listopada 20, 2024

"Mosty na Wiśle" Irena Małysa

"Mosty na Wiśle" Irena Małysa

Autor: Irena Małysa
Tytuł: Mosty na Wiśle
Data premiery: 13.11.2024
Wydawnictwo: Mova
Liczba stron: 392
Gatunek: powieść kryminalna / historyczna
 
Irena Małysa do tej pory na rynku literackim znana była jako autorka serii kryminalnej z Baśką Zajdą. Debiutowała w 2021 książką “W cieniu Babiej Góry”, która osiągnęła status bestsellera - nic dziwnego, to był naprawdę udany debiut! Od tego czasu autorka systematycznie pojawiała się z nowym tytułem serii raz do roku. Do teraz. Rok 2024 przyniósł ewidentne zmiany. W maju bowiem dostaliśmy wyczekiwany kolejny tom serii “Demony Babiej Góry” (recenzja - klik!), ale jak się okazało, to nie było wszystko! W przedostatnim miesiącu tego roku do rąk czytelników trafiła pierwsza powieść osobna autorki, w żaden sposób z serią z Baśką niezwiązana. To właśnie “Mosty na Wiśle”.
Poza twórczością literacką, Irena Małysa uskutecznia też nieustannie inne zajęcia - prowadzi własną firmę i tymczasowe schronisko dla bezdomnych psów, wychowuje synów. Jest wielką miłośniczką folkloru, gór i historii.
 
Akcja “Mostów na Wiśle” rozgrywa się w Krakowie. W maju 1993 roku komisarz Cichocki zostaje wezwany na miejsce zdarzenia - w okolicy mostu Piłsudskiego wyłowione zostało ciało z Wisły. To mężczyzna, który na szyi ma owinięty szalik Cracovii, więc śledczy pod przewodnictwem prokuratora szybko dochodzą do wniosku, że może to być wynik porachunków pomiędzy kibicami, które wczorajszego wieczoru po derbach jak zawsze rozgrzały mieszkańców Krakowa. Cichocki jednak nie jest o tym przekonany, dostrzega kilka szczegółów, które wydają mu się nie pasować do tej teorii, a które wskazują, że mogło to być zaplanowane morderstwo.
Również w maju, ale niecałe sześćdziesiąt lat wcześniej w tym samym mieście młodziutkie dziewczyny - Hania i Estera - przygotowują się do potańcówki, choć ich radość jest lekko zasnuta perspektywą wojny. Za granicą robi się coraz goręcej, Hitler zyskuje coraz więcej popleczników i jawnie głosi nienawiść do Żydów. Estera, Żydówka, wraz z rodzicami decydują się na ucieczkę do Palestyny, a Hania, Polka zostaje na miejscu z obietnicą, że nie pozwoli, by ukochany Estery związał się z kimś innym. Problem w tym, że i Hania coś do niego czuje, ale obietnica, to obietnica, prawda? Nawet w obliczu wojny.
 
Książka rozpisana jest na 31 rozdziałów, a każdy z nich dzielony jest na krótkie podrozdziały toczące się naprzemiennie - raz w czasie II wojny światowej, raz w latach 90-tych. Podrozdziały nie są numerowane, a wyróżnione poprzez zaznaczenie daty dziennej (dzień, miesiąc, rok) oraz miejsca zdarzenia. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego z perspektywy dwóch postaci: Cichockiego i Hani, w obydwu przypadkach narrator jest wszechwiedzący, bez problemu oddaje nie tylko zdarzenia, ale i emocje, i dylematy postaci. Styl powieści jest prosty, zdania krótkie, ale dobrze zbudowane, książkę czyta się z łatwością. W tekście zdarzają się wtrącenia po niemiecku, szczególnie w historii z czasów wojny, ale od razu w przypisach są tłumaczone, czytelnik więc nie powinien mieć z lekturą żadnych problemów.
“Przez chwilę pomyślał, że ma dość tej roboty. Całe życie musiał zadawać się z patologią. Smród, pijaństwo i kurestwo. Nienawidził tego.”
Do tej pory Irena Małysa skupiała się przede wszystkim na postaciach kobiecych, zatem kreacja Cichockiego z pewnością stanowiła dla niej wyzwanie. Muszę przyznać, że autorka zadaniu sprostała, Cichocki to dobrze zbudowana postać, która nie jest śledczym oczywistym - przede wszystkim dlatego, że jest to człowiek z ogromną ilością fobii i natręctw, które utrudniają mu codzienne funkcjonowanie na tyle mocno, że sam uważa, że potrzebuje pomocy w ich zwalczaniu - chodzi do psychologa, pracuje nad sobą, ba! nawet zapisał się do kółka historycznego, w ramach których jego członkowie śledzą zaginione w czasie wojny dzieła sztuki, by przełamywać swoje lęki, by przynajmniej w taki sposób wychodzić do ludzi. Jest to kreacja ciekawa i wiarygodna, zapadająca w pamięć.
“Wiedział, że to godzina wiwisekcji jego duszy. Terapeuta był tylko w pracy. Był narzędziem, za pomocą którego on musiał wydrzeć z siebie truciznę, która psuła go od środka.”
Hania z kolei to postać bardziej zwyczajna. Ot, młoda dziewczyna, która chciała tego, co większość dziewczyn w jej wieku - po prostu szczęścia, chłopaka i możliwości decydowania o sobie. Niestety, przyszła wojna, która wszystkie perspektywy na przyszłość odebrała, która zmieniła codzienność nie do poznania. Hania mimo wszystko, bo też jakie ma inne wyjście, próbuje się w nowych sytuacjach odnaleźć i po prostu dalej żyć na tyle, ile się da. Czasem znaczy to kombinować, by coś zjeść, czasem nieść pomoc innym, głównie znajomym rodzinom żydowskim, których prawa do zwykłego człowieczeństwa na oczach krakowian zostają odebrane.
“Nastały czasy, w których każdy stawał się ślepy i głuchy. Bo dobroć była surowo karana.”
I to właśnie te fragmenty, ten obraz tego, jak postępowało zezwierzęcenie w Krakowie, jak szybko Żydzi tracili swoje prawa i jak w sumie niewiele zwyczajni ludzi byli w stanie zrobić, są najbardziej przejmujące. Nagle, z dnia na dzień, do miasta wkraczają naziści, którzy uznają się panami, którzy wszystkich sobie podporządkowują, a mieszkańcy Krakowa żyją nagle w strachu przed aresztowaniem, przed pobiciem, gwałtem, przed zesłaniem do obozu. Równocześnie są świadkami takich zachowań wobec innych, zachowań, które mają nie tylko wszystkich ich wprowadzić w role podmiotów, ale które miażdżą ludność żydowską tylko dlatego, że są Żydami. Przyznam, że obserwując co Hania przeżywa, czego jest świadkiem, nieraz sama nie mogłam wyjść z szoku, z niedowierzania w ludzką bezwzględność, choć przecież o koszmarach wojny czytałam już nieraz. A jednak Małysa opisuje wszystko tak wiarygodnie, prosto, ale z takim przejęciem, że nie można nie poczuć tego wewnętrznego smutku, który aż ściska, przez który czasem naprawdę ciężko oddychać nie wspominając już o stojących w oczach łzach.
“To ją najbardziej przerażało. Wewnętrzna zgoda na to, co działo się wokół. Co działo się tu i teraz.”
Na szczęście czasy ułożone są naprzemiennie, a podrozdziały krótkie, przez co sięgając do lat 90-tych mamy chwilę odpoczynku od tych miażdżących emocji. Bo lata 90-te, choć również oddane bardzo dokładnie, fascynują postacią Cichockiego i grają na tych zagadnieniach, które znamy - po prostu na dobrej zagadce kryminalnej. Jest więc śledztwo, są też prywatne wątki głównego bohatera - wszystko to prowadzone z wyczuciem, ale trzymające się zdecydowanie mniej wstrząsających emocji od tych, które poznajemy poprzez Hanię.
 
