, na razie zalanie im nie grozi, jednak całe dnie spędzają na pomocy ratownikom służb specjalnych, którzy ratują kolejnych mieszkańców z kryzysowych sytuacji, pomagają znaleźć schronienie i zapewniają bezpieczeństwo. Podczas jednej z ratowniczych akcji, kiedy to w ostatnim momencie udało im się uratować starszą panią, na ich oczach dom kobiety zostaje porwany przez wodę. Kiedy budynek ruszył się z fundamentów, wraz z betonem coś wpłynęło - płachta, brezent, w który ewidentnie coś zostało owinięte. Josie i jej współpracowniczka Gretchen nie mają wątpliwości - to ciało. Wkrótce okazuje się, że to zamordowana młoda dziewczyna, 16-latka, która chodziła z Josie do szkoły. Dziewczyna wraz ze swoją matką zniknęła z miasteczka 16 lat temu, wszyscy jednak założyli, że się po prostu wyprowadziły, że ciężka sytuacja, w której były, wygoniła je z miasta. A jednak nie. Dziewczyna przez 16 lat spoczywała pod betonem, a co powoduje w Josie dodatkowy niepokój - została pochowana w kurtce, która bez wątpliwości należała do Raya, jej ówczesnego chłopaka, później męża, który zginął kilka lat temu. Dlaczego? Czy Ray mógł mieć coś wspólnego z tą śmiercią? I gdzie podziała się matka tej dziewczyny? Jak mogła wyprowadzić się z domu bez swojej córki?
 
Książka rozpisana jest na 50 krótkich rozdziałów. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego i to zarówno w czasach współczesnych, w których akcja toczy się linearnie i w roku 2004, kiedy doszło do morderstwa. My jednak nie obserwujemy ofiary, a Josie, za którą narrator podąża w obydwu liniach czasowych. Narrator nie jest wylewny w opisach emocji bohaterki, ale nic dziwnego - Josie właśnie taka jest, nie roztkliwia się nad sobą, emocje spycha w ciemne zakamarki swojej duszy i działa, ciągle prze do przodu. Styl powieści jest dynamiczny, ale nie na tyle szybki, by nie było w nim w ogóle miejsca na podłoże psychologiczne - czasu jest wystarczająco na ważne dialogi i chwilę refleksji nad tym, co teraz dzieje się z miasteczkiem, jak i samą Josie… Książkę czyta się sprawnie, język jest przyjemny i poprawny, nie ma przekleństw, za to w użyciu są feminatywy, co jest ważne tym, bardziej, że przecież jest to seria przede wszystkim o radzących sobie w życiu, mimo przeciwności, kobietach.
 