Sama intryga kryminalna jest przemyślana, zawiera kilka ciekawych odniesień - poprzez nią wkraczamy w środowisku kibiców, przestępców i prostytucji, ale i w bardziej elitarne grono - równocześnie prowadzony jest też wątek tego kółka historycznego, a zatem i wątków sensacyjnych, związanych z poszukiwaniem zaginionych dzieł sztuki. Punkt wspólny obydwu czasów długo pozostaje niewiadomą, choć myślę, że dałoby się go ciągnąć nawet i dłużej niż zrobiła to autorka. Rozwiązania zagadki częściowo da się domyśleć, ale też mam wrażenie, że te czasy bardziej współczesne przede wszystkim pełnią funkcję przeciwwagi do relacji Hani - i w tej roli sprawdzają się znakomicie. Finał wszystko dobrze wyjaśnia, czytelnik nie pozostaje więc z niewiadomymi.
“Zamykał się w sobie, oddalał od nich. Cichocki dostrzegł w jego oczach błysk szaleństwa i pomyślał, że ktoś musi mu pomóc. Inaczej odpłynie w siną dal. Tak jak jemu to się zdarzało. W piekle jego umysłu wciąż krążyły obrazy z tamtych dni.”
Jednak od początku lektury mamy jeden jasny punkt wspólny - to miasto, Kraków. I ono samo zasługuje w tej książce na uwagę, gdyż autorka z wielką dbałością oddała zmiany, jakie w Krakowie na przestrzeni lat zachodziły. W latach 1939-1945, kiedy toczy się historia Hani, Kraków staje się więzieniem, polem bitwy walk pomiędzy Polakami i Żydami a nazistami. Raz oferuje uciekającym schronienie, by zaraz pokazać z całą brutalnością powstawanie podgórskiego getta. W roku 1993 nastroje są już spokojniejsze, ale okres też nie należy do najspokojniejszych - w końcu to pierwsze lata po upadku PRL-u, powoli Polska zaczyna otwierać się na Zachód, co przynosiło swoje plusy i minusy. Małysa dba, by i te życie oddać wiarygodnie, dba o spójność w opisie ubioru postaci, samochodów jakimi się poruszają, czy telefonów, którymi zaczynają dysponować.
A gdzie w tym wszystkim mosty? Mosty pełnią tutaj dwojaką funkcję. Raz łączą, raz dzielą. Przywołują miłe wspomnienia, ale są też świadkami zbrodni, do których tuż obok nich, a także na nich dochodzi. To punkty graniczne, które czasami zdają się prowadzić do dwóch różnych światów, choć przecież rozgrywających się w tej samej rzeczywistości…
“Piekło było tu, w tym miejscu. Wypełzło z podziemi i zamieszkało na Podgórzu.”
“Mosty na Wiśle” to z jednej strony książka całkiem inna od tego, co Małysa prezentowała nam do tej pory. Nacisk w niej, przynajmniej ten emocjonalny, położony jest na czasy przeszłe, czasy tragiczne, czasy wojny. Historyczna dokładność, z jaką autorka oddaje tamte lata, ekspresowy postęp zła, jaki wtedy był zauważalny, naprawdę robią wrażenie, wstrząsającą czytelnikiem dogłębnie. Bazą zatem jest motyw historyczno-obyczajowy, choć i ten kryminalny, ten z lat 90-tych szczególnie poprzez ciekawą kreację Cichockiego też pełni w całej fabule ważną funkcję. Z drugiej jednak strony, to cały czas ta Małysa, którą znamy. Która z prostych słowach, krótkich zdaniach przekazuje historię, w której walczą dobro i zło, w której z zaskakujących stron płynie pomoc, ale i z niespodziewanych dochodzi do tragedii, a człowiek okazuje się największym potworem z wszystkich, jakie można spotkać na Ziemi. Mocna, wstrząsająca, ale z dużym wyczuciem skonstruowana historia.
 
Moja ocena: 8/10
 

Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Mova.


Dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

listopada 19, 2024

"Świat Machulskich" Anna Bimer

"Świat Machulskich" Anna Bimer

Autor: Anna Bimer
Tytuł: Świat Machulskich. Biografia rodzinna
Data premiery: 12.11.2024
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 328
Gatunek: wspomnienia / literatura faktu /biografia
 
Anna Bimer to dziennikarka i autorka kilku książek biograficznych oraz poradników. Pracowała dla takich magazynów jak Pani, Polska The Times czy Zwierciadło, a ci sięgający nie po magazyny, a książki mogą kojarzyć ją prawdopodobnie z biografii Krzysztofa Krawczyka. Teraz wzięła na tapet temat nie jednej osoby znanej w kręgach popkulturowych, a całej rodziny - rodziny Machulskich, czyli Jana, Haliny i ich syna Juliusza.
“Może rozpoczynanie opowieści o rodzinie filmowej na miarę Douglasów czy Fondów od scenki humorystycznej, w której ktoś otarł się o faux pas, byłoby nie na miejscu, gdyby nie fakt, że ich nazwisko kojarzy się z komedią, a zwłaszcza z pogodnym, zupełnie nienadętym, serdecznym nastawieniem do ludzi i świata.”
Jan i Halina poznali się w latach 50-tych ubiegłego wieku, w czasach, gdy w Polsce ustrój komunistyczny rozkwitał. Obydwoje żywo zainteresowani sztuką, aktorstwem i reżyserią, rozpoczęli romans nie tylko ze sobą, ale z filmem i teatrem. I to na tym drugim autorka tej książki się skupia. Punktem centralnym tej publikacji jest ich praca w Teatrze Ochoty i przeległemu do niego Ognisku, w którym już w wieku nastoletnim, późnej też dziecięcym, członkowie mogli rozwijać swoje pasje, zainteresowania i otwartość na świat. I tak robili - to tam na zajęcia uczęszczali Piotr Adamek, Katarzyna Figura czy Agnieszka Dygant, gdzie mieli styczność z aktorami teatru, nieco starszymi twórcami jak na przykład Cezary Pazura. W latach 80-tych zabłysnęła kolejna gwiazda Machulskich - to ich syn Julian debiutował na dużym ekranie filmem “Vabank”, który rozjaśnił Polakom czas stanu wojennego, zmienił postrzeganie kina, a i jego ojca, który do tej pory w filmach grywał role amantów, a tu pojawił się jako krętacz i złodziej.
“Za krótki mamy żywot, żeby pozwalać sobie na taki luksus jak czekanie. Trzeba pracować i działać już ze zdwojoną energią. Szkoda czasu.”
Książka rozpisana jest na wstęp i 23 nienumerowane, ale tytułowane rozdziały, zamykają ją dosyć skromne przypisy, ale też nic dziwnego, gdyż większa część tej opowieści osadzona jest po prostu na wypowiedziach wychowanków Ogniska, aktorów, reżyserów i współpracowników Machulskich. Każdy rozdział opatrzony jest też dużą, stronicową fotografią, sporo przedruków zdjęć można znaleźć też i w ich środku - zdjęcia nie są ułożone chronologicznie, nie zawsze też mają odniesienie akurat do tego, co jest w tym momencie przytaczane w tekście. Są to i zdjęcia z planów filmowych i prywatne, uwieczniają nie tylko Machulskich, ale też ich wychowanków, ich podboje scenowe czy wspólne warsztaty. Przedruki są czarno-białe.
Historie opisane w książce ułożone są mniej więcej w porządku chronologicznym, jednak niewiele jest tu przytaczanych dat, czego można by spodziewać się po biografii. To są raczej opowieści, luźne wspomnienia wpływu Machulskich na sztukę, na ludzi, którzy później tę sztukę nieśli, dalej ją niosą. Nie ma tu za wiele historii prywatnych, na samym początku książki autorka stara się wprowadzić nas w rodzaj związku, jaki połączył Jana i Halinę, ale niespecjalnie jej to wychodzi, ewidentnie woli oddawać głos innym - na pierwszych stronach książki zatem korzysta z bardzo lapidarnych wpisów samego Jana, który przez większą część życia prowadził coś w formie dzienników. Poprzez te wpisy przytacza początek związku z Haliną, w czasie którego zdają się parą pasującą do siebie pod każdym względem, a równocześnie obrazują, jak dziwnie wtedy wyglądały kulisy teatru - Jan jako młody aktor skarży się, że reżyser ma się za boga, że nie ma miejsca na aktorską inwencję twórczą. Pod tym kątem jest to dobry wstęp to tego, co później z Haliną zrobią dla swoich wychowanków.
 
I tak przechodzimy do lat 70-tych, kiedy to Jan Machulski został dyrektorem Teatru Ochoty, a Halina Machulska stworzyła przy teatrze Ognisko skierowane do młodych, do nastolatków, którzy chcieli chłonąć wiedzę humanistyczną. Jan cały czas był także aktorem, gdzieś tam jeszcze był rektorem Filmówki w Łodzi, jednak znowu - fakty, daty, tytuły mają tutaj raczej drugorzędne znaczenie, bo skupiamy się na IDEI, na tym, co Machulscy zrobili dla swoich wychowanków, a później co ich potomek zrobił do polskiego kina. I tak gdzieś przed setną stroną zaczynamy zgłębiać się w historię opowiadaną przez kilka głosów, m.in. Piotra Adamka, Agnieszkę Dygant, Katarzynę Figurę, Cezarego Pazurę, Jerzego Stuhra. Wypowiadają się nie tylko aktorzy, bo wychowankowie Ogniska prowadzą działalność szeroką, nie wszyscy zostali aktorami czy reżyserami. Mamy też dziennikarzy, prezenterów telewizyjnych (Krzysztof Ibisz), fotografów (Marcin Tyszka), psychologów, działaczy społecznych, gdzieś tam nawet ktoś wspomniał o politykach. Łączy ich Ognisko, Teatr Ochoty i Machulscy, którzy nauczyli ich wolności w wyrażaniu siebie.
“Teatr Ochoty, a nie Ochota! - podkreślał zawsze Jan Machulski i dodawał: Dzielnica to jedna, ale takie miejsce wzięło się z ochoty na teatr.”
Autorka poprzez wypowiedzi swoich rozmówców rysuje obraz małżeństwa, które wspierało młodych w drodze do celu, które uczyło ich, że normalnym jest upadać, ale warto się później podnieść. Że świat jest pełen barw, dobra i zrozumienia, a żyjący w nim człowiek najmocniej z niego skorzysta, gdy będzie patrzył na to wszystko z otwartością, gdy nie pozwoli, by problemy, naleciałości systemu czy inne ograniczenia zamknęły mu drogę do wolności. Ta owartość w podejściu do świata ewidentnie odbiera od tego, co oferowały tamte czasy, sprawiając, że podejście propagowane w Ognisku było na ten czas mocno innowacyjne. Halina opisana jest przede wszystkim jako świetna pedagożka, która lubiła spontaniczność, ale też pilnowała, by jej uczniowie przestrzegali zasad mających na celu wyrażać szacunek dla innych. Uczyła ich współpracy opartej o zdrowe zasady, z przyjaznym nastawienie do drugiego człowieka, a nie uczuciem zazdrości i konkurencji. Jan działał jako aktor i dyrektor teatru, którego zmienił oblicze - u niego każdy biorący udział w tworzeniu spektaklu miał głos, sprawił, że sztuka stała się wspólnym doświadczeniem - nie tylko aktorów i wszystkich tych, odpowiedzialnych za oprawę techniczną spektaklu, ale i samych widzów. To on pokazał, że teatr jest dla ludzi niezależnie od ich wykształcenia, statusu czy posiadanego majątku.
“Piętno Machulskich nosimy w płatach czołowych. I jest nim otwarcie na drugiego człowieka.”
W aktualnych czasach może nie robi to na nas tak dużego wrażenia, dlatego też tak ważne jest tło lat, kiedy wszystko to się wydarzyło. To był smutny, szary PRL, czasy, gdy Polska była odcięta od Zachodu, i choć może z budżetami na film było łatwiej, to działała też cenzura, kontrola, były tematy, o których mówić nie można. Wychowankowie Ogniska skarżą się, że w tamtych czasach w szkołach panował okropny rygor, że słowo nauczyciela było święte i trzeba było wyznawać tylko jedne wartości. Obraz Ogniska i Teatru Ochoty, gdzie Machulscy promowali wolność w wyrażaniu siebie, popierali rozwijanie własnej indywidualności i zwyczajną walkę o to, by móc robić to, co się kocha, brzmi naprawdę odważnie, postępowo i chwalebnie.
“Każdy spektakl u Machulskich był jak wydarzenie społeczne, widzowie często kontynuowali dyskusję pod teatrem, podwozili się do domów, zarażali się naturalnym klimatem tego miejsca, a mówimy o czasach, w których podejrzliwość do obcych malowała się na każdej twarzy.”
Wydawać by się mogło, że jest książka to ładna laurka. Nie do końca tak jest, autorka pozwala swoich rozmówcom też na delikatne słowa krytyki, poprzez które obraz zarówno Haliny, jak i Jana, staje się bardziej ludzki. Obydwoje mieli swoje wady, nie byli to przecież ludzie święci, nie tylko dla swoich wychowanków, ale i, a może przede wszystkich dla syna, który przejął od nich poczucie wolności i kreatywności, ale ucierpiał po prostu jako syn, którego rodziców nigdy nie było w domu.
“Z teatru bardzo często robi się wielką tajemnicę. A Janowi i Halinie Michalskim chodziło przecież o to, żeby tę tajemnicę odkryć, żeby nią skusić, oczarować, przyciągnąć.”
Jednak znowu - nie na ich prywatnych relacjach się tutaj skupiamy. O Juliuszu zaczynamy więc czytać w momencie jego filmowego debiutu w latach 80-tych, kiedy to w kinach ukazał się “Vabank”. Juliusz debiutował jako zaledwie 23-latek, a jego film był bardzo amerykański jak na polskie standardy. W tym momencie autorka znowu przytacza fragment dzienników Jana Machulskiego, który w tej produkcji odgrywał główną rolę, ale która, jak wspomniałam już, była dla niego wyzwaniem, wyjściem ze strefy komfortu. I choć znowu wpisy są jeszcze bardziej lapidarne niż wcześniej, to jednak czuć z nich, jak dużą frajdę autorowi to przyniosło.
Oczywiście „Vabank” to tylko początek, późniejsze rozdziały zaczynają się przeplatać - raz poznajemy smaczki z planów filmowych Juliusza, by znowu zaraz wrócić do wspomnień wychowanków Ogniska.
“Ognisko to dla mnie połączenie Akademii pana Kleksa z Harrym Potterem.”
Podsumowując, w “Świecie Machulskich” poprzez głosy swoich rozmówców Anna Bimer odrysowuje rolę, jaką Machulscy odegrali w trudnych dla sztuki, dla filmu i teatru latach PRL-u. W czasie tych rozmów często podkreślane jest, jak ważne jest uczenie się od dziecka otwartości, pokonywanie lęków i wzmacnianie tego zwyczajnego poczucia wolności. Wielu z wychowanków osiągnęło sukces właśnie dzięki temu, bo nie bało się walczyć o siebie, nie bało się próbować. I mowa tu nie tylko o aktorach, ale ogólnie, po prostu o otwartości na świat. Mocno wzruszający jest ostatni fragment przytaczany z rozmowy z Katarzyną Figurą, właśnie o tych zasługach, tych największych, jakie wyniosła z Ogniska prowadzonego przez Halinę Machulską. Jest to więc ciekawa publikacja o sztuce, o nauczaniu życia w czasach, gdy te było smutne i szare, w czasach, gdy nie było kaset VHS, internetu, telefonów komórkowych, ba! nawet stacjonarne nie były wtedy jeszcze specjalnie dostępne dla wszystkich. W takich czasach Ognisko i teatr zapewniali dom, miejsce bezpieczne, w którym wszyscy byli wielką jedną rodziną.
“Teraz smarfony zajmują naszą uwagę. Tak trudno skupić się na jednej rzeczy. Moje dzieciństwo rozwijało sztukę komunikacji, uważność na człowieka, czytelność przekazu w życiu i na scenie.”
Nie mogę się jednak zgodzić na sam podtytuł publikacji, bo nie jest to biografia rodzinna. O rodzinie Machulskich, czyli Halinie, Janie i Julianie, o ich relacjach pomiędzy sobą nie ma tu prawie nic, nie ma też zachowania chronologii czy typowych dla biografii faktów. Zatem gdybym sięgała po książkę oczekując biografii rodziny Machulskich, byłaby srogo rozczarowana. Jako fanka kina, czytelniczka ciekawa życia w dawnych czasach, ciekawa rozwoju kultury i sztuki w Polsce, traktuję tę publikację jako przyjemną ciekawostkę, dzięki której trochę inaczej mogę spojrzeć na książki Juliusza Machulskiego, a szczególnie na tę najnowszą, na “Nikczemnego narratora” (recenzja - klik!), w której autor ewidentnie przemycił więcej ze swojego faktycznego życia niż bez wiedzy ze “Świata Machulskich” zakładałam.
 