Bo czytelnicy, którzy nawet pierwszy raz się teraz z Josie spotkają (każdy tom można czytać niezależnie) nie będą mieli wątpliwości - to kobieta, która mimo trudnego dzieciństwa, wyrosła na dobrego, porządnego, pomocnego człowieka. Josie ma misję, musi pomagać, musi szukać sprawiedliwości dla tych, którzy już nie są w stanie tego sami zrobić. Sama jednak nigdy nie nauczyła się jak radzić sobie z własnymi emocjami, z trudnymi przeżyciami, co teraz, w tak niefortunnym momencie, zaczyna wypływać na wierzch - są chwile, kiedy Josie zwyczajnie nie potrafi zapanować nad emocjami, których nie rozumie. I to w tej kreacji w tym tomie bardzo mi się podoba - nie cieszę się oczywiście z faktu, że Josie cierpi, ale dlatego, że te podchodzące pod samą skórę emocje dodają jej realności. Nikt przecież nie jest w stanie znosić tak dużej ilości zła, tak dużej ilości stresów, bez konsekwencji. I to właśnie teraz u Josie się dzieje.
“- Nie da się wiecznie tłumić w sobie przeżytej traumy. W którymś momencie zacznie wypełzać na powierzchnię. W dziwny sposób i w dziwnych momentach.
- Myślałam, że już się z tym uporałam. (...)
- Uciekając w pracę? To nie to samo, co zmierzyć się z tym, pozwolić sobie to przeżyć, a potem rozpocząć z czystą kartą.”
Oczywiście jest po części konsekwencją tego, co przychodzi jej przeżywać w tym tomie. Nie tylko patrzy na swoje miasteczko, które jest jej domem od zawsze, jak znika pod wodą, jak żywioł natury niszczy wszystko to, co ludzie sobie zbudowali, ale jeszcze wali jej się fundament własnego ‘ja’. Bo kiedy zaczyna wątpić w Raya, nastolatka, który pozwolił jej przetrwać dzieciństwo przy zdrowych zmysłach, zaczyna wątpić w siebie, kwestionować to kim naprawdę jest. Bo gdy nagle okazuje się, że od początku życia człowiek żył w totalnym kłamstwie, to czy to, co zostało na tym początku zbudowane, jest prawdziwe? Czy jednak teraz wszystko się zawali?
“- Ale jeśli to, co uważałam za najlepszą część mojego dzieciństwa, było kłamstwem, to co to znaczy? Jeśli fundament mojego życia - czy też jedyna rzecz, która z niego została, czyli Ray - był kłamstwem, to co to dla mnie znaczy? Kim, do cholery, jestem?
- Jesteś Josie Quinn (...) I to nie zależy ani od Raya, ani od Lisette, ani od twojej rodziny biologicznej, ani od nikogo. Ten fundament, o którym mówisz? To nie Ray. Fundamenty się buduje, Josie. Powstają z czasem. Ray pomógł ci położyć ten fundament, podobnie jak twoja babcia (...). Ten fundament, o którym mówisz, to ty. Wyłącznie ty.”
Poza współczesną, trzydziestokilkuletnią Josie, obserwujemy też ją jako nastolatkę - to dosłownie kilka fragmentów, które przede wszystkim mają za zadanie ukazać dziewczynę, która stała się ofiarą, oczami naszej głównej bohaterki. Oczami Josie Beverly była naprawdę okropną dziewczyną, która znęcała się nad innymi, przez co z Josie wchodziła w częste konflikty. Teraz, po 16 latach, Josie będzie mogła zrozumieć dlaczego Beverly taka była, a czytelnik otrzyma kolejną lekcję, przypomnienie tego, żeby innych nie oceniać, bo nikt z nas tak naprawdę nie wie, co ktoś inny przeżywa. Najczęściej złe zachowanie jest przecież wynikiem odreagowania, nieradzenia sobie z własnymi, negatywnymi emocjami – nie jest to chwalebne, ale odpłacając się na to złośliwością niczego w życiu poprawić się nie da.
“Za każdym razem, kiedy ktoś mi mówi “nie zrozum mnie źle”, wiem, że zrozumiem to “źle”.”
Intryga kryminalna zbudowana jest naprawdę sprawnie, od samego początku dobrze oddziałuje na ciekawość czytelnika. Autorka na szczęście nie powiela schematów, tego, co już w innych tomach było, a przecież gdy wspomniany zostaje Ray, wydaje się, że po raz kolejny może to być mocno personalne śledztwo. Na szczęście tak nie jest, uwaga skupiona jest na ofierze, na tym, kim była, jak wyglądała jej rodzina i otoczenie, a przeszłość Josie i Raya pozostają raczej w tle, choć są dobrze wykorzystani do refleksji natury psychologicznej. Cała intryga jest przemyślana i skomplikowana, raczej trudno będzie samodzielnie ułożyć kawałki układanki w jedną całość, choć autorka daje taką możliwość - wszystko co potrzebne do rozwiązania intrygi znajduje się w tekście, nic nie wyskakuje jak królik z kapelusza.
 
Tło całej tej historii, czyli Denton zalane przez powódź, nie jest tylko pretekstem do odkrycia ciała. Powódź przynosi też niepokój, kolejne elementy psychologiczne warte rozważenia. Przypomina jak człowiek niewiele znaczy w walce z żywiołem natury, jak nasze życie jest niepewne i ulotne. Jak łatwo może stracić cały swój dobytek, ale równocześnie przypomina, że najważniejsze jest, by otaczać się dobrymi ludźmi - bo jeśli ma się wsparcie w drugiej osobie, przejść można przez różne życiowe wyboje.
“Za jej plecami huczała rzeka. Ich oczom ukazał się spiczasty dach jakiegoś budynku, czyjś dom - czyjeś życie - przepływał obok nich z powolnością góry lodowej, która wydawała się nie pasować do nieokiełznanego żywiołu otaczającej je wody.”
“Zmowa milczenia” to opowieść o przeszłości, o tajemnicach, które zawsze w końcu w pewnym momencie zostają odkryte, nieważne jak długo były pogrzebane. Tak samo jest z trudnymi emocjami - można jest zepchnąć w kąt, można udawać, że nigdy ich nie było, jednak nie da się tego robić w nieskończoność. Bardzo podoba mi się, to, że kreacja Josie nie jest płaska, że mimo iż niezaprzeczalnie jest to silna kobieta, to autorka nie zapomina o tym, że też powinna cały czas być człowiekiem, pozwala jej przeżywać emocje tak, jak dzieje się to naprawdę. Sama intryga jest zajmująca, a zagrożenie w postaci żywiołu wody dodatkowo podbija napięcie. To naprawdę udany tom serii, od której zwyczajnie trudno jest się oderwać – chce się więcej i więcej 😊 I sprawdzi się dobrze zarówno dla fanów, jak i czytelników, którzy właśnie od tego tomu chcą zacząć zapoznanie z bohaterką.
 
Moja ocena: 7,5/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy patronackiej z Wydawnictwem Dolnośląskim.

Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!