Moja ocena: 7/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Domem Wydawniczym Rebis.


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

listopada 18, 2024

"Świąteczna mordercza układanka" Alexandra Benedict

"Świąteczna mordercza układanka" Alexandra Benedict

Autor: Alexandra Benedict
Tytuł: Świąteczna mordercza układanka
Tłumaczenie: Jolanta Kozak
Data premiery: 13.11.2024
Wydawnictwo: Kobiece
Liczba stron: 352
Gatunek: powieść kryminalna
 
Alexandra Benedict na polskim rynku książki kojarzona jest jako autorka świątecznych kryminałów - nic dziwnego, faktycznie takie książki pisze, a Wydawnictwo Kobiece wydaje je na naszym rynku na chwilę przed świętami Bożego Narodzenia od roku 2022. Łatwo licząc, “Świąteczna mordercza układanka” jest jej trzecią pozycją przetłumaczoną na język polski.
Jednak jej doświadczenie literackie jest dużo większe niż tylko te trzy książki. Pisze zawodowo już od ponad dekady, publikuje zarówno jako Alexandra Benedict, jak i A.K. Benedict, choć jako ta druga celowała bardziej w powieści fantastyczne niż kryminały. Poza pisaniem swoich książki jest także nauczycielką pisarstwa kryminalnego, opiekuje się innymi autorami, ułatwia im wkroczenie na zawodową ścieżkę. Poza tym zajmuje się też pracą z audiobookami, pisze scenariusze, jest także kompozytorką i autorką tekstów piosenek. Zatem mimo iż polski czytelnik dostaje skromnie jedną jej książkę rocznie, to tak naprawdę autorka jest bardzo aktywna.
 
Historia “Świątecznej morderczej układanki” rozpoczyna się 19 grudnia. Tego dnia Edie O’Sullivan, mieszkająca samotnie osiemdziesięcioletnia pani, miłośniczka układanek, gier słownych, autorka krzyżówek ukazujących się w wielu lokalnych i krajowych czasopismach, na ganku swojego domu znajduje paczkę. Wygląda jak prezent świąteczny, a Edie nienawidzi Świąt Bożego Narodzenia, grudzień to dla niej najgorszy miesiąc roku. Jednak paczkę otwiera, a tam znajduje: kilka puzzli z bardzo niepokojącym fragmentem obrazka, jak i liścik - jak się okazuje, prawdopodobnie od samego mordercy, w którym pisze, że do północy w Wigilię zabije co najmniej cztery osoby, no chyba że Edie podejmie grę i rozwiąże zagadkę kryjącą się za układanką, a tym samym go powstrzyma. Co jak co, ale zagadki i układanki to coś, czemu Edie oprzeć się nie potrafi, zresztą uważa, że nikt nie robi tego tak dobrze jak ona… zatem chyba musi podjąć wyzwanie? Jednak by nie działać nierozsądnie, informuje o przesyłce swojego bratanka, inspektora lokalnego posterunku policji. Z tym, że nie przekazuje mu wszystkiego… bo jeden element układanki szczególnie mocno ją niepokoi. Czy morderca spełni swoją groźbę i do północy w Wigilię będzie zabijał?
„Rozgryzanie zbrodni przypomina poniekąd rozwiązywanie krzyżówek, ale też trochę układanie puzzli. Najpierw trzeba ustalić, gdzie co pasuje, i wyznaczyć granice, a dopiero potem brać się za szczegóły.”
Książka rozpisana jest na 58 rozdziałów, ale nie są to zwyczajne rozdziały - każdy z nich zaopatrzony jest w grafikę puzzla z literą, które ułożone w odpowiedni sposób dają tytuł świątecznej piosenki i jej wykonawcę. Nie na tym jednak kończy się zabawa w zgadywanki autorki - na końcu podziękowania napisała w formie krzyżówek, a ostatnie dwie strony książki to przepisy na pewne świąteczne dania, które w powieści się pojawiają. W samym tekście powieści często zastosowane są też gry słowne czy anagramy, które tak lubi tworzyć główna bohaterka, co z pewnością było wyzwaniem dla tłumaczki - w końcu słowa nie tylko musiały zachować sens, ale i brzmieć tak, żeby faktycznie dało się z nich coś ułożyć.
Narracja powieści prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego z perspektywy trzech postaci, choć ich rozłożenie narracyjne nie układa się po równo - króluje oczywiście Edie, której rozdziały dosyć często przeplatają się z Seanem, jej bratankiem. Od czasu do czasu pojawia się też rozdział pisany z trzeciej perspektywy - z perspektywy mordercy… I oczywiście te rozdziały najmocniej w książce mieszają! Przynajmniej pod względem psychologicznym. Styl powieści nawiązuje do klasycznych powieści detektywistycznych - jest lekki, subtelnie podszyty humorem, nie zawiera przekleństw ani krwawych opisów, choć sama powieść jest mocno osadzona we współczesności. Przyznam, że w pierwszych opiniach o książce widziałam zarzut nieco opornego stylu czy tłumaczenia, sama jednak książki słuchałam i w tej formie nic takiego nie wyczułam, nie miałam żadnego problemu z odbiorem książki, choć zastanowiło mnie jedno formułowanie - czy w parze homoseksualnej dwóch mężczyzn żeni się czy wychodzi za siebie za mąż? ;) To jednak znowu wynik języka polskiego i podkreślania rodzaju męskiego i żeńskiego - taka ciekawostka lingwistyczna.
“Nie rzucę wszystkiego, żeby się zabawić w etatowego Poirota. Po pierwsze nie mam wąsów. Chociaż z wiekiem, niestety, zaczynają wyrastać.”
Główną bohaterką powieści jest Edie, która choć starszą panią ewidentnie jest, to nie do końca daje się wpasować w ten schemat. Nie jest to miła, przytulna babcia, a raczej kobieta odcięta od świata emocjonalnie, nie jest jednak też z natury wredna, a po prostu jej doświadczenia z przeszłości ukształtowały ją w tę formę, w której teraz ją poznajemy. Z biegiem lektury jej charakter, jej nietolerancja w stosunku do radosnego spędzania świąt Bożego Narodzenia zostaje wytłumaczona, finalnie ładnie zgrywa się w spójną psychologiczną całość, a równocześnie daje pozytywne przesłanie - nigdy nie jest za późno na zmianę i lepiej jest cieszyć się z tego, co się ma, czego się może doświadczać, niż uparcie tkwić, trzymać się ran, jakie zadane zostały nam w przeszłości.
Poza trudnym charakterem, Edie to barwna kreacja - stara punkówa, fanka apaszek w czachy, kobieta, która nigdy nie bała się wyrażać samej siebie.
“Jesteś mistrzynią w doprowadzaniu ludzi do krawędzi i wypychania ich ze swojego życia.”
I w takim duchu wychowany został Sean, jej bratanek, który jest tym jednym z pary homoseksualnej, której małżeństwo pod kątem lingwistycznym nie zastanowiło. Seana również poznajemy dosyć dokładnie, ale nie tylko jako detektywa, a po prostu jako człowieka, jako mężczyznę układającego sobie życie z mężem, który próbuje godzić życie zawodowe z rodzinnym, próbuje zadbać o swoją formę (sport, a w szczególności bieganie też tutaj trochę miejsca w fabule zajmuje), aktualnie zaprząta go też temat adopcji dziecka, co prowadzi do całego, często tu poruszanego tematu rodzicielstwa, tego, jak wiele niektórzy są w stanie zrobić, by rodzicem zostać i z jakimi wątpliwościami, radościami, ale i przykrościami wiążą się takie próby - i nie chodzi tutaj tylko o pary homoseksualne, temat omawiamy jest z różnych stron i szeroko, tak naprawdę poza zagadką kryminalną, to on w powieści dominuje.
“Ludzie są jak kawałki puzzli: codziennie dopasowują się do życia.”
Zagadka kryminalna jest trudna do rozgryzienia, nie jestem pewna czy w ogóle da się ją rozwiązać bez pomocy autorki, choć nie wykluczam, że przez formę przyjęcia lektury, mogłam przegapić kilka wskazówek. W końcu mamy kilka fragmentów z perspektywy mordercy, a intryga poprowadzona jest logicznie. Po poznaniu rozwiązania mogę też przyznać, że dobrze wpisuje się w całość lektury, dobrze do niej pasuje i daje czytelnikowi do myślenia. Jej motywy są dobrze wyjaśnione i na pewno są mocno zaskakujące. Nie jest to może powieść, która trzyma w ogromnym napięciu, bo też chyba autorka nie w taki rodzaj kryminału celuje - w końcu opiera się na zasadach klasycznych tego gatunku, a tam liczy się po prostu dobra zagadka i dedukcja, dzięki której do rozwiązania powoli dochodzimy. W historii oczywiście jest kilka zaskoczeń, całość wypada spójnie, rozrywkowo i przyjemnie.
“Powiem więcej: rytuał. (...) Herbata gotowa, ciasteczko umoczone, baśka pracuje. Rozwiązywanie krzyżówki albo sudoku jest jak odmawianie wszystkich tajemnic różańca po kolei.”
Akcja powieści toczy się przed samymi świętami Bożego Narodzenia, jednak przez to, że Edie nie jest fanką świąt, nie czujemy aż tak bardzo tej specyficznej atmosfery przez większą część powieści - gdzieś tam pod koniec, kiedy już faktycznie nastają święta, jest trochę mocniej wyczuwalna, choć ewidentnie nie na oddaniu świątecznego klimatu autorka się skupia.
“Kiedy działamy w sferze marzeń, niektórzy dostają koszmarów.”
W “Świątecznej morderczej układance” na pewno odnajdą się ci czytelnicy, którzy lubią klasyczne powieści detektywistyczne prowadzone tempem niespiesznym, ale nie mają też nic przeciwko poruszaniu tematów społecznych, aktualnie ważnych. Kreacje postaci są ciekawe, zadziorne, a sama intryga osadzona na wątku puzzli i gier logicznych daje przyjemnie oryginalne wrażenie, choć nie jest nadzwyczajnie mocno czytelnika angażująca. Ale też sama od powieści promowanych jako świąteczne nie wymagam tej nieodkładalności, a po prostu wprowadzenia w przyjemny, ciepły nastrój - i właśnie taka jest ta książka.
“(...) skrupuły powinny popychać nas do przodu, a nie więzić w miejscu.”
Moja ocena: 7/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Kobiecym.

Dostępna jest też w abonamencie 


Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

listopada 17, 2024

"Obietnica zdrady" na talerzu, czyli post kulinarny śladami Łodyny!

"Obietnica zdrady" na talerzu, czyli post kulinarny śladami Łodyny!
"Obietnica zdrady" (recenzja - klik!) to powieść szpiegowska, siódma już w karierze Marcina Falińskiego, który bardzo dobrze wie, o czym pisze - sam kiedyś był agentem polskiego wywiadu. Nie jest to jednak taka powieść, do jakiej przyzwyczaili nas Amerykanie czy Anglicy - nie jest pełna wybuchów, strzelanek i pościgów. Jasne, takie sceny też są, w końcu powieść szpiegowska zalicza się do literatury sensacyjnej, ale to tylko część tego, co znajduje się w książce. Drugą, naprawdę sporą jej część zajmuje podróż po świecie, po różnych krajach i ich kulturach. A jak najlepiej poznać kulturę danego kraju? U mnie odpowiedź jest jedna - poprzez jedzenie!
Marcin Faliński podobnie jak ja, docenia wagę kultury jedzenia w poznawaniu innych zakątków świata, co rewelacyjnie prezentuje w swoich powieściach. A skoro mamy książkę, w której pojawia się tak dużo przeróżnego jedzenia, to może weźmy ją na ten nasz kryminalny talerz i ruszmy w trasę głównego bohatera Marcina Łodyny tropami kulinarnymi! 

Akcja "Obietnicy zdrady" toczy się w czasach współczesnych, głównie w roku 2022. Autor podzielił historię na rozdziały, a te zawsze rozpoczynają się określeniem miejsca i czasu, zatem pozwoliłam sobie przygotować pełną mapkę z punktów podróżnych Łodyny, które odwiedza po drodze próbując rozwikłać pewną intrygę szpiegowską. Ile z punktów jego podróży ma odzwierciedlenie w jedzeniu? Sprawdźmy! 

Przystanek 1.

Akcja właściwa rozpoczyna się w pierwszych miesiącach roku 2022, kiedy to Łodyna wraz ze swoją rodziną wybrał się w Bieszczady, w okolice Cisnej, prawdopodobnie na ferie zimowe, by spędzić wspólne czas, odpocząć. Jest to ich miejsce, do którego lubią wracać, a zatem mają tam też znajomych. I to jedna z nich, przewodniczka górska dla turystów wspomina o pewnym lokalnym daniu... 

hreczanki, zwane też hreczanykami z sosem borowikowym
zdjęcie pochodzi ze strony gotujmy.pl
Hreczanki to danie kuchni kresowej, podkarpackiej, wywodzące się z tradycji łemkowskich. Jest to kuchnia słynąca z prostoty, a hreczanki swoją nazwę wzięły od kaszy gryczanej, która jest jednym z głównych składników tego dania. 

„-A co to za wynalazek?
-A taki miejscowy. Dawni mieszkańcy tych gór (…) jedli to może nie na co dzień, a od święta… To jest mięso mieszane z kaszą. Takie kotleciki.”

 

Przystanek 2.

Z Bieszczad akcja przenosi się do Warszawy, gdzie Łodyna zostaje poproszony przez znajomych z Agencji Wywiadu, by w ramach nieoficjalnych konsultacji pomógł im w sprawie, w której sami niewiele mogą zdziałać - zarówno przez aktualną politykę kraju, jak i brak takich znajomości, jakie przez lata pracy zawiązał Łodyna. Zanim jednak ruszymy na Wschód, Łodyna wybiera się na spotkanie ze starym znajomym po fachu, z emerytowanym szpiegiem Edgarem Rotowskim. Spotykają się w restauracji Puerto Mexicana mieszczącej się przy Wale Miedzeszyńskim, która urządzona jest w klimatach meksykańskiej tawerny. A tam zamawiają....

Capirotadę i churros
zdjęcia pochodzą ze strony restauracji na Facebooku
Capirotada to danie po lewej. Jest to klasyczne meksykańskie ciasto na bazie ciasta drożdżowego z dużymi sułtański rodzynkami nasączony syropem migdałowym i syropem kokosowym, polane czekoladową salsą. Churros z kolei to słodkie paluszki na bazie ciasta parzonego smażonego na głębokim tłuszczu, obsypane cynamonem z dodatkiem czekoladowego sosu. 

Przystanek 3.

Pora ruszyć w podróż na Bliski Wschód! Zaczynamy lotem z Warszawy do Stambułu, w czasie którego Łodyna raczy się szklaneczką whisky z lodem... A po wylądowaniu udaje się na śniadanie do swojej ulubionej restauracji Sultan Mehmet. Tam delektuje się...

zupą turecką oraz baklawą na deser!
zdjęcie zupy pochodzi ze strony marta-gotuje.pl, baklawy z haps.pl

Jak w poniższym cytacie, zupa turecka, którą zamówił Łodyna bazuje na czerwonej soczewicy i kaszy bulgur. Jest to najpopularniejsza zupa w tym rejonie świata i podaje ją się na kilka sposobów - np. może być w formie gęstej zupy lub zupy kremu. Baklawa z kolei to tradycyjny deser zarówno dla kuchni tureckiej, jak i greckiej, różnica pomiędzy obydwoma kuchniami widoczna jest w formie podania i słodkości, ta turecka jest mniej słodka. Ogólnie jednak deser składa się z dużej ilości warstw ciasta filo, wypełnionego posiekanymi orzechami, pistacjami, migdałami i posłodzonego miodem.

„Ҫorba z soczewicy i kaszy bulgur smakowała mu tego ranka wyjątkowo. Zagryzał ją ciepłym plackiem chlebowym, wypiekanym na miejscu przez starszą panią ubraną na biało. Nie spieszył się. Na deser zamówił kawę i kilka kawałków wyjątkowo słodkiej baklawy z pistacjami.”

 

Przystanek 4.

Po sytym śniadaniu Łodyna udaje się na przechadzkę po Stambule, a prócz bogatej różnorodnej kultury widocznej nie tylko w budowlach, ale i prostu w ludziach go mijających, oczywiście jego punktem orientacyjnym są punkty gastronomiczne...

„Zlustrował otoczenie i pewnym krokiem ruszył ponownie w kierunku przystani. Słyszalne coraz wyraźniej sygnały odbijających i cumujących promów oraz stateczków turystycznych, podobnie jak zapach ryb pieczonych na rozstawionych licznie przy nadbrzeżu grillach świadczyły, że jest już blisko.” 

Podczas wycieczki nie brakuje też trunków, po wycieczce promem na stronę azjatycką Bosforu w lokalnym sklepie bohater zaopatrza się w kilka puszek tureckiego piwa Efes.

zdjęcie pochodzie ze strony sidewycieczki.pl

Przystanek 5.

Stambuł to jednak tylko szybki przystanek w podróży, gdyż miejscem docelowym jest Irak, a dokładniej Kurdystan. Tam bohater, wraz z jednym z aktywnych polskich szpiegów, zostaje na dłużej, tam też ma sporo znajomych, u których nieraz się stołuje. Co zaskakujące, w w Kurdystanie znajduje się German bar, w którym sztandarowym daniem jest...

Zigeunerschnitzel w sosie z zielonego pieprzu podawany z kapustą kiszoną i ziemniaczanymi knedlami
zdjęcie pochodzi ze strony experiencelowcarb.net

Zigeunerschnitzel to po polsku sznycel cygański, wyczytałam w sieci, że jest podawany z mięsa wieprzowego, choć sam Łodyna w barze zamawia wersję podobną, ale z kurczakiem... Mięso charakteryzuje się tym, że jest cienkie, a potrawa ma korzenie austriackie, choć uznawana jest za popularne danie kuchni niemieckiej.
„Nad wejściem do German baru świecił się już wyraźnie szyld z wizerunkiem Bramy Brandenburskiej i napisem „Deutscher Hof – Erbil”.  Łodyna pamiętał, że lokal zawsze reklamował się jako… namiastka wakacji w Niemczech. Trochę go to śmieszyło, podobnie jak występujące w opisach baru informacje, że jest to przytulne miejsce. Owszem, miało swój urok, ale czy zasługiwało na miano przytulnego? Co do tego Łodyna miał wątpliwości.”

Przystanek 6.

Kolejny przystanek kulinarny to obiad kurdyjski u Sirwana.

zdjęciu zupy pochodzi ze strony beszamel.se.pl, a dolmy z www.polakogruzin.pl

Obiad kurdyjski charakteryzuje się tym, że jedzenia jest naprawdę dużo. Są tak charakterystyczne dla kuchni kurdyjskiej dania jak: jądra barana z grilla albo w sosie śmietanowym, przystawka na zimno w postaci oczu karpia, zupa jogurtowa z cytryną na gorąco, ale są też bardziej przyjazne dla polskiego oka dania jak np. dolma i jagnięcina z pieca. Dolma to coś jak nasze polskie gołąbki, tylko nieco inaczej przeprawiane i owijane w liście winogron bądź kapusty. Pozwoliłam sobie nie wyszukiwać zdjęć baranich jąder czy oczu ryb, więc po lewej znajduje się zupa jogurtowa, a po prawej dolma.


Przystanek 7.

W Kurdystanie Marcin z kolegą agentem na śniadanie w swoim wynajmowanym mieszkaniu jedzą zakupione na wynos chlebki tureckie, ale prócz tego, że pachną obłędnie, to nie jest danie bardziej doprecyzowane, a te mogą być różne - bez nadzienia i z. 

Przystanek 8.

Po pobycie w Kurdystanie Łodyna wraca do Polski, a z Polski leci do Wielkiej Brytanii, dokładnie do West Bay, gdzie w Bridport Arms Hotel zajada...

sardynki na toście, banana blossom fish and chips i popija piwem palmers
Zdjęcie sardynek pochodzi ze strony codziszjemnasniadanie.pl, a blossom fish z elephantasticvegan.com

Sardynki na toście w miasteczku portowym z pewnością nikogo nie dziwią, to aromatycznie doprawione danie, a raczej coś w formie przystawki. Za to blossom fish and chips to wariacja klasycznego angielskiego dania ulicznego - ryby z frytkami, tylko że w wersji wegańskiej - zamiast ryby są kwiatostany bananowca smażone w cieście piwnym.

Przystanek 9.

Z Wielkiej Brytanii udajemy się do Bułgarii, gdzie znowu bohater spędza trochę czasu, a więc i ma więcej okazji do skosztowania lokalnego jedzenia! Pierwszy przystanek to restauracja Mechana Wodenicata na kempingu Kypinowski Manastir, gdzie bohater wraz ze znajomym zamawia z karty "byle co", czyli...

sałatkę z ogórka w gęstym jogurcie, grubą białą kiełbasę z grilla na desce, opiekane ziemniaki pokryte stopionym serem typu kaszkawał, zupę gulaszową z mięsem i papryką (ostrą)
zdjęcie pochodzi ze strony pysznadieta.pl
Zupa gulaszowa, którą akurat bohaterowie mocno tutaj zachwalają wywodzi się z kuchni węgierskiej, ale na przestrzeni lat stała się popularna w wielu różnych krajach. To zupa gęsta, rozgrzewająca, w wersji bułgarskiej pikantna. 

Przystanek 10.

Drugim przystankiem kulinarnym w Bułgarii jest hotel nad jeziorem: Family Hotel Kris Bo, do którego bohaterowie przyjeżdżają w porze, gdy ciepłych posiłków się nie wydaje, a jednak udaje im się nakłonić obsługę do podgrzania ulubionej zupy Edgra podawanej w kokilkach:

bob czorba 
Zdjęcie pochodzi ze strony rmf.fm

Jest to miejscowa fasolówka z dodatkiem cząbru, czubrycy i mięty. Pyszna, pożywna, jedno ze sztandarowych dań kuchni bułgarskiej z tradycją dania jarskiego wieczerzy wigilijnej.

Przystanek 11.

Kulinarną wycieczkę kończymy z powrotem w Polsce (Łodyna był jeszcze w Chorwacji, ale nie wyłapałam, żeby coś tam jadł - przeoczyłam? Dajcie znać!), dokładniej w Warszawie, gdy bohater udaje się do kawiarni przy Madalińskiego, a tam delektuje się...

kawą i pączkami
zdjęcie pochodzi ze strony stock.adobe.com


To co, udana wycieczka kulinarna szlakiem Łydyny z "Obietnicy zdrady"?
Mam nadzieję, a teraz mam jeszcze dla Was świetny dodatek:

trzy przepisy od samego autora książki - Marcina Falińskiego. 

Są to jego jedne z ulubionych dań, które przez lata dopracowywał, tak by wychodziły perfekcyjnie! 


Krewetki w sosie z bagietką

Opłukać krewetki i odsączyć.
Posiekać świeżą kolendrę
Firmowa bagietka, jak najbardziej oryginalna
Przygotować sos:
  • zgnieciony czosnek,
  • białe wino
  • oliwa,
  • sos słodko kwaśny
Wymieszać.
Krewetki wrzucić na rozgrzany olej,
Smażyć 1-2 minuty, dodać sos na ok. 1 minutę, dodać kolendry i zdjąć z po wymieszaniu (kilka sekund)
Pokrojona bagietka do maczania w sosie.
Podawać w płaskich miseczkach, kokilkach.


Kurczak/indyk po koreańsku

Indyk lub kurczak krojony w kawałki do 10 cm wzdłuż włókien.
W misce wymieszać z sosem sojowym ciemnym, dodać trochę sosu słodko kwaśnego chilli, dodać przyprawy koreańskiej mieszanka (czosnek, sezam, słodka papryka, chilli płatki, chilli, pieprz czarny). odstawić w chłodnym miejscu (minimum 1 godzina).
Wrzucić na rozgrzany olej, ale luźno, aby się przysmażyły kawałki mięsa, zarumieniły mocno. Dodać sosu czosnkowo-miodowo-chilli. Dusić mieszając kilka minut. Pod koniec dodać białego sezamu.
Podawać z ryżem firmowym! (sklepy tureckie, arabskie, indyjskie).


Kurczak/indyk 5 smaków

Mięso zamrozić, potem lekko rozmrażać. Kroić w cienkie plastry w poprzek włókien. Rozmrozić odsączyć. Dodać sos sojowy ciemny i przyprawę 5 smaków. Odstawić w chłodnym miejscu na minimum 1 godzinę.
Smażyć na dużej patelni luźno każdy z plastrów. Po zarumienieniu dodać pikantno-słodkiego sosu chilli. Minutę poddusić, dodać pałeczki bambusa, papryczkę chilli, cebulę i paprykę słodką pokrojoną drobno. 1 minuta smażyć mieszając, dodać kiełków soi i mieszać kilkanaście sekund.
Podawać z firmowym, dobrym ryżem.



Brzmi dobrze, prawda? Przetestujecie? Ja na pewno!
Życzę, wraz z autorem książki, smacznego!


Post przygotowany we współpracy z Wydawnictwem Czarna Owca.

Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!

listopada 16, 2024

"Glennkill. Sprawiedliwość owiec" Leonie Swann

"Glennkill. Sprawiedliwość owiec" Leonie Swann

Autor: Leonie Swann
Tytuł: Glennkill. Sprawiedliwość owiec
Cykl: Sprawiedliwość owiec, tom 1
Tłumaczenie: Jan Kraśko
Data premiery: 13.11.2024
Wydawnictwo: Relacja
Liczba stron: 384
Gatunek: kryminał cosy crime
 
Leonie Swann napisała kryminał cosy crime, kiedy o tym określeniu nikt jeszcze w Polsce nie słyszał. Jej debiutancka powieść “Sprawiedliwość owiec” była nazywana filozoficzną powieścią kryminalną… Podobnie zresztą jak kilka jej kolejnych pozycji w przeciągu dekady otrzymywało równie dziwnie brzmiące określenia, nic więc dziwnego, że sama jej twórczością zainteresowałam się dopiero teraz, gdy Wydawnictwo Relacja w jednym terminie wydało i jej jeden z nowszych tytułów “Agnes Sharp i morderstwo w Sunset Hall” (recenzja - klik!) i wznowiło debiut. Książka na rynku rodzimym autorki po raz pierwszy ukazała się w 2005 roku, u nas dwa lata później. Jak na rok 2005, co już widać właśnie w określeniach książki, było to coś niebanalnego na rynku literackim, co też było od razu widać w popularności książki - wiele tygodni zajmowała listy bestsellerów, przetłumaczona została na ponad dwadzieścia pięć języków. A teraz w końcu powstaje jej ekranizacja! Z takimi głosami jak Hugh Jackman, Emma Thompson czy Nicholas Brown - mam szczerą nadzieję, że zrobią to dobrze, bo książka faktycznie może stać się perełką dużego ekranu!
 
Lato, irlandzkie małe miasteczko Glennkill położone niedaleko od Dublina, łąka. Owce George’a Glenna spędzają dni przyjemnie i pracowicie - od rana do wieczora się pasą, są karmione przez ich pasterza dodatkowymi przysmakami i wysłuchują codziennej dawki prozy - George ma w zwyczaju czytać im książki na głos, są to najczęściej tanio wydawane romanse, choć i kiedyś zdarzyło się też i pół kryminału. Sielanka ta niestety zostaje brutalnie przerwana - pewnego poranka owce znajdują swojego pasterza martwego. Leży na łące, a z jego ciała wystaje szpadel… Kto mógł zrobić coś takiego? Jego ciało zostaje szybko odkryte przez ludzi, ale owce obierają swój własny plan - chcą sprawiedliwości dla pasterza! Są mu winne, by odkryć kto pozbawił go życia, by można było wymierzyć mu sprawiedliwość! Choć co tak naprawdę te słowo oznacza? Na szczęście w stadzie są i owce obyte ze światem, więc pragnienie sprawiedliwości szybko zaczyna przybierać kształt realnego planu…
“- To mógł zrobić tylko człowiek albo… wielka małpa (...)
- Człowiek. (...) Moim zdaniem powinniśmy sprawdzić, co to za człowiek. Jesteśmy to winni George’owi. Ilekroć złe psy porywały nasze jagnięta, George zawsze szukał winowajcy. Poza tym był naszym pasterze. Nikt nie miał prawa przebijać go szpadlem. To wilcze zachowanie. To morderstwo.(...)
- A kiedy już go znajdziemy? (...) Tego, kto wbił szpadel. Co wtedy?
- Wtedy będzie… sprawiedliwość!”
Książkę otwiera spis owiec (‘dramatis oves’), które pojawiają się w powieści, po czym historia się zaczyna - jest rozpisana na 24 tytułowane rozdziały, w tym wydaniu każdy oznaczony jest uroczą grafiką owcy. Oczywiście rozdziały nie są pisane jednym ciągiem, są podzielone na krótsze fragmenty, co czyni czytanie wygodnym. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego z perspektywy owiec przez narratora, który bacznie się im przygląda, bez skrępowania odkrywa też przed nami ich frasunki i myśli. Styl powieści jest utrzymany w klimacie cosy crime - jest spokojnie, delikatnie i zabawnie (w dialogach i sytuacjach), a słownictwo jest przyjemnie wyważone, nie ma w nim przekleństw.
“- Gdzieś ty była? (...)
- Prowadziłam śledztwo - odparła Panna Maple.
Owce wiedziały, co znaczy “śledztwo”; znały to słowo z powieści kryminalnej George’a. Prowadząc śledztwo, detektyw wtyka nos w nie swoje sprawy i zawsze ma kłopoty.”
Dzięki temu, że całą historię oglądamy oczami owiec, możemy na ludzi, ich zachowanie i motywacje popatrzeć z boku, z innej perspektywy niż dzieje się to w większości kryminałach. A równocześnie dostajemy urocze kreacje puchatych, cieplutkich owieczek, z których każda słynie z czegoś innego. Stado George’a jest naprawdę wyjątkowe, gdyż sam pasterz tak do niego podchodził - traktował owce jak przyjaciół, dbał o nie, nadawał im imiona. Ba, wydaje się nawet, że traktował je z większą czułością niż ludzi… I tak w tym gronie mamy Pannę Maple - najmądrzejszą owcę w stadzie, Zorę - najodważniejszą, Otella - czarnego barana z czterema rogami, który dołączył do nich wykupiony z cyrku, Białego Wieloryba - grubaska z niesamowicie dobrą pamięcią, Sir Ritchfielda - przewodnika stada, z sokolim wzrokiem, ale dziurową pamięcią… to ci, którzy mają w grupie posłuch, choć oczywiście całe stado jest dużo większe. Autorka tymi kreacjami burzy trochę to, co ludzie myślą o owcach - traktują je jako głupie, bezmyślne zwierzątka, a w “Glennkill” to nagle one myślą tak o człowieku… Perspektywa widzenia zależy od punktu siedzenia? Jak najbardziej! Tyle że teraz te owce, te płochliwe, lubiące spokój zwierzaki, dla sprawiedliwości jednego człowieka, są w stanie wyjść ze swojej strefy komfortu, robić rzeczy, które budzą w nich samych lęk. To bardzo budująca opowieść o tym, że nie zawsze trzeba ślepo podążać za innymi, czasami warto zrobić coś, do czego wydaje się, że nie jest się stworzonym.
“Z optymizmem pomyślała, że w swoje najlepsze dni ludzie nie są wcale głupsi od owiec. A przynajmniej, że są niewiele głupsi od głupiej owcy.”
No właśnie, owce prowadzące śledztwo? Szczególnie, że tak naprawdę nic o tym nie wiedzą, przecież ich pasterz porzucił im lekturę kryminału w połowie, bo śledztwo stało się za bardzo skomplikowane! A jednak owce dają radę - powoli, ale do przodu. Cała intryga prowadzona jest tempem spokojnym, w tempie pasących się owiec... Im dalej w historię, tym sprawa się jednak zagęszcza, pojawia się coraz więcej motywów, coraz więcej podejrzanych, a tylko dzięki podsłuchiwaniu, obserwacji i dedukcji owce mogą dojść do sedna sprawy… Historia prowadzona jest w bardzo przyjemny, klasyczny sposób, może nie buduje specjalnie przykuwającego do książki napięcia, ale na pewno wzbudza bardzo przyjemnie zainteresowanie. Sposób dojścia do rozwiązania zagadki jest, tak jak i cała powieść, całkiem oryginalny, podszyty dobrym humorem, choć ludzka historia kryjąca się za tą śmiercią, jest mocno tragiczna.
“Owca były rozczarowane. Myślały, że polowanie na mordercę będzie bardziej ekscytujące, łatwiejsze, a przede wszystkim szybsze.”
Poprzez dobry humor i zwierzęcą perspektywę, autorka porusza poważne, nękające ludzi tematy. Jest mowa o samotności, o trudach życia z ludźmi i bez ludzi, o tajemnicach i małych społecznościach. Tematy może i często poruszane i znane, ale usnuta z nich historia, jest faktycznie bardzo ciekawa i przejmująca.
“Stado owiec można łatwo spędzić, bo coś o nich wiesz. Wiesz, że zawsze zostaną razem. Zrobią wszystko, żeby zostać razem. Dlatego można je spędzić. A pojedynczej owcy już nie. Pojedyncza jest nieprzewidywalna. Samotność ma swoje dobre strony.”
A co z kreacjami ludzi? No cóż, widzimy je tylko oczami owiec, które dają nam przegląd mieszkańców miasteczka rysowanych dosyć grubą kreską - ale cóż, w końcu przyglądają im się owce, prawda? Owce, które nie mają za dobrego mniemania o ludziach i które, choć może nie szybko, ale jednak dobrze poznają się na ludzkich charakterach.
“Zora uważała, że ludzie radziliby sobie znacznie lepiej, gdyby tylko zdecydowali się wreszcie chodzić na czterech nogach.”
“Sprawiedliwość owiec” to odświeżająca pozycja na półce z kryminałami. Jest przyjazna i cieplutka jak runo owiec, lekka i otulająca jak ich wełna i ciepła jak letni dzień na irlandzkiej łące. Ale też mądra - mówi o wartościach, jakimi nie tylko owce, ale i ludzie powinni się w życiu kierować, mówi o trudach i jak sobie z nimi radzić. Jest też ciekawa - obserwujemy w końcu małą społeczność, w której dochodzi do zbrodni (a nawet dwie, bo owce i ludzi!). Jak zachowają się mieszkańcy? Kto coś wie, kto coś ukrywa? Autorka bardzo sprawnie prowadzi nas przez swoją opowieść, w lekko bajkowym, przyjaźnie zabawnym stylu, dzięki któremu z wad można się pośmiać, ale i po prostu je sobie uświadomić. Miło spędziłam, czas w Glennkill i chętnie wrócę tam ponownie!
“Sprawiedliwość jest wtedy (...) kiedy możesz biegać i paść się, gdzie chcesz. Kiedy możesz walczyć o swoje. Kiedy nikt ci niczego nie kradnie i nie zabrania iść własną drogą. To jest sprawiedliwe.”
Moja ocena: 7/10
 
Recenzja powstała w ramach współpracy z Wydawnictwem Relacja.

Podoba Ci się to, co robię?
Wesprzyj mnie na patronite.pl/kryminalnatalerzu i dołącz do grona moich Patronów